-Brzmi nieźle- odparłam z uśmiechem.
Jednak wcale mi do śmiechu nie było. Dwa tygodnie nie są
problemem, miną przecież w mgnieniu oka. Sam fakt, że Jasper musi wyjechać
gdzieś, gdzie może zginąć napawał mnie pesymizmem. Nie znam może tego
środowiska od kuchni, ale wiem, że wystarczy jeden zły ruch, krok nie w tę
stronę co trzeba i można bardzo łatwo pożegnać się z tym światem. Mimo iż nie
znamy się specjalnie długo to zaczynało mi zależeć na nim. Tak nagła strata
byłaby dla mnie chyba zbyt mocnym ciosem. Jednak on był żołnierzem, służył
krajowi i ja byłam w pełnie tego świadoma. Musiał wypełniać swoje obowiązki i
nikt nie miał nic do gadania.
-Za ile wyjeżdżasz?- spytałam
-Za kilka dni. Minie jak z bicza strzelił, zobaczysz.-
uśmiechnął się
„Wiem, dobrze to wiem”- przebiegło mi przez myśl. Ugryzłam
się w język i postanowiłam zakończyć temat. Mamy jeszcze trochę czasu, nie ma
sensu zamartwiać się na zapas. Chociaż znając siebie i tak będę to robić.
Resztę wieczoru spędziliśmy spacerując i rozmawiając na
najróżniejsze tematy. Próbowałam zapomnieć chociaż na chwilę o perspektywie
następnych tygodni, jednak cały czas siedziało to z tyłu mojej głowy. Od kiedy
tak przejmuję się innymi? Sama siebie nie poznawałam. Kiedy zrobiło się już
naprawdę późno ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę mojego mieszkania. Ulicy były
puste, o tej porze mało kto wychylał już czubki nosów ze swoich domów. Czuć
było wtedy jak wielką przestrzenią jest miasto. Dotąd zatłoczone drogi teraz
ukazywały się w pełnej swej krasie, chwaląc się wielkością i dostojnością.
Spacer minął mi nadzwyczajnie szybko, zapewne przez fakt, że miałam dobrego
towarzysza. Jasper odprowadził mnie pod drzwi bloku i tam się pożegnaliśmy.
-Było naprawdę miło, dobrze się bawiłam.- odrzekłam z
uśmiechem na ustach.
-Cała przyjemność po mojej stronie.-odparł
-Napisz mi, o której godzinie wyjeżdżasz, to przyjdę się
pożegnać- rzuciłam.
-Dobrze. Dobranoc- powiedział uśmiechając się i kierując w
stronę bramy.
Ja ledwo żywa wczłapałam się na górę i momentalnie usnęłam.
~*~
Rano obudził mnie
dźwięk budzika w telefonie. Po wyłączeniu go na ekranie wyświetliła mi się
wiadomość od Jaspera, o którą go prosiłam. Zapisałam sobie datę w notesie i
ruszyłam się ogarnąć. Szybki prysznic i mocna kawa to to, co z rana potrafi
obudzić mnie najlepiej. No i jeszcze może stres, który udzielał mi się, gdy
musiałam dostarczyć towar do klienta. Umówieni byliśmy na dziesiątą. Piętnaście
minut przed siedziałam już w poczekalni biura, w którym pracował. Był chyba
najgrubszą rybą, do której musiałam dotrzeć. Sam fakt, że powaga klientów rosła
nie napawał mnie entuzjazmem. To znaczyło, że D. dopiero się rozkręcał. A Bóg
jeden wie, do czego był on zdolny. Z zamyślenia wyrwała mnie sekretarka, która
zaprowadziła mnie do gabinetu mężczyzny. Weszłam tam niepewnym krokiem, a
kobieta zamknęła za mną drzwi. Odbiorca „przesyłki” siedział na skórzanym
fotelu za ogromnym, drewnianym biurkiem. Zmierzył mnie wzrokiem i ręką
zaprosił, abym usiadła na krześle naprzeciwko niego. Tak też zrobiłam. Wyjęłam
z torby foliowy woreczek z narkotykiem i podałam mu. Mężczyzna szybko schował
go do szuflady, a po chwili podał mi kopertę z pieniędzmi. Nie było to mała
suma. Gdy ludzie mają już wszystko zaczyna im odbijać. Kończą się rzeczy, które
można kupić, więc szukają innych rozwiązań, aby roztrwonić swój majątek. Ja
byłam pośrednikiem w jednym z nich. Odliczyłam swoje 10%, które mi się
należało, a resztę schowałam do torby.
-Interesy z panią to przyjemność.- odparł mężczyzna podając
mi dłoń, którą uścisnęłam.
Gabinet opuściłam już nieco spokojniejsza. Nikt się nie
zorientował, a ja mogłam spokojnie wrócić do swojego życia.
~*~
W dzień wyjazdu Jaspera chodziłam nieco zdołowana. Zauważyła
to nawet moja sąsiadka, miła starsza pani, która dociekliwie próbowała
odgadnąć, co mi jest. Wcisnęłam jej, że zmarła moja ciotka, aby się odczepiła.
Pomogło. Około jedenastej poszłam na przystanek, aby złapać autobus, którym
dostałabym się do domu mężczyzny. Przyjechał spóźniony o około dwie minuty.
Wsiadłam do niego i skasowałam bilet. Jechał wyjątkowo długo, a ja cały czas
nerwowo spoglądałam na zegarek bojąc się, że jednak nie zdążę. Po około
dwudziestu minutach byłam na miejscu. Przed posiadłością Jaspera stała już
taksówka z otwartym bagażnikiem, do którego jakiś mężczyzna pakował bagaże.
Drzwi wejściowe były uchylone, więc ukradkiem weszłam do domu. Mężczyzna
siedział w kuchni popijając ostatnie łyki kawy. Na mój widok wstał i uśmiechnął
się.
-Dobrze, że cię zastałam, myślałam, że nie zdążę.-
powiedziałam.
-Mam jeszcze chwilkę. Nie musiałaś się fatygować, za
niedługo wrócę.-odparł
-Tak, wiem.-odrzekłam z zakłopotaniem- Ale chciałam.
Staliśmy przez chwilę patrząc sobie w oczy. Chciałam odwlec
moment pożegnania jak dłużej tylko się dało. Po chwili jednak usłyszałam z ust
Jaspera:
-Czekają na mnie. Muszę się już zbierać.
Pokiwałam głową i podeszłam bliżej niego. Splotłam ręce na
jego szyi i opierając głowę na ramieniu przytuliłam się na do widzenia.
-Uważaj na siebie.-powiedziałam cicho do jego ucha.
<Jasper?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz