Wiadomości i pogoda

piątek, 24 lutego 2017

Od Samanthy cd. Jaspera

Ze snu wyrwało mnie dosyć głośne pikanie alarmu. Chwilę zajęło mi, aby dojść do siebie i ogarnąć sytuację. Wyciągnęłam rękę w kierunku szafki nocnej i nacisnęłam przycisk wyłączający ten okropny jazgot. Spojrzałam na zegarek- kilka minut po ósmej. Wstałam pospiesznie, bo jeszcze nie byłam spakowana, a przecież byliśmy umówieni na dziesiątą. Pościeliłam łóżko i skierowałam się do łazienki aby wziąć szybki prysznic. Zimna woda rozbudziła mnie ostatecznie. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko kawy, która już powoli parzyła się w ekspresie. Ja tymczasem wrzucałam pośpiesznie ubrania do walizki i skoczyłam do sklepu znajdującego się przy moim bloku po coś dobrego do jedzenia. Zanim się obejrzałam było już wpół do jedenastej. Zdziwiłam się nieco, bo Jasper zazwyczaj się nie spóźniał. Stwierdziłam jednak, że może coś mu wypadło i usiadłam przed telewizorem, aby nieco umilić sobie oczekiwanie na mężczyznę. Upływ czasu poczułam, kiedy zdałam sobie sprawę, że właśnie kończę drugi czterdziestominutowy odcinek serialu. Zaniepokoiłam się nieco i próbowałam zadzwonić do Jaspera. Odpowiedziała mi automatyczna sekretarka. Albo mnie zlewa, albo faktycznie coś się stało, a jako, że nie jestem osobą bezczynnie siedzącą w miejscu, postanowiłam to sprawdzić. Zadzwoniłam po taksówkę, która czekała pod moim mieszkaniem już po pięciu minutach. Podałam kierowcy adres i wyruszyliśmy. Całą drogę układałam sobie plany i najgorsze scenariusze. Myślałam, co powiem, o co zapytam, próbowałam wymyśleć czego się mogę spodziewać. Z transu wyrwał mnie miły staruszek.
-Dalej nie przejadę, droga jest zablokowana. Poradzi sobie pani pieszo?- spytał ciepłym głosem.
-Tak, dziękuję.- odpowiedziałam zdezorientowana.
Zapłaciłam kierowcy za jazdę i wysiadłam z pojazdu. Moim oczom ukazało się pełno wozów strażackich i policyjnych. Od razu poczułam uderzenie gorąca rozchodzące się po moim ciele. Dom Jaspera znajdował się za zakrętem, ale zza drzew otaczających osiedle widziałam unoszące się, lekko szare kłęby dymu. Przyspieszyłam kroku po chwili już biegnąc. Na chodniku mijałam policjantów, którzy rozmawiali z jakimiś ludźmi. Było ich coraz więcej i więcej, aż w końcu zrozumiałam dlaczego. W miejscu domu, w którym mieszkał mężczyzna nie było nic oprócz gruzów. Zaparło mi dech w piersiach i poczułam, jak robi mi się słabo. Podbiegłam do grupki ludzi stojących przy taśmie policyjnej odgradzającej szczątki budynku i stanęłam jak wryta. Nie pozostało nic, dosłownie nic. Moje serce biło jak oszalałe, słyszałam wręcz krew dudniącą w moich uszach. Jeszcze raz wykręciłam numer do Jaspera- wciąż cisza. Adrenalina w żyłach sprawiła, że nie zważając na konsekwencje prześlizgnęłam się pod żółtą taśmą i popędziłam w kierunku miejsca katastrofy. Byłam zamroczona, nie słyszałam nic wokół, jedynie własny przyspieszający oddech. Po chwili poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga. Próbowałam się wyrwać, ale mój przeciwnik był znacznie silniejszy.
-Czy pani oszalała?!- ryczał mi do ucha, ale słowa zdawały się jakby nie robić na mnie wrażenia- Co pani wyprawia? Proszę natychmiast stąd wyjść albo będę zmuszony wyprowadzić panią siłą!
-Co…co tu się właściwie stało? Czy ktoś jest ranny? Co z człowiekiem, który tutaj mieszka?- zalewałam go lawiną pytań
-Powtarzam, proszę stąd odejść, tu nie jest bezpiecznie.- odparł zimnym tonem
-Czy on przeżył? Żyje?!- wciąż powtarzałam roztrzęsiona.
-Naprawdę, niech pani idzie, nie jestem uprawniony do udzielania takich informacji, niech pani spyta kogoś z policji.- powiedział prowadząc mnie w kierunku odgrodzonych ludzi- Lepiej, żebym pani tu więcej nie spotkał.- rzekł, po czym puścił mnie i odwracając się odszedł.
Szukałam wzrokiem pracowników, którzy nie byli zajęci robieniem zdjęć do akt, czy odkopywaniem gruzów. Nikogo takiego nie udało mi się jednak znaleźć. Kucnęłam i oparłam głowę na rękach, a z oczu mimowolnie popłynęły mi łzy. Wtem zobaczyłam przed sobą parę nóg.
-Wszystko dobrze?- spytał mężczyzna w policyjnym mundurze- Potrzebuje pani pomocy?
-Tak…nie, właściwie nie…chociaż-plotłam bez sensu- Proszę mi powiedzieć, co tu się wydarzyło.
-Sami jeszcze tego nie wiemy. Wezwała nas jedna z sąsiadek pana Pine’a. To się stało w nocy, ale nie znamy dokładnych okoliczności.
-A co z mężczyzną, który tu mieszka? Wszystko z nim w porządku?- spytałam pełna nadziei.
Odpowiedziała mi tylko cisza. Człowiek udzielający mi informacji patrzył na mnie z politowaniem w oczach.
-Niech pan mówi!- wydarłam się, a ludzie stojący obok równocześnie odwrócili głowę w naszym kierunku.
-Jeszcze go nie znaleźliśmy. Być może w ogóle nie było go w domu w czasie zawalenia. Strażacy wciąż odkopują gruzy, działamy jak najszybciej możemy…
Znowu zrobiło mi się słabo. Policjant wciąż coś mówił, ale przestałam go słuchać. Wyglądałam jak ogłuszona, otumaniona. Usiadłam na krawężniku i gapiłam się na wszystko pustym wzrokiem. Serce nie przestawało mi dudnić, a mój oddech stawał się coraz płytszy. Chwilowo moją uwagę przykuło poruszenie gapiów i jakieś krzyki dochodzące z oddali.
-Zrobić miejsce, miejsce!- ryczał jakiś mężczyzna
-Proszę się odsunąć, natychmiast!- wtórował mu drugi
W tej samej chwili podjechała karetka. Wstałam i podeszłam w jej kierunku. Moim oczom ukazała się para ratowników, która niosło kogoś na noszach. Dopóki się nie zbliżyli nie wiedziałam kto to. Po chwili jednak zrozumiałam, że wieźli Jaspera. Leżał przykryty kocem termicznym, a na szyi założony miał kołnierz. Twarz miał we krwi. Jeden z ratowników podawał mu tlen. Pobiegłam za nimi wciąż zadając im te same pytania.
-Co z nim? Żyje?- bezsilnie rzuciłam w ich kierunku
Nikt mi nie odpowiedział, mężczyźni byli zajęci pakowaniem noszy do karetki. Kiedy byli już w środku jeden z nich, chyba widząc jak żałośnie wyglądam, zwrócił się do mnie:
-Kim pani jest? Kimś z rodziny?
-Nie, ale..-próbowałam mu odpowiedzieć, ale mi przerwano
-W takim razie nie jedzie pani z nami. Wszystkie potrzebne informacje zostaną pani udzielone w szpitalu.- rzucił zamykając mi przed nosem drzwi pojazdu.
Odsunęłam się na chodnik, aby ułatwić wyjazd karetki i szybko przekalkulowałam w głowie jak najłatwiej będzie się dostać na miejsce. Ulice pewnie były pozamykane, więc taksówki odpadały, autobusy tak samo, bo pewnie zmieniono im trasy. Szpital znajdował się dwa kilometry stąd, nie była to jakaś zabójcza odległość, więc postanowiłam, że pokonam ją pieszo. Po dwudziestu minutach szybkiego marszu stałam przed ogromnym budynkiem. Weszłam do środka i podeszłam do pani stojącej przy rejestrze.
-Przepraszam, niedawno przywieziono tu człowieka, wydobyty spod gruzów, nazwisko Pine. Gdzie mogę go znaleźć?- spytałam wciąż roztrzęsiona
-Rodzina?- odrzekła do mnie starsza kobieta.
-Tak-skłamałam. Wiedziałam, że inaczej nie wpuścili by mnie dalej- Jestem jego siostrą.
Kobieta zlustrowała mnie wzrokiem, po czym otwarła dużą księgę i palcem szukała nazwiska, które jej podałam.
- Czwarte piętro, sala 425.
Podziękowałam jej i podeszłam do windy. Kiedy przyjechała wsiadłam do niej i nacisnęłam odpowiedni przycisk. Jazda w górę trwała kilkanaście sekund, ale dla mnie było to wieczność. Choć już się trochę uspokoiłam, to dalej się bałam, a moje ręce trzęsły się jak nigdy w życiu. Usłyszałam piknięcie i drzwi się otworzyły. Sala, w której leżał Jasper znajdowała się tuż naprzeciwko, więc daleko nie musiałam szukać. Przed nią stało dwóch mężczyzn w białych fartuchach debatujących między sobą. Podeszłam niepewnie i spytałam:
-Przepraszam bardzo, czy mogę się dowiedzieć co z pacjentem, który leży w tej sali?
Lekarze popatrzyli po sobie, po czym jeden z nich odparł:
-Stracił dużo krwi i ma prawdopodobnie lekki wstrząs mózgu, lecz jego stan jest stabilny. Póki co jest wciąż nieprzytomny, ale niedługo powinien się obudzić. Jeśli pani chce, może go pani odwiedzić, tylko proszę nie siedzieć tam zbyt długo. Pacjent potrzebuje odpoczynku.
Pokiwałam głową i podziękowałam lekarzom. Niepewnie uchyliłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Dopadł mnie ten charakterystyczny szpitalny zapach sterylności. Cała sala była biała, a po lewej stronie znajdowało się łóżko, na którym leżał Jasper. Podeszłam do niego i odetchnęłam z ulgą. Wciąż wyglądał jak siedem nieszczęść, ale przynajmniej wiedziałam, że nic mu nie grozi. Przysunęłam fotel stojący w rogu pokoju bliżej łóżka i rozsiadłam się na nim. Złapałam mężczyznę za rękę czekając, aż się obudzi, choć wiedziałam, że może to potrwać dosyć długo.

<Jasper?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz