Wiadomości i pogoda

czwartek, 9 lutego 2017

Od Samanthy cd. Jaspera

-Brzmi nieźle- odparłam z uśmiechem.
Jednak wcale mi do śmiechu nie było. Dwa tygodnie nie są problemem, miną przecież w mgnieniu oka. Sam fakt, że Jasper musi wyjechać gdzieś, gdzie może zginąć napawał mnie pesymizmem. Nie znam może tego środowiska od kuchni, ale wiem, że wystarczy jeden zły ruch, krok nie w tę stronę co trzeba i można bardzo łatwo pożegnać się z tym światem. Mimo iż nie znamy się specjalnie długo to zaczynało mi zależeć na nim. Tak nagła strata byłaby dla mnie chyba zbyt mocnym ciosem. Jednak on był żołnierzem, służył krajowi i ja byłam w pełnie tego świadoma. Musiał wypełniać swoje obowiązki i nikt nie miał nic do gadania.
-Za ile wyjeżdżasz?- spytałam
-Za kilka dni. Minie jak z bicza strzelił, zobaczysz.- uśmiechnął się
„Wiem, dobrze to wiem”- przebiegło mi przez myśl. Ugryzłam się w język i postanowiłam zakończyć temat. Mamy jeszcze trochę czasu, nie ma sensu zamartwiać się na zapas. Chociaż znając siebie i tak będę to robić.
Resztę wieczoru spędziliśmy spacerując i rozmawiając na najróżniejsze tematy. Próbowałam zapomnieć chociaż na chwilę o perspektywie następnych tygodni, jednak cały czas siedziało to z tyłu mojej głowy. Od kiedy tak przejmuję się innymi? Sama siebie nie poznawałam. Kiedy zrobiło się już naprawdę późno ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę mojego mieszkania. Ulicy były puste, o tej porze mało kto wychylał już czubki nosów ze swoich domów. Czuć było wtedy jak wielką przestrzenią jest miasto. Dotąd zatłoczone drogi teraz ukazywały się w pełnej swej krasie, chwaląc się wielkością i dostojnością. Spacer minął mi nadzwyczajnie szybko, zapewne przez fakt, że miałam dobrego towarzysza. Jasper odprowadził mnie pod drzwi bloku i tam się pożegnaliśmy.
-Było naprawdę miło, dobrze się bawiłam.- odrzekłam z uśmiechem na ustach.
-Cała przyjemność po mojej stronie.-odparł
-Napisz mi, o której godzinie wyjeżdżasz, to przyjdę się pożegnać- rzuciłam.
-Dobrze. Dobranoc- powiedział uśmiechając się i kierując w stronę bramy.
Ja ledwo żywa wczłapałam się na górę i momentalnie usnęłam.
~*~
 Rano obudził mnie dźwięk budzika w telefonie. Po wyłączeniu go na ekranie wyświetliła mi się wiadomość od Jaspera, o którą go prosiłam. Zapisałam sobie datę w notesie i ruszyłam się ogarnąć. Szybki prysznic i mocna kawa to to, co z rana potrafi obudzić mnie najlepiej. No i jeszcze może stres, który udzielał mi się, gdy musiałam dostarczyć towar do klienta. Umówieni byliśmy na dziesiątą. Piętnaście minut przed siedziałam już w poczekalni biura, w którym pracował. Był chyba najgrubszą rybą, do której musiałam dotrzeć. Sam fakt, że powaga klientów rosła nie napawał mnie entuzjazmem. To znaczyło, że D. dopiero się rozkręcał. A Bóg jeden wie, do czego był on zdolny. Z zamyślenia wyrwała mnie sekretarka, która zaprowadziła mnie do gabinetu mężczyzny. Weszłam tam niepewnym krokiem, a kobieta zamknęła za mną drzwi. Odbiorca „przesyłki” siedział na skórzanym fotelu za ogromnym, drewnianym biurkiem. Zmierzył mnie wzrokiem i ręką zaprosił, abym usiadła na krześle naprzeciwko niego. Tak też zrobiłam. Wyjęłam z torby foliowy woreczek z narkotykiem i podałam mu. Mężczyzna szybko schował go do szuflady, a po chwili podał mi kopertę z pieniędzmi. Nie było to mała suma. Gdy ludzie mają już wszystko zaczyna im odbijać. Kończą się rzeczy, które można kupić, więc szukają innych rozwiązań, aby roztrwonić swój majątek. Ja byłam pośrednikiem w jednym z nich. Odliczyłam swoje 10%, które mi się należało, a resztę schowałam do torby.
-Interesy z panią to przyjemność.- odparł mężczyzna podając mi dłoń, którą uścisnęłam.
Gabinet opuściłam już nieco spokojniejsza. Nikt się nie zorientował, a ja mogłam spokojnie wrócić do swojego życia.
~*~
W dzień wyjazdu Jaspera chodziłam nieco zdołowana. Zauważyła to nawet moja sąsiadka, miła starsza pani, która dociekliwie próbowała odgadnąć, co mi jest. Wcisnęłam jej, że zmarła moja ciotka, aby się odczepiła. Pomogło. Około jedenastej poszłam na przystanek, aby złapać autobus, którym dostałabym się do domu mężczyzny. Przyjechał spóźniony o około dwie minuty. Wsiadłam do niego i skasowałam bilet. Jechał wyjątkowo długo, a ja cały czas nerwowo spoglądałam na zegarek bojąc się, że jednak nie zdążę. Po około dwudziestu minutach byłam na miejscu. Przed posiadłością Jaspera stała już taksówka z otwartym bagażnikiem, do którego jakiś mężczyzna pakował bagaże. Drzwi wejściowe były uchylone, więc ukradkiem weszłam do domu. Mężczyzna siedział w kuchni popijając ostatnie łyki kawy. Na mój widok wstał i uśmiechnął się.
-Dobrze, że cię zastałam, myślałam, że nie zdążę.- powiedziałam.
-Mam jeszcze chwilkę. Nie musiałaś się fatygować, za niedługo wrócę.-odparł
-Tak, wiem.-odrzekłam z zakłopotaniem- Ale chciałam.
Staliśmy przez chwilę patrząc sobie w oczy. Chciałam odwlec moment pożegnania jak dłużej tylko się dało. Po chwili jednak usłyszałam z ust Jaspera:
-Czekają na mnie. Muszę się już zbierać.
Pokiwałam głową i podeszłam bliżej niego. Splotłam ręce na jego szyi i opierając głowę na ramieniu przytuliłam się na do widzenia.
-Uważaj na siebie.-powiedziałam cicho do jego ucha.

<Jasper?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz