Ze snu wyrwało mnie dosyć głośne pikanie alarmu. Chwilę zajęło
mi, aby dojść do siebie i ogarnąć sytuację. Wyciągnęłam rękę w kierunku szafki
nocnej i nacisnęłam przycisk wyłączający ten okropny jazgot. Spojrzałam na
zegarek- kilka minut po ósmej. Wstałam pospiesznie, bo jeszcze nie byłam
spakowana, a przecież byliśmy umówieni na dziesiątą. Pościeliłam łóżko i
skierowałam się do łazienki aby wziąć szybki prysznic. Zimna woda rozbudziła
mnie ostatecznie. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko kawy, która już powoli
parzyła się w ekspresie. Ja tymczasem wrzucałam pośpiesznie ubrania do walizki
i skoczyłam do sklepu znajdującego się przy moim bloku po coś dobrego do
jedzenia. Zanim się obejrzałam było już wpół do jedenastej. Zdziwiłam się
nieco, bo Jasper zazwyczaj się nie spóźniał. Stwierdziłam jednak, że może coś
mu wypadło i usiadłam przed telewizorem, aby nieco umilić sobie oczekiwanie na
mężczyznę. Upływ czasu poczułam, kiedy zdałam sobie sprawę, że właśnie kończę
drugi czterdziestominutowy odcinek serialu. Zaniepokoiłam się nieco i próbowałam
zadzwonić do Jaspera. Odpowiedziała mi automatyczna sekretarka. Albo mnie
zlewa, albo faktycznie coś się stało, a jako, że nie jestem osobą bezczynnie
siedzącą w miejscu, postanowiłam to sprawdzić. Zadzwoniłam po taksówkę, która
czekała pod moim mieszkaniem już po pięciu minutach. Podałam kierowcy adres i
wyruszyliśmy. Całą drogę układałam sobie plany i najgorsze scenariusze.
Myślałam, co powiem, o co zapytam, próbowałam wymyśleć czego się mogę
spodziewać. Z transu wyrwał mnie miły staruszek.
-Dalej nie przejadę, droga jest zablokowana. Poradzi sobie
pani pieszo?- spytał ciepłym głosem.
-Tak, dziękuję.- odpowiedziałam zdezorientowana.
Zapłaciłam kierowcy za jazdę i wysiadłam z pojazdu. Moim
oczom ukazało się pełno wozów strażackich i policyjnych. Od razu poczułam
uderzenie gorąca rozchodzące się po moim ciele. Dom Jaspera znajdował się za
zakrętem, ale zza drzew otaczających osiedle widziałam unoszące się, lekko szare
kłęby dymu. Przyspieszyłam kroku po chwili już biegnąc. Na chodniku mijałam
policjantów, którzy rozmawiali z jakimiś ludźmi. Było ich coraz więcej i więcej,
aż w końcu zrozumiałam dlaczego. W miejscu domu, w którym mieszkał mężczyzna
nie było nic oprócz gruzów. Zaparło mi dech w piersiach i poczułam, jak robi mi
się słabo. Podbiegłam do grupki ludzi stojących przy taśmie policyjnej
odgradzającej szczątki budynku i stanęłam jak wryta. Nie pozostało nic,
dosłownie nic. Moje serce biło jak oszalałe, słyszałam wręcz krew dudniącą w
moich uszach. Jeszcze raz wykręciłam numer do Jaspera- wciąż cisza. Adrenalina
w żyłach sprawiła, że nie zważając na konsekwencje prześlizgnęłam się pod żółtą
taśmą i popędziłam w kierunku miejsca katastrofy. Byłam zamroczona, nie
słyszałam nic wokół, jedynie własny przyspieszający oddech. Po chwili poczułam
jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga. Próbowałam się wyrwać, ale mój
przeciwnik był znacznie silniejszy.
-Czy pani oszalała?!- ryczał mi do ucha, ale słowa zdawały
się jakby nie robić na mnie wrażenia- Co pani wyprawia? Proszę natychmiast stąd
wyjść albo będę zmuszony wyprowadzić panią siłą!
-Co…co tu się właściwie stało? Czy ktoś jest ranny? Co z
człowiekiem, który tutaj mieszka?- zalewałam go lawiną pytań
-Powtarzam, proszę stąd odejść, tu nie jest bezpiecznie.-
odparł zimnym tonem
-Czy on przeżył? Żyje?!- wciąż powtarzałam roztrzęsiona.
-Naprawdę, niech pani idzie, nie jestem uprawniony do
udzielania takich informacji, niech pani spyta kogoś z policji.- powiedział
prowadząc mnie w kierunku odgrodzonych ludzi- Lepiej, żebym pani tu więcej nie
spotkał.- rzekł, po czym puścił mnie i odwracając się odszedł.
Szukałam wzrokiem pracowników, którzy nie byli zajęci
robieniem zdjęć do akt, czy odkopywaniem gruzów. Nikogo takiego nie udało mi
się jednak znaleźć. Kucnęłam i oparłam głowę na rękach, a z oczu mimowolnie
popłynęły mi łzy. Wtem zobaczyłam przed sobą parę nóg.
-Wszystko dobrze?- spytał mężczyzna w policyjnym mundurze-
Potrzebuje pani pomocy?
-Tak…nie, właściwie nie…chociaż-plotłam bez sensu- Proszę mi
powiedzieć, co tu się wydarzyło.
-Sami jeszcze tego nie wiemy. Wezwała nas jedna z sąsiadek
pana Pine’a. To się stało w nocy, ale nie znamy dokładnych okoliczności.
-A co z mężczyzną, który tu mieszka? Wszystko z nim w
porządku?- spytałam pełna nadziei.
Odpowiedziała mi tylko cisza. Człowiek udzielający mi
informacji patrzył na mnie z politowaniem w oczach.
-Niech pan mówi!- wydarłam się, a ludzie stojący obok równocześnie
odwrócili głowę w naszym kierunku.
-Jeszcze go nie znaleźliśmy. Być może w ogóle nie było go w
domu w czasie zawalenia. Strażacy wciąż odkopują gruzy, działamy jak
najszybciej możemy…
Znowu zrobiło mi się słabo. Policjant wciąż coś mówił, ale
przestałam go słuchać. Wyglądałam jak ogłuszona, otumaniona. Usiadłam na
krawężniku i gapiłam się na wszystko pustym wzrokiem. Serce nie przestawało mi
dudnić, a mój oddech stawał się coraz płytszy. Chwilowo moją uwagę przykuło
poruszenie gapiów i jakieś krzyki dochodzące z oddali.
-Zrobić miejsce, miejsce!- ryczał jakiś mężczyzna
-Proszę się odsunąć, natychmiast!- wtórował mu drugi
W tej samej chwili podjechała karetka. Wstałam i podeszłam w
jej kierunku. Moim oczom ukazała się para ratowników, która niosło kogoś na
noszach. Dopóki się nie zbliżyli nie wiedziałam kto to. Po chwili jednak
zrozumiałam, że wieźli Jaspera. Leżał przykryty kocem termicznym, a na szyi
założony miał kołnierz. Twarz miał we krwi. Jeden z ratowników podawał mu tlen.
Pobiegłam za nimi wciąż zadając im te same pytania.
-Co z nim? Żyje?- bezsilnie rzuciłam w ich kierunku
Nikt mi nie odpowiedział, mężczyźni byli zajęci pakowaniem
noszy do karetki. Kiedy byli już w środku jeden z nich, chyba widząc jak
żałośnie wyglądam, zwrócił się do mnie:
-Kim pani jest? Kimś z rodziny?
-Nie, ale..-próbowałam mu odpowiedzieć, ale mi przerwano
-W takim razie nie jedzie pani z nami. Wszystkie potrzebne
informacje zostaną pani udzielone w szpitalu.- rzucił zamykając mi przed nosem
drzwi pojazdu.
Odsunęłam się na chodnik, aby ułatwić wyjazd karetki i
szybko przekalkulowałam w głowie jak najłatwiej będzie się dostać na miejsce.
Ulice pewnie były pozamykane, więc taksówki odpadały, autobusy tak samo, bo
pewnie zmieniono im trasy. Szpital znajdował się dwa kilometry stąd, nie była
to jakaś zabójcza odległość, więc postanowiłam, że pokonam ją pieszo. Po
dwudziestu minutach szybkiego marszu stałam przed ogromnym budynkiem. Weszłam
do środka i podeszłam do pani stojącej przy rejestrze.
-Przepraszam, niedawno przywieziono tu człowieka, wydobyty
spod gruzów, nazwisko Pine. Gdzie mogę go znaleźć?- spytałam wciąż roztrzęsiona
-Rodzina?- odrzekła do mnie starsza kobieta.
-Tak-skłamałam. Wiedziałam, że inaczej nie wpuścili by mnie
dalej- Jestem jego siostrą.
Kobieta zlustrowała mnie wzrokiem, po czym otwarła dużą
księgę i palcem szukała nazwiska, które jej podałam.
- Czwarte piętro, sala 425.
Podziękowałam jej i podeszłam do windy. Kiedy przyjechała
wsiadłam do niej i nacisnęłam odpowiedni przycisk. Jazda w górę trwała
kilkanaście sekund, ale dla mnie było to wieczność. Choć już się trochę
uspokoiłam, to dalej się bałam, a moje ręce trzęsły się jak nigdy w życiu.
Usłyszałam piknięcie i drzwi się otworzyły. Sala, w której leżał Jasper
znajdowała się tuż naprzeciwko, więc daleko nie musiałam szukać. Przed nią
stało dwóch mężczyzn w białych fartuchach debatujących między sobą. Podeszłam
niepewnie i spytałam:
-Przepraszam bardzo, czy mogę się dowiedzieć co z pacjentem,
który leży w tej sali?
Lekarze popatrzyli po sobie, po czym jeden z nich odparł:
-Stracił dużo krwi i ma prawdopodobnie lekki wstrząs mózgu,
lecz jego stan jest stabilny. Póki co jest wciąż nieprzytomny, ale niedługo
powinien się obudzić. Jeśli pani chce, może go pani odwiedzić, tylko proszę nie
siedzieć tam zbyt długo. Pacjent potrzebuje odpoczynku.
Pokiwałam głową i podziękowałam lekarzom. Niepewnie
uchyliłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Dopadł mnie ten charakterystyczny
szpitalny zapach sterylności. Cała sala była biała, a po lewej stronie
znajdowało się łóżko, na którym leżał Jasper. Podeszłam do niego i odetchnęłam
z ulgą. Wciąż wyglądał jak siedem nieszczęść, ale przynajmniej wiedziałam, że
nic mu nie grozi. Przysunęłam fotel stojący w rogu pokoju bliżej łóżka i
rozsiadłam się na nim. Złapałam mężczyznę za rękę czekając, aż się obudzi, choć
wiedziałam, że może to potrwać dosyć długo.
<Jasper?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz