Wiadomości i pogoda

niedziela, 8 stycznia 2017

Od Samanthy do Jaspera

Zimny podmuch wiatru wyrwał mnie ze snu. Znowu nie zamknęłam okna na noc i temperatura w pokoju zmniejszyła się nieprzyjemnie. Spojrzałam na zegarek- 5:54. Pozostało mi jeszcze sześć minut błogiego lenistwa. Nakryłam się kołdrą po uszy i próbowałam jeszcze zasnąć. Niestety, dźwięk budzika był szybszy. Wyciągnęłam rękę w kierunku szafki nocnej, na której stało urządzenie wydobywające z siebie przeraźliwe pipczenie i nacisnęłam mały guziczek. Zapadła cisza. Wzięłam głęboki oddech i szybkim ruchem odgarnęłam pościel. Wsunęłam stopy w ciepłe kapcie i zarzuciłam na siebie sweter, który wisiał na krześle. Było mi nieprzyjemnie chłodno, a na całym ciele pojawiła się gęsia skórka. Udałam się nieco sennym krokiem do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia i zaparzyć kawę. W lodówce wiele nie znalazłam- dwa plasterki żółtego sera i pozostałości po pomidorze. „Ujdzie”- pomyślałam, po czym zabrałam się do roboty. Kanapki były gotowe w dwie minuty, a zniknęły jeszcze szybciej. Nasypałam kawy do ekspresu i włączyłam go, aby mój ulubiony napój powoli się parzył. W tym czasie wzięłam szybki prysznic i doprowadziłam się do stanu używalności. Byłam gotowa jak zwykle- 5 minut przed czasem. Pociągnęłam kilka łyków kawy i opuściłam mieszkanie. Jako, że nie miałam własnego samochodu to drogę do pracy pokonywałam rowerem. Mój stary przyjaciel czekał na mnie w piwnicy. Wyprowadziłam go na zewnątrz i udałam się w kierunku centrum. Restauracja, w której pracowałam nie należała do najekskluzywniejszych. Wręcz przeciwnie- gromadzili się w niej raczej ludzie niezbyt zamożni, studenci, czy dzieciaki z okolicznych liceów. Mimo to lubiłam tam przebywać. Nie dało się odczuć tej snobistycznej otoczki, jaką kreowało wokół siebie centrum miasta. Rower zostawiłam przy tylnym wejściu i wkroczyłam na zaplecze. Na poranną zmianę oprócz mnie przychodziło tylko dwóch pracowników, oboje byli kelnerami. Bar otwierano dopiero w południe, wcześniej i tak nie było chętnych do picia.
-Sam, podejdź no tu na chwilę- usłyszałam zza pleców znajomy głos. To był mój szef. Rzadko zjawiał się o tej porze, a jeśli już to tylko by zebrać utarg z poprzedniego dnia
- Panie Santos, jak miło pana widzieć- wycedziłam przez zęby. Nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z tym gburem. Nigdy nie usłyszałam z jego ust słowa „proszę”, czy „dziękuję”, a sam potrafił zrobić niezłą awanturę, gdy ktoś tylko na niego krzywo popatrzył.
-Staniesz dzisiaj za ladą, Carlos się rozchorował, więc ktoś musi go zastąpić.
-Naturalnie, żaden problem- odparłam z szerokim uśmiechem. Praca za ladą była znacznie lżejsza niż roznoszenie zamówień. Zazwyczaj w ciągu dnia wydawało się może pięć drinków, a resztę czasu można było spędzić na pogawędce ze współpracownikami.
Oznaczało to tyle, że miałam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia pracy. Pierwsi klienci zaczynali się schodzić i składać swoje zamówienia. Większość z nich kojarzyłam chociaż z widzenia. Jednak pewien osobnik nie wydawał mi się znajomy. Siedział w kącie, przy stoliku dla trzech osób. Pomyślałam, że na kogoś czeka i zapomniałam o sprawie. Nie on pierwszy i zapewne nie ostatni. W ciągu około czterdziestu minut zdążyłam nieco poogarniać bałagan na kuchni i równo o dwunastej otworzyłam bar. Naturalnie nikt się nie zjawiał. Kto normalny pije alkohol o tej porze. Dawno powtarzałam panu Santosowi, że powinien przeorganizować ten lokal, jednak ten tylko mnie zbywał. No cóż, to on traci, a nie ja. Brak klientów przy barze spowodował, że zaczęłam obserwować ludzi na części jadalnej. Lubiłam to robić i do każdego z osobna dopisywać swoje historie. Mój wzrok przykuł ten sam osobnik, którego widziałam niespełna godzinę temu. Wciąż siedział w tej samej pozycji- nieco zgarbiony, z brodą opartą na rękach. Nikt do niego nie doszedł ani nie złożył zamówienia. Takie zachowania nie były mile widziane przez szefa, a że jeszcze tu był postanowiłam sprawdzić, co klient ma do powiedzenia. Podeszłam do jego stolika i z dozą niepewności w głosie rzekłam:
-Dzień dobry, czy ma pan na coś ochotę? Jeśli nie to obawiam się, że w przeciwnym razie będę musiała pana wyprosić z lokalu. Przykro mi, ale taką mamy  politykę firmy.-po czym posłałam w kierunku nieznajomego ciepły uśmiech przepełniony litością.

Jasper?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz