Zimny podmuch wiatru wyrwał mnie ze snu. Znowu nie zamknęłam
okna na noc i temperatura w pokoju zmniejszyła się nieprzyjemnie. Spojrzałam na
zegarek- 5:54. Pozostało mi jeszcze sześć minut błogiego lenistwa. Nakryłam się
kołdrą po uszy i próbowałam jeszcze zasnąć. Niestety, dźwięk budzika był
szybszy. Wyciągnęłam rękę w kierunku szafki nocnej, na której stało urządzenie
wydobywające z siebie przeraźliwe pipczenie i nacisnęłam mały guziczek. Zapadła
cisza. Wzięłam głęboki oddech i szybkim ruchem odgarnęłam pościel. Wsunęłam
stopy w ciepłe kapcie i zarzuciłam na siebie sweter, który wisiał na krześle.
Było mi nieprzyjemnie chłodno, a na całym ciele pojawiła się gęsia skórka.
Udałam się nieco sennym krokiem do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia i
zaparzyć kawę. W lodówce wiele nie znalazłam- dwa plasterki żółtego sera i
pozostałości po pomidorze. „Ujdzie”- pomyślałam, po czym zabrałam się do
roboty. Kanapki były gotowe w dwie minuty, a zniknęły jeszcze szybciej.
Nasypałam kawy do ekspresu i włączyłam go, aby mój ulubiony napój powoli się
parzył. W tym czasie wzięłam szybki prysznic i doprowadziłam się do stanu
używalności. Byłam gotowa jak zwykle- 5 minut przed czasem. Pociągnęłam kilka
łyków kawy i opuściłam mieszkanie. Jako, że nie miałam własnego samochodu to
drogę do pracy pokonywałam rowerem. Mój stary przyjaciel czekał na mnie w
piwnicy. Wyprowadziłam go na zewnątrz i udałam się w kierunku centrum.
Restauracja, w której pracowałam nie należała do najekskluzywniejszych. Wręcz
przeciwnie- gromadzili się w niej raczej ludzie niezbyt zamożni, studenci, czy
dzieciaki z okolicznych liceów. Mimo to lubiłam tam przebywać. Nie dało się
odczuć tej snobistycznej otoczki, jaką kreowało wokół siebie centrum miasta.
Rower zostawiłam przy tylnym wejściu i wkroczyłam na zaplecze. Na poranną
zmianę oprócz mnie przychodziło tylko dwóch pracowników, oboje byli kelnerami.
Bar otwierano dopiero w południe, wcześniej i tak nie było chętnych do picia.
-Sam, podejdź no tu na chwilę- usłyszałam zza pleców znajomy
głos. To był mój szef. Rzadko zjawiał się o tej porze, a jeśli już to tylko by
zebrać utarg z poprzedniego dnia
- Panie Santos, jak miło pana widzieć- wycedziłam przez
zęby. Nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z tym gburem. Nigdy nie usłyszałam
z jego ust słowa „proszę”, czy „dziękuję”, a sam potrafił zrobić niezłą
awanturę, gdy ktoś tylko na niego krzywo popatrzył.
-Staniesz dzisiaj za ladą, Carlos się rozchorował, więc ktoś
musi go zastąpić.
-Naturalnie, żaden problem- odparłam z szerokim uśmiechem.
Praca za ladą była znacznie lżejsza niż roznoszenie zamówień. Zazwyczaj w ciągu
dnia wydawało się może pięć drinków, a resztę czasu można było spędzić na
pogawędce ze współpracownikami.
Oznaczało to tyle, że miałam jeszcze trochę czasu do
rozpoczęcia pracy. Pierwsi klienci zaczynali się schodzić i składać swoje
zamówienia. Większość z nich kojarzyłam chociaż z widzenia. Jednak pewien
osobnik nie wydawał mi się znajomy. Siedział w kącie, przy stoliku dla trzech
osób. Pomyślałam, że na kogoś czeka i zapomniałam o sprawie. Nie on pierwszy i
zapewne nie ostatni. W ciągu około czterdziestu minut zdążyłam nieco poogarniać
bałagan na kuchni i równo o dwunastej otworzyłam bar. Naturalnie nikt się nie
zjawiał. Kto normalny pije alkohol o tej porze. Dawno powtarzałam panu
Santosowi, że powinien przeorganizować ten lokal, jednak ten tylko mnie zbywał.
No cóż, to on traci, a nie ja. Brak klientów przy barze spowodował, że zaczęłam
obserwować ludzi na części jadalnej. Lubiłam to robić i do każdego z osobna
dopisywać swoje historie. Mój wzrok przykuł ten sam osobnik, którego widziałam
niespełna godzinę temu. Wciąż siedział w tej samej pozycji- nieco zgarbiony, z
brodą opartą na rękach. Nikt do niego nie doszedł ani nie złożył zamówienia.
Takie zachowania nie były mile widziane przez szefa, a że jeszcze tu był
postanowiłam sprawdzić, co klient ma do powiedzenia. Podeszłam do jego stolika
i z dozą niepewności w głosie rzekłam:
-Dzień dobry, czy ma pan na coś ochotę? Jeśli nie to obawiam
się, że w przeciwnym razie będę musiała pana wyprosić z lokalu. Przykro mi, ale
taką mamy politykę firmy.-po czym
posłałam w kierunku nieznajomego ciepły uśmiech przepełniony litością.
Jasper?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz