Włożyłam klucz do zamka od drzwi i przekręciłam. Moje
skonsternowanie zaczęło dotrzymywać towarzystwa zdziwieniu. Drogę na górę
pokonałam rozmyślając o rozmowie z mężczyzną.
Jeden wieczór, kilkanaście minut drogi, a dostarczyło mi więcej emocji
niż mogłoby się wydawać. W głowie roiły mi się tysiące pytań. Na żadne z nich
nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Przede wszystkim- skąd Jasper zna moje
nazwisko. Może go wcześniej spotkałam, ale tego nie pamiętam? Przedstawiłam mu
się jako Samantha Fox? A może po prostu bawił się w inwigilowanie. Nie, to na
pewno nie to. Człowiek mogący spotkać się z burmistrzem, a szczególnie
Heymithem może o wiele więcej niż przeciętna osoba z wyższych sfer. Ale na
takich ludzi się przecież nie trafia, to nierzeczywiste. Zamknęłam drzwi od
wewnątrz i zrzuciłam kurtkę wraz z torbą na wieszak. Trampki, które nosiłam
cały dzień zamieniłam na wygodne kapcie. Od razu poczułam jak część zmęczenia
ze mnie schodzi. Skierowałam się wprost do kuchni. Cały dzień nic nie jadłam, a
mój brzuch domagał się choć dwóch gryzów czegokolwiek. W lodówce znalazłam
wczorajszy makaron. Wrzuciłam go do mikrofalówki na dwie minuty. Po upływie
tego czasu usłyszałam pikanie i wyciągnęłam swoją kolację. Do kieliszka nalałam
wina i usiadłam na kanapie przed telewizorem. Wieczór minął mi miło i
nadzwyczajnie szybko. Nie opuszczały mnie jednak myśli o dzisiejszym dniu. Ani
wątpliwości. Może rzeczywiście za dużo myślę i się przejmuję? Cóż poradzić,
podejrzliwa ze mnie osoba. A może raczej ciekawa świata. Po zjedzeniu posiłku
pozmywałam naczynia i wskoczyłam do wanny. Kolejna chwila odprężenia, wieczór
stawał się coraz lepszy i lepszy. Ostatnim elementem było po prostu pójście do
łóżka. Świeżo wyprana pościel pachniała niesamowicie i sprawiła, że zasnęłam w
mgnieniu oka.
Rano obudziło mnie tłuczenie się sąsiada z góry. Ściany nie
były dźwiękoszczelne, a szkoda. Dziś miałam dzień wolny, przyznam, że należał
mi się jak mało komu. Spędziłam go tak, jak na to zasługiwał- nic nie robiąc.
Uwielbiałam takie dni jak ten, kiedy mogłam po prostu leżeć w łóżku i się
obijać. Około południa przeniosłam się na kanapę z zamiarem obejrzenia jakiegoś
filmu. Pierwszy kanał, jaki moje oczy ujrzały to stacja poświęcona informacjom.
Elegancko ubrana dziennikarka podstawiała mikrofon pod nos pewnemu mężczyźnie.
Nie był to nikt inny jak szanowny pan burmistrz. Zwykle omijam jego wypowiedzi
szerokim łukiem, jednak jego widok przywołał mi na myśl ostatnie spotkanie. I
znowu wszystko wróciło. Starzec opowiadał o swojej polityce i zmianie
niektórych przepisów. Oczywiście na korzyść tych bogatszych, w końcu to oni byli
siłą napędową tego miasta. Dzisiaj i ja, przez krótką chwilę będę się obracać
wokół tego towarzystwa. Aruana była jedną z tych ekskluzywniejszych
restauracji. Nie bywałam w tamtych okolicach zbyt często, ale kiedy już się tam
znalazłam mijałam facetów w garniturach i eleganckie kobiety. Plan pójścia tam
w jeansach ewidentnie nie wypali. Pora była już najwyższa, aby się zbierać.
Udałam się więc do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Po odświeżeniu się
wyprostowałam włosy i wykonałam makijaż. W międzyczasie zadzwoniłam po
taksówkę, gdyż nie uśmiechało mi się iść na miejsce spotkania piechotą.
Założyłam kolczyki, które niegdyś dostałam od mamy, a następnie otworzyłam
szafę w poszukiwaniu czegoś, co względnie nadawałoby się do ubrania. Na wzrok
napatoczył mi się czarny kombinezon i biała marynarka. Założyłam strój na
siebie, a na nogi ubrałam czarne szpilki. Prosto i klasycznie, to musi
wystarczyć.
Złapałam w rękę torebkę i użyłam perfum, w których zdawało
się czuć nutkę fiołka i wanilii. W tej chwili dostałam telefon, że mój
transport już czeka. Założyłam więc płaszcz i zeszłam na dół.
Podróż trwała piętnaście minut, a taksówkarz starał się ją
mi skutecznie umilić. Zapłaciłam mu i pożegnałam się. Budynek robił wrażenie.
Czuć było ten przepych i ekskluzywność. Weszłam przez szklane drzwi i podeszłam
do starszego pana stojącego przy czymś przypominającym ambonkę.
- Dobry wieczór, mam zarezerwowany stolik, nazwisko Pine.-
odparłam nieco nieśmiało
- Ach tak, już panią zaprowadzę- odrzekł z ciepłym uśmiechem
na twarzy.
Weszliśmy na salę, która była wypełniona po brzegi.
Pracownik prowadził mnie żwawym krokiem.
- To tutaj, świetny wybór.- odparł odsuwając mi krzesło.-
Podać kartę?
- Nie, nie. Czekam na kogoś
- Rozumiem, proszę dać znać, kiedy będzie pani gotowa-
powiedział miłym tonem i odszedł.
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 19:55. Chyba się
trochę pospieszyłam. No nic, lepiej to niż być spóźnionym. Kilka minut później
moim oczom ukazał się Jasper.
- Długo czekasz?- zapytał z troską w głosie
- Nie, właściwie to sama jestem sobie winna.
Usiadł naprzeciwko mnie i skinął na kelnera. Ten w mig
przyniósł nam menu.
- Nie bywam tutaj zbyt często. Może coś polecisz?- spytałam
uśmiechając się.
<Jasper?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz