Wsłuchiwałem się w jedną z kompozycji Mozarta, wyłapując przy tym ciekawsze smaczki, które byłbym w stanie wpleść w jeden z własnych utworów. Muzyka płynęła gładko, niczym strumień na którego drodze nie stoi żaden kamień stanowiący przeszkodę. Nagle zamiast jednostajnej melodii, o moje uszy obił się dźwięk telefonu, który zniszczył całą atmosferę i zagłuszył dzieło. Wstałem więc z materaca, aby wyłączyć odtwarzacz muzyki w komputerze i żeby odebrać telefon. Przyłożyłem słuchawkę do ucha.
- Halo? - Powiedziałem automatycznie, wyczekując równie automatycznej odpowiedzi.
- Halo? Pan Feliks... Zu... Zyu... Zyukołski? - Kochałem to jak osoby nie mówiące po polsku przekręcały moje nazwisko starając się wypowiedzieć to trudne słowo związane z chrząszczami.
- Tak, tak to ja. - Wyjrzałem przez okno, aby zaobserwować drzewa smagane przez wiatr.
- Witam, jestem właścicielem teatru, który poszukuje właśnie kompozytora. Mamy ambitny projekt, do którego potrzebna jest równie ambitna muzyka, a chodzą słuchy, że chętnie tworzy pan ścieżkę dźwiękową do spektakli. Jeśli zdecyduje się pan rozważyć tę propozycję, to wyślę wszelkie informacje na Pana maila i przez niego będziemy się kontaktować. - Mężczyzna mówił prędko i wyraźnie, zdając się mieć mało czasu.
- Proszę wysłać dokładne dane i kontakt. Muszę się zastanowić i zobaczyć, czy jest to tak ambitne jak pan obiecuje. - Zaśmiałem się do telefonu. Mężczyzna oznajmił, że za chwileczkę już wszystko będzie na mojej skrzynce odbiorczej i pożegnał się, rozłączając się w połowie słowa. Dzisiejsi ludzie są tacy zarobieni i prędcy. Robią wszystko szybko, nie zwracając uwagi na otaczający ich świat.
Odłożyłem telefon i sięgnąłem po laptopa, po czym uwalając się na materacu oczekiwałem na maila, włączając i na nowo wsłuchując się w muzykę Amadeusza. Kiedy list przyszedł, szybko kliknąłem w jego tytuł i wgłębiłem się w lekturę.
Spojrzałem jeszcze raz na karteczkę z adresem, a następnie na budynek, w którym znajdował się teatr. Był mały, ale zadbany i sprawiał wrażenie bardzo przytulnego. Otworzyłem powoli drzwi i wszedłem, wcześniej otrzepując buty ze śniegu. Kiedyś mnie trafi przez tą pogodę. Już przez pewien czas było ciepło, po czym znowu nadeszły mrozy, które przyprawiały mnie o chęć zostawania w domu przez kolejne dni. Tygodnie. Miesiące. Będąc już w ciepłym budynku zdjąłem rękawiczki i wepchnąłem je do kieszeni puchowej kurtki w kolorze brudnej musztardy. Rozwiązałem również szal, zostawiając go przewieszony przez kark. Usłyszałem szybkie kroki i zobaczyłem przed sobą miłego, starszego mężczyznę z delikatną siwizną. Był ubrany elegancko i aż głupio zrobiło mi się na myśl mojego rozciągniętego swetra od babci. Energicznie mnie przywitał i zaprosił do oglądania teatru, mówiąc, bym czuł się jak w domu, po czym sam zniknął za jakimiś drzwiami, mając widocznie dużo rzeczy do roboty. Prawdopodobnie wszelkie formalności załatwimy później, gdy zdeklaruję się co do pracy tutaj.
Budynek był kameralny, więc szybko się w nim zauroczyłem i dosłownie poczułem jak w domu. Gotów byłem spędzić tu noce i dnie, szukając inspiracji do pisania i grania. Uważnie rozglądnąłem się po holu, ciesząc przy tym oko delikatnie wykończonym wnętrzem. Kiedy uznałem, że będę miał jeszcze czas tu wrócić, ruszyłem do sali oznakowanej wejściem na salę. Wszędzie było ciemno, oprócz sceny, która była dokładnie oświetlona. Nikogo nie było, dzisiaj teatr był zamknięty. Usiadłem w jednym z środkowych rzędów, odprężając się i czekając na wenę, która równie dobrze mogła się nie pojawić. Nawet jeśli by się nie zjawiło, to miałbym wspomnienie z odpoczywaniem w przyjemnym miejscu. Nagle zamiast melodii, która już układała się w mojej głowie, usłyszałem powolne kroki, a następnie donośny, męski głos, który po chwili przerwy zaczął recytować jakąś sztukę. Otworzyłem oczy i wbiłem wzrok w scenę, na której stał ciemny blondyn o szlacheckich rysach twarzy. Co jakiś czas inaczej intonował wypowiadane słowa, przyprawiając mnie przy tym o gęsią skórkę i dreszcze. Zagryzłem wargę, patrząc jak wczuwa się w każde słowo, jak oddaje się swojej pasji, którą widocznie była gra aktorska. Jego mimika zmieniała się z każdym słowem, a dłonie energicznie gestykulowały, zwalniając w spokojniejszych momentach. Nie grał tylko głosem jak niektórzy aktorzy. Grał całym ciałem. Każdym, najmniejszym atomem. Cała sala buzowała jego emocjami, a ja wraz z nią. Kiedy skończył, ukłonił się nisko, wprawiając swoją prawą dłoń w rozmach. Wyprostował się, a ja zacząłem klaskać jak nienormalny, wprawiając przy tym mężczyznę w niemałe zdziwienie.
<Hayden? Och weno ma gdzieś ty się podziała>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz