Ziewnęłam przeciągle, nie wierzyłam że ktoś mógł mi przeszkodzić o Tak nieludzkiej porze ! ... Słysząc ponownie pukanie do drzwi, spojrzałam na zegarek.
Oj tak, piętnasta na zegarze to zdecydowanie, za wcześnie ! Cała noc na pracy nad książką...jęknęłam boleśnie przeciągając się leniwie. I dopiero przy kolejnym pukaniu do drzwi, stwierdziłam że może jednak warto już wstać i chociaż sobie śniadanie zjeść. Wstałam i skierowałam się do drzwi, bowiem ktoś kto stał za nimi wciąż dawał o sobie znać. Stęknęłam ponownie i podeszłam, otwierając, cóż nie miałam z tym problemu by otworzyć drzwi tuż po wstaniu z łóżka gdyż padłam na nie tak jak byłam ubrana dnia poprzedniego.
-Jaaagnaa...-Przeciągnęłam, tej nadpobudliwej osoby spodziewałam się najmniej. Już miałam pytać o co chodzi, ale z jej następnymi słowami zorientowałam się, że dziś przypada data jej wizyty u moich roślinek. Nie zapraszałam jej ! Kiedy tylko otworzyłam drzwi, uśmiechnęła się szeroko i sama weszła, goszcząc się jak u siebie. Nie przepadałam za nią, ale była jedyną istotą którą znosiłam na dłuższą metę - bo nie musiałam się przy niej odzywać, sama potrafiła dokończyć każdy dialog jaki napoczęła, jako ta nadpobudliwa osoba. Westchnęłam ciężko, nie pamiętam momentu kiedy się z tą hiperaktywną dziewczyną zaznajomiłam, musiało to być jednak baardzoo dawnoo. Tak samo, jak baardzo daaaleeeko, był w tej chwili dla mnie ekspres do kawy.
-Wiesz...-Ziewnęłam potężnie, szykując sobie litrowy kubek do kawy. -Miałam ostatnio, tydzień urlopu to wszystko nadrobiłam...
<Jagna ?>
Wiadomości i pogoda
wtorek, 28 lutego 2017
Od Jagny
Tym razem było to zlecenie od Sui, taak znałam ją. Często miała problem z kaktusami i rosiczkami, które mimo pozorów są trudne w utrzymaniu, trzeba im poświęcić bardzo dużo czasu na pielęgnacje. Znając tą roztrzepotaną gothe, która nie widzi świata poza swoimi mieszkankiem i pracą raczej tego nie pilnuje.
Westchnęłam, zmierzając na górę, gdzie skierowałam się tuż do jej drzwi. Otworzyła mi dopiero po pewnym czasie, z podkrążonymi oczami. - Pewnie, znów pracowała do późna... -Oceniłam, przyglądała mi się przez pewien czas, a następnie uśmiechnęła się blado i wpuściła mnie do środka.
-Noo, kochana. Zastanawiam się jak Ci poszło postępowanie według moich wskazówek przez ostatni miesiąc ? -Zapytałam miło. Odłożyłam torbę, na ladę która służyła u większości ludzi do wydawania posiłków. Ale u Sui, to miejsce na ciemnolubne rośliny. Przyjrzałam się im z zadowoleniem.
-Widzę, że pomiędzy pracą a pracą, znalazłaś też czas na pieszczochy co ? -Zaśmiałam się lekko. Pokiwała nieprzytomnie głową i włączyła ekspres do swojego napoju, od którego była uzależniona. - Kawa. Lubiłam ją hodować, była to ciekawa roślina dla zapalonego botanika, ale z całą pewnością nie lubiłam jej pić w takich ilościach jak Su.
Zdecydowanie wolałam, kosztować nowych odmian tego naparu bogów, z różnych kombinacji genetycznych kawy, które hodowałam w swojej mikro szklarni, jaka zajmowała cały mój mikro balkon.
<Sui ?>
Westchnęłam, zmierzając na górę, gdzie skierowałam się tuż do jej drzwi. Otworzyła mi dopiero po pewnym czasie, z podkrążonymi oczami. - Pewnie, znów pracowała do późna... -Oceniłam, przyglądała mi się przez pewien czas, a następnie uśmiechnęła się blado i wpuściła mnie do środka.
-Noo, kochana. Zastanawiam się jak Ci poszło postępowanie według moich wskazówek przez ostatni miesiąc ? -Zapytałam miło. Odłożyłam torbę, na ladę która służyła u większości ludzi do wydawania posiłków. Ale u Sui, to miejsce na ciemnolubne rośliny. Przyjrzałam się im z zadowoleniem.
-Widzę, że pomiędzy pracą a pracą, znalazłaś też czas na pieszczochy co ? -Zaśmiałam się lekko. Pokiwała nieprzytomnie głową i włączyła ekspres do swojego napoju, od którego była uzależniona. - Kawa. Lubiłam ją hodować, była to ciekawa roślina dla zapalonego botanika, ale z całą pewnością nie lubiłam jej pić w takich ilościach jak Su.
Zdecydowanie wolałam, kosztować nowych odmian tego naparu bogów, z różnych kombinacji genetycznych kawy, które hodowałam w swojej mikro szklarni, jaka zajmowała cały mój mikro balkon.
<Sui ?>
poniedziałek, 27 lutego 2017
Od Samanthy cd. Jaspera
-O mnie się nie martw, nic mi się nie stanie.-odparłam
-Nie wiesz do czego zdolni są ci ludzie. To, co mi zrobili
to pewnie dopiero rozgrzewka. Nie jesteś przy mnie bezpieczna.- powiedział z
pełną powagą
-Nie obchodzi mnie to.-uniosłam nieco głos, po czym po
chwili znowu mówiłam normalnym tonem- Nie stracisz mnie, bo wszystko będzie w
porządku, słyszysz? Nic złego mi się nie stanie
Mężczyzna siedział naprzeciwko mnie i patrzył z litością w
moją stronę. Sama nie wierzyłam w swoje słowa i prawdę mówiąc byłam przerażona
cholernie, ale chciałam być przy nim w tej chwili. Bardziej niż tego, że mogę
na tym ucierpieć, bałam się faktu, że znowu go stracę. To, co przeżyłam przez
ostatnie tygodnie było bardzo intensywne i prawie mnie złamało. Nie jestem
osobą, która się poddaje, a tym bardziej opuszcza ludzi, na których mi zależy,
więc nie miałam zamiaru odpuścić. Widocznie oboje byliśmy zawzięci, a
przynajmniej ja nie miałam zamiaru ustępować. Dla mnie ta sytuacja też nie była
komfortowa, ale miałam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Wiedziałam, że nie
zostawię go z tym samego, szczególnie, że został z niczym.
-Nie powinnaś się w to mieszać.- wciąż nalegał, ale ja
stałam przy swoim
-Posłuchaj, wiem, że teraz może być ci ciężko. Twój dom jest
zniszczony, dlatego moje drzwi stoją dla ciebie otworem. Może to mieszkanko nie
jest szczytem marzeń, ale zawsze to lepiej niż spać pod gołym niebem. Dopóki
nie znajdziesz czegoś, możesz się zatrzymać u mnie na jak długo chcesz.
-Na pewno nie- odrzekł- Skoro znaleźli mnie w moim domu to
znajdą mnie i tutaj. Powtarzam, że nie chcę cię narażać.
-A może nie znajdą- burknęłam- To tylko chwilowe, nie musisz
to siedzieć nie wiadomo jak długo. Może do tego czasu jeszcze cię nie odnajdą.
Przemyśl to dobrze.
Jasper pokiwał głową i spojrzał na zegarek. Wstał z fotela i
rzucił:
-Muszę już iść.
-Pamiętaj o tym, co ci powiedziałam. I proszę, zastanów się.-
powiedziałam błagalnym tonem
Odprowadziłam go do drzwi i tam się pożegnaliśmy. Moją głowę
wciąż zaprzątały tysiące myśli, z którymi próbowałam się uporać. Najlepszym
wyjściem było pójście spać, chociaż i to nie przyszło mi z łatwością. Minęły
godziny zanim zdołałam zasnąć, a i tak budziłam się wystraszona kilka razy w
nocy. Z czasem to mijało, choć początki były ciężkie.
Obudziłam się nad ranem i od razu poszłam zaparzyć sobie
kawę. To ona jako tako trzymała mnie jeszcze przytomną. O mało co nie zasnęłam nad
kubkiem, ale w porę się ogarnęłam. Czas mnie gonił, a wraz z nim praca.
Próbowałam wpaść w rutynę, która zajęła by mój umysł na chwilę, ale było to niemożliwe.
Moja zmiana przebiegała spokojnie, jak zwykle nic się nie działo. Do czasu, aż
z zaplecza nie wyszedł mój przełożony z nieco rozzłoszczoną miną. Oczywiście-
nic mu nie pasowało.
-Samantha, jacyś panowie chcą z tobą porozmawiać.- odparł
poirytowany
-Kto to znowu?- spytałam, ale było to raczej pytanie
retoryczne
-Skąd ja mam znać twoich znajomych? Załatw to szybko i
wracaj z powrotem. Za coś ci płacę, dziewczyno. Czekają przy tylnym wyjściu-
burknął, po czym odwrócił się i poszedł do swojego gabinetu.
Odwiesiłam fartuszek na wieszak i udałam się w kierunku
podanym przez przełożonego. Na zewnątrz faktycznie czekało dwóch mężczyzn,
jednak żadnego z nich nie znałam. Byli dobrze zbudowani, a jeden miał na twarzy
bliznę dosyć pokaźnych rozmiarów.
-O co chodzi?- spytałam niepewnie.
-Pani Samantha Fox, jak mniemam?- rzekł mężczyzna z blizną
-Tak, w czymś mogę pomóc?
Dwóch osobników tylko uśmiechnęło się szeroko. Nagle
poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu i przykłada do mojej twarzy nasączoną
czymś chusteczkę. Następne co potem pamiętam to okropny ból głowy i skrępowane
ciało. Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu, w którym czuć było tylko chłód i
wilgoć.
<Jasper?>
Od Jaspera cd Samantha
Słyszałem wszystko od głosów w karetce po głosy w szpitalu. Ale nie mogłem się obudzić...
Rana w brzuchu bolała mnie. Chodź wiedziałem, że oni musza ja zaszyć. Pewnie znaleźli u mnie broń.. I na pewno tamci co rozwalili mój dom zatarli ślady... Musiałem się dowiedzieć kto to zrobił. Ale mój ojciec miał wielu wrogów... Gdyż wielu z nich pozamykał.. Może to sprawka tych co ukradliśmy im plany... Nie miałem pojęcia.. miałem mętlik w głowie. Słyszałem głos Samanthy...
siostra? Hah pewnie wiedziała że jej nie wpuszczą.. nie dziwie się. Miałem czas na zastanowienie sie i przemyślenie wszystkiego zanim się obudzę... Mieliśmy z Samanthą pojechać na fajny wypad. Miałem pokazać jej piękne miejsca, które dawniej pokazywał mi ojciec..
Musiałem pookładać wszystkie kawałki w układankę. Po 3 tygodniach usłyszałem jak wchodzi do sali Samantha. Usiadła znów na krześle obok mnie i trzymała mnie za rękę. pierwszy raz od 3 Tygodni usłyszałem jej głos.
-Jasper jeżeli mnie słyszysz proszę obudź się..-ścisnęła moja dłoń
Po jej wyjściu powoli wracało mi wszystko do normy. otworzyłem oczy i widziałem tylko ciemność.
Po 3 godzinach mogłem już usiąść. Lepiej się czułem. Gdy pielęgniarka przyszła sprawdzić co u mnie zdziwiła się, że wstałem.
- Panie Jasper... - stanęła wryta w drzwiach
- Lepiej się czuje już - odparłem
- Ale podejrzewaliśmy ze obudzi się pan za parę miesięcy
- Ale obudziłem się teraz proszę o wypis i tabletki przeciw bólowe na receptę jakieś mocne -odparłem
- Dobrze.. - wyszła
Wstałem i odpiąłem kroplówkę. Poszedłem do pokoju pielęgniarek i wyciągnęli mi wenflon. Dostałem wypis oraz receptę. Poszedłem od razu do apteki i kupiłem leki. Na szczęście miałem przy sobie portfel i telefon. Niestety rozładował mi się.. Postanowiłem piechota wrócić pod domu. Gdy zobaczyłem ruiny usiadłem na krawężniku z drugiej strony jezdni i zacząłem oglądać ruiny. Po chwili zacząłem przeszukiwać krzaki. Natrafiłem na jedną łuskę. Zabrałem ją i wsadziłem do reklamówki, którą dał mi aptekarz na leki. Poszedłem a gruzy i zacząłem szukać kluczyków od auta. Znalazłem je i poszedłem do auta , które znajdowało się 900 metrów od domu. Wsiadłem i odetchnąłem. Przyjrzałem się jeszcze raz łusce... Nie pochodziła z legalnego handlu...Widziałem takie w Afganistanie. Odpaliłem silnik i pojechałem do znajomego. Od którego wcześniej pożyczyłem auto.
Wysiadłem i wszedłem na taras. Zapukałem do drzwi. Otworzył mi.
- Boże Jasper myślałem, że jesteś w szpitalu
Wszedłem bez pytania.
- Potrzebuje broni, magazynków, nowego telefonu no i pomocy -odparłem zatrzymując sie w kuchni i odwracając się do niego.
Mój kolega nazywał się Mathew Fiory
Szanowałem jego poglądy seksualne, gdyż przyjaźniliśmy sie od początku dostawania się do wojska.
Mathew był gejem. Może i nie miał tego czegoś co mają Hetero mężczyźni ale miał inne spojrzenie na wszystko. Rozbrajał bomby bardzo szybko. Potrafił bez mrugnięcia okiem powiedzieć co to za broń, bądź z jakiej broni pochodzi łuska. Był świetnym technologiem. Chociaż nie miał predyspozycji do walki w ręcz czy strzelania do technologii się nadawał.
-Przyszykował mi wszystko to o co prosiłem.
Zapisałem numer Samanthy na nowym telefonie jak i wszystkich moich znajomych. Gdy już mój stary telefon nie był mi potrzebny wziąłem go i szczypce i przypaliłem nad gazem z kuchenki.
-Coś jeszcze?- chciał mnie objąć w pasie, lecz nie zdążył. Wiedziałem że leci na mnie lecz to nie moja bajka.
- Tak - wyciągnąłem łuskę z worka - chciałbym byś coś mi o tym powiedział - podałem mu
- Już się robi - poszedł po lupę i zaczął się przyglądać.
-To nie jest z Tego kraju łuska. Pochodzi z Afganistanu.
-Tak myślałem- odparłem cicho
- Musiała tu trafić z nielegalnego handlu. Zaczął myśleć i porównywać. Tak to musi być Karabin maszynowy ASG - odparł
- Dzięki- poklepałem go po plecach-masz coś do jedzenia jestem głodny
- Pewnie - uśmiechnął się.
Po chwili poszedł odgrzać chińskie jakie zrobił dzień temu. Zjedliśmy razem.
- Było dobre -odparłem
- Dzięki przepis z internetu - odparł i zaczął mi się przyglądać.
- Wojsko przejęło śledztwo? -zapytałem
- Pewnie od razu prawie że, ale sprawcy zanim odeszli wyczyścili dowody no o prócz tej łuski co znalazłeś.
- Znajdziesz mi kto zamawiał ostatnio je? -zapytałem
-Pewnie zrobię to ale nic za darmo - uśmiechnął się
-Mathew.. przecież wiesz, że jestem Hetero -odparłem
- To tylko orientacja można ją zmienić - odparł z uśmiechem szelmowskim.
Zaśmiałam się.Spojrzałem na niego i wstałem biorąc naczynia i myjąc.
- Moje zainteresowania płcią się nie zmienią - odparłem stanowczo
- No cóż chociaż próbowałem - uśmiechnął się - idę poszukać a ty możesz się tu zdrzemnąć
- Musze jeszcze coś załatwić. - wyszedłem i sprawdziłem godzinę była 18. Samantha powinna już skończyć prace. Wsiadłem do auta i pojechałem pod blok. Jeszcze jej nie było w domu a wiedziałem że w tygodniu do szpitala nie przychodziła tylko w weekendy. gdy zauważyłem że przychodzi i wchodzi do klatki wyszedłem. Zamknąłem drzwi auta. Wziąłem tabletkę przeciwbólowa. Przypomniało mi się, że gdy strzelali bałem się czy też nie zrobili czegoś Sam. Ale na szczęście nie. Wszedłem do klatki i ruszyłem do windy. Wyznaczyłem piętro i winda zaczęła ruszać. Wyszedłem i zapukałem otworzyła mi zdziwiona Samantha. Przytuliłem ją szybko a ona mnie.
- Jasper... myślałam, że już nigdy się nie obudzisz..
- Ja się bałem jak strzelali, że mogą coś tobie zrobić... nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo Samantho
- Kto to mógł zrobić ?- zpaytała
- Na pewno nie ci co ukradliśmy i m tajne plany.. Ale się dowiem. nasz wypad musi niestety zaczekać- oparłem
Zaprosiła mnie do środka. Usiadłem w fotelu, a ona na sofie.
- Może jakoś pomogę? -zapytała
- Wolałbym nie nie chcę cie narażać... nie chce stracić kolejnej bliskiej osoby -odparłem
Samantha?
Rana w brzuchu bolała mnie. Chodź wiedziałem, że oni musza ja zaszyć. Pewnie znaleźli u mnie broń.. I na pewno tamci co rozwalili mój dom zatarli ślady... Musiałem się dowiedzieć kto to zrobił. Ale mój ojciec miał wielu wrogów... Gdyż wielu z nich pozamykał.. Może to sprawka tych co ukradliśmy im plany... Nie miałem pojęcia.. miałem mętlik w głowie. Słyszałem głos Samanthy...
siostra? Hah pewnie wiedziała że jej nie wpuszczą.. nie dziwie się. Miałem czas na zastanowienie sie i przemyślenie wszystkiego zanim się obudzę... Mieliśmy z Samanthą pojechać na fajny wypad. Miałem pokazać jej piękne miejsca, które dawniej pokazywał mi ojciec..
Musiałem pookładać wszystkie kawałki w układankę. Po 3 tygodniach usłyszałem jak wchodzi do sali Samantha. Usiadła znów na krześle obok mnie i trzymała mnie za rękę. pierwszy raz od 3 Tygodni usłyszałem jej głos.
-Jasper jeżeli mnie słyszysz proszę obudź się..-ścisnęła moja dłoń
Po jej wyjściu powoli wracało mi wszystko do normy. otworzyłem oczy i widziałem tylko ciemność.
Po 3 godzinach mogłem już usiąść. Lepiej się czułem. Gdy pielęgniarka przyszła sprawdzić co u mnie zdziwiła się, że wstałem.
- Panie Jasper... - stanęła wryta w drzwiach
- Lepiej się czuje już - odparłem
- Ale podejrzewaliśmy ze obudzi się pan za parę miesięcy
- Ale obudziłem się teraz proszę o wypis i tabletki przeciw bólowe na receptę jakieś mocne -odparłem
- Dobrze.. - wyszła
Wstałem i odpiąłem kroplówkę. Poszedłem do pokoju pielęgniarek i wyciągnęli mi wenflon. Dostałem wypis oraz receptę. Poszedłem od razu do apteki i kupiłem leki. Na szczęście miałem przy sobie portfel i telefon. Niestety rozładował mi się.. Postanowiłem piechota wrócić pod domu. Gdy zobaczyłem ruiny usiadłem na krawężniku z drugiej strony jezdni i zacząłem oglądać ruiny. Po chwili zacząłem przeszukiwać krzaki. Natrafiłem na jedną łuskę. Zabrałem ją i wsadziłem do reklamówki, którą dał mi aptekarz na leki. Poszedłem a gruzy i zacząłem szukać kluczyków od auta. Znalazłem je i poszedłem do auta , które znajdowało się 900 metrów od domu. Wsiadłem i odetchnąłem. Przyjrzałem się jeszcze raz łusce... Nie pochodziła z legalnego handlu...Widziałem takie w Afganistanie. Odpaliłem silnik i pojechałem do znajomego. Od którego wcześniej pożyczyłem auto.
Wysiadłem i wszedłem na taras. Zapukałem do drzwi. Otworzył mi.
- Boże Jasper myślałem, że jesteś w szpitalu
Wszedłem bez pytania.
- Potrzebuje broni, magazynków, nowego telefonu no i pomocy -odparłem zatrzymując sie w kuchni i odwracając się do niego.
Mój kolega nazywał się Mathew Fiory
Mathew był gejem. Może i nie miał tego czegoś co mają Hetero mężczyźni ale miał inne spojrzenie na wszystko. Rozbrajał bomby bardzo szybko. Potrafił bez mrugnięcia okiem powiedzieć co to za broń, bądź z jakiej broni pochodzi łuska. Był świetnym technologiem. Chociaż nie miał predyspozycji do walki w ręcz czy strzelania do technologii się nadawał.
-Przyszykował mi wszystko to o co prosiłem.
Zapisałem numer Samanthy na nowym telefonie jak i wszystkich moich znajomych. Gdy już mój stary telefon nie był mi potrzebny wziąłem go i szczypce i przypaliłem nad gazem z kuchenki.
-Coś jeszcze?- chciał mnie objąć w pasie, lecz nie zdążył. Wiedziałem że leci na mnie lecz to nie moja bajka.
- Tak - wyciągnąłem łuskę z worka - chciałbym byś coś mi o tym powiedział - podałem mu
- Już się robi - poszedł po lupę i zaczął się przyglądać.
-To nie jest z Tego kraju łuska. Pochodzi z Afganistanu.
-Tak myślałem- odparłem cicho
- Musiała tu trafić z nielegalnego handlu. Zaczął myśleć i porównywać. Tak to musi być Karabin maszynowy ASG - odparł
- Dzięki- poklepałem go po plecach-masz coś do jedzenia jestem głodny
- Pewnie - uśmiechnął się.
Po chwili poszedł odgrzać chińskie jakie zrobił dzień temu. Zjedliśmy razem.
- Było dobre -odparłem
- Dzięki przepis z internetu - odparł i zaczął mi się przyglądać.
- Wojsko przejęło śledztwo? -zapytałem
- Pewnie od razu prawie że, ale sprawcy zanim odeszli wyczyścili dowody no o prócz tej łuski co znalazłeś.
- Znajdziesz mi kto zamawiał ostatnio je? -zapytałem
-Pewnie zrobię to ale nic za darmo - uśmiechnął się
-Mathew.. przecież wiesz, że jestem Hetero -odparłem
- To tylko orientacja można ją zmienić - odparł z uśmiechem szelmowskim.
Zaśmiałam się.Spojrzałem na niego i wstałem biorąc naczynia i myjąc.
- Moje zainteresowania płcią się nie zmienią - odparłem stanowczo
- No cóż chociaż próbowałem - uśmiechnął się - idę poszukać a ty możesz się tu zdrzemnąć
- Musze jeszcze coś załatwić. - wyszedłem i sprawdziłem godzinę była 18. Samantha powinna już skończyć prace. Wsiadłem do auta i pojechałem pod blok. Jeszcze jej nie było w domu a wiedziałem że w tygodniu do szpitala nie przychodziła tylko w weekendy. gdy zauważyłem że przychodzi i wchodzi do klatki wyszedłem. Zamknąłem drzwi auta. Wziąłem tabletkę przeciwbólowa. Przypomniało mi się, że gdy strzelali bałem się czy też nie zrobili czegoś Sam. Ale na szczęście nie. Wszedłem do klatki i ruszyłem do windy. Wyznaczyłem piętro i winda zaczęła ruszać. Wyszedłem i zapukałem otworzyła mi zdziwiona Samantha. Przytuliłem ją szybko a ona mnie.
- Ja się bałem jak strzelali, że mogą coś tobie zrobić... nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo Samantho
- Kto to mógł zrobić ?- zpaytała
- Na pewno nie ci co ukradliśmy i m tajne plany.. Ale się dowiem. nasz wypad musi niestety zaczekać- oparłem
Zaprosiła mnie do środka. Usiadłem w fotelu, a ona na sofie.
- Może jakoś pomogę? -zapytała
- Wolałbym nie nie chcę cie narażać... nie chce stracić kolejnej bliskiej osoby -odparłem
Samantha?
sobota, 25 lutego 2017
Od Jane Cd. Hayden
Posłałam w stronę Haydena radosny uśmiech i rozejrzałam się po pokoju.
- Myślę, że moglibyśmy zacząć od obejrzenia wszystkiego - stwierdziłam. Mężczyzna, zostawiając wcześniej nasze walizki, pokazał mi każdy pokój po kolei. Pomieszczenia domku zachowane były w ciepłych, jasnych kolorach, dzięki którym wydawały się one większe i przytulniejsze. Zapewne nasze zwiedzane trwałoby krócej, gdyby nie moja ciekawość co do większości fotografii powieszonych na ścianach lub przechodzący nam co chwile pod nogami Argon. Ten psiak był wszędzie, widać było, że czuł się tam, jak u siebie w domu. Patrząc na niego i Haydena niekontrolowanie napływały mi do głowy wspomnienia mojego psa. Kąciki moich ust podniosły się do góry na tę myśl.
Kiedy zakończyliśmy zwiedzanie, zasiedliśmy na werandzie z kubkami kawy w rękach. Pomimo częstych łykach ciepłego napoju za każdym razem, gdy mocniej zawiał wiatr robiło mi się coraz zimniej.
- Może wejdziemy do środka? - zaproponował Hayden, zapewne widząc moją drżącą rękę, a ja chętnie przystałam na jego propozycję. Weszliśmy do domu i zajęliśmy miejsca na kanapie w salonie, tuż obok siebie, na tyle blisko, że stykaliśmy się ramionami. Argon wskoczył na moje kolana i położył się na nich, opierając brodę o nogi Hay'a.
- Jesteś przeraźliwie zimna - powiedział, patrząc się na mnie zaniepokojony. Nie zdążyłam nic powiedzieć, a on poszedł do sypialni, w której miałam spać i przyniósł mi ogromny, puchaty koc. Otuliłam się nim, próbując zachować przy sobie jak najwięcej ciepła Wyglądałam zapewne naprawdę komicznie. Mężczyzna włączył telewizor i zapytał mnie co chciałabym obejrzeć, pokazując mi całą gamę filmów.
- Oh, sama nie wiem. - Zamyśliłam się, ale po chwili uznałam, że postawię na film kryminalny.
Hayden?
- Oh, sama nie wiem. - Zamyśliłam się, ale po chwili uznałam, że postawię na film kryminalny.
Hayden?
Od Haydena Cd. Jane
Cieszyłem się, naprawdę niezmiernie się cieszyłem, że Jane spodobał się nasz spektakl. Często ktoś wpadał na próby - rodzina, czy przyjaciele innych aktorów byli stałymi bywalcami, ale nigdy tak bardzo nie zależało mi na czyjejś opinii.
- Chyba możemy już jechać - powiedziałem, przeczesując jeszcze wzrokiem pomieszczenie. Wolałem upewnić się, że wszystko załatwiłem, bo jakoś nie uśmiechało mi się z samego rana jechać do teatru na próbę, o której bym nie wiedział.
- Dobra, Hay, wynoś się. Należy ci się, stary, odpocznij trochę na tej randce - mruknął mój przyjaciel, i jednocześnie scenograf, klepiąc mnie w plecy. Wywróciłem oczami, po czym posłałem mu mordercze spojrzenie. Mężczyzna parsknął, po czym wskazał mi ręką drzwi. Nie zwracając na niego uwagi, zawołałem Argona, a pies po chwili wydreptał z kobiecej garderoby, gdzie, jak zwykle, wszyscy go miziali i drapali za uszkiem. Kucnąłem przy spanielu, by zapiąć mu smycz.
- Okej, no więc teraz już naprawdę możemy jechać - uśmiechnąłem się, powoli ruszając w stronę drzwi. Wyszliśmy z teatru i skierowaliśmy się w stronę parkingu, gdzie stał mój czarny pickup. Otworzyłem dziewczynie drzwi, wpuściłem spaniela do bagażnika, po czym sam zająłem miejsce za kierownicą.
- Nie boisz się, że wypadnie? - zapytała Jane, marszcząc brwi i wskazała ręką na bagażnik. - Albo wyskoczy?
- Nie, Argon zawsze tam jeździ, bo nie lubię jak kręci mi się na przednim siedzeniu - odparłem i włączyłem samochód, by móc już jechać.
**
Zaparkowałem samochód na leśnej ścieżce, wśród największych i najgęściej ułożonych drzew. Podróż zajęła nam godzinę, może dwie,
- Musimy trochę przejść, ale to już niedaleko - powiedziałem, posyłając dziewczynie uśmiech.
- Ruszajmy więc - zaśmiała się. Odpiąłem smycz Argonowi, by mógł sobie pobiegać, a spaniel od razu ruszył w stronę dobrze znanego mu domku. Ruszyliśmy za psem.
- Hayden? - zapytała Jane. Spojrzałem na nią, unosząc pytająco brew. - Mogę wiedzieć dlaczego nazwałeś psa argon? To takie trochę...nietypowe imię.
-Cóż, z wykształcenia jestem chemikiem, skończyłem studia chemiczne i naprawdę bardzo to lubię. A argon to pierwiastek chemiczny, dokładniej gaz szlachetny leżący w grupie osiemnastej i okresie trzecim. - odparłem. - A co do wyboru akurat argonu, to sam nie wiem. Po prostu mi pasowało, fajnie się wymawia.
Po parunastu minutach zza drzew zaczął wyłaniać się nieduży budynek zrobiony z drewna. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc domek, który dostałem po tacie - wiązało się z nim tyle miłych wspomnień. Argon siedział już na progu, drapiąc jedną łapą drzwi.
- Wow, jak tu ładnie - powiedziała Jane, przyglądając się otoczeniu. Faktycznie, budynek stał na zielonej polance okraszonej białymi kwiatkami i otoczonej ze wszystkich stron wysokimi drzewa. Słychać było cichutki szum strumyka.
Podszedłem do drzwi i przekręciłem stary kluczyk w zamku, by je otworzyć.
- Zapraszam - uśmiechnąłem się, otwierając dziewczynie drzwi. Wszedłem do budynku za nią. - Zaprowadzić cię od razu do pokoju, w którym będziesz spała? Czy najpierw wolisz coś zjeść, albo cokolwiek innego?
< Jane?>
- Chyba możemy już jechać - powiedziałem, przeczesując jeszcze wzrokiem pomieszczenie. Wolałem upewnić się, że wszystko załatwiłem, bo jakoś nie uśmiechało mi się z samego rana jechać do teatru na próbę, o której bym nie wiedział.
- Dobra, Hay, wynoś się. Należy ci się, stary, odpocznij trochę na tej randce - mruknął mój przyjaciel, i jednocześnie scenograf, klepiąc mnie w plecy. Wywróciłem oczami, po czym posłałem mu mordercze spojrzenie. Mężczyzna parsknął, po czym wskazał mi ręką drzwi. Nie zwracając na niego uwagi, zawołałem Argona, a pies po chwili wydreptał z kobiecej garderoby, gdzie, jak zwykle, wszyscy go miziali i drapali za uszkiem. Kucnąłem przy spanielu, by zapiąć mu smycz.
- Okej, no więc teraz już naprawdę możemy jechać - uśmiechnąłem się, powoli ruszając w stronę drzwi. Wyszliśmy z teatru i skierowaliśmy się w stronę parkingu, gdzie stał mój czarny pickup. Otworzyłem dziewczynie drzwi, wpuściłem spaniela do bagażnika, po czym sam zająłem miejsce za kierownicą.
- Nie boisz się, że wypadnie? - zapytała Jane, marszcząc brwi i wskazała ręką na bagażnik. - Albo wyskoczy?
- Nie, Argon zawsze tam jeździ, bo nie lubię jak kręci mi się na przednim siedzeniu - odparłem i włączyłem samochód, by móc już jechać.
**
Zaparkowałem samochód na leśnej ścieżce, wśród największych i najgęściej ułożonych drzew. Podróż zajęła nam godzinę, może dwie,
- Musimy trochę przejść, ale to już niedaleko - powiedziałem, posyłając dziewczynie uśmiech.
- Ruszajmy więc - zaśmiała się. Odpiąłem smycz Argonowi, by mógł sobie pobiegać, a spaniel od razu ruszył w stronę dobrze znanego mu domku. Ruszyliśmy za psem.
- Hayden? - zapytała Jane. Spojrzałem na nią, unosząc pytająco brew. - Mogę wiedzieć dlaczego nazwałeś psa argon? To takie trochę...nietypowe imię.
-Cóż, z wykształcenia jestem chemikiem, skończyłem studia chemiczne i naprawdę bardzo to lubię. A argon to pierwiastek chemiczny, dokładniej gaz szlachetny leżący w grupie osiemnastej i okresie trzecim. - odparłem. - A co do wyboru akurat argonu, to sam nie wiem. Po prostu mi pasowało, fajnie się wymawia.
Po parunastu minutach zza drzew zaczął wyłaniać się nieduży budynek zrobiony z drewna. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc domek, który dostałem po tacie - wiązało się z nim tyle miłych wspomnień. Argon siedział już na progu, drapiąc jedną łapą drzwi.
- Wow, jak tu ładnie - powiedziała Jane, przyglądając się otoczeniu. Faktycznie, budynek stał na zielonej polance okraszonej białymi kwiatkami i otoczonej ze wszystkich stron wysokimi drzewa. Słychać było cichutki szum strumyka.
Podszedłem do drzwi i przekręciłem stary kluczyk w zamku, by je otworzyć.
- Zapraszam - uśmiechnąłem się, otwierając dziewczynie drzwi. Wszedłem do budynku za nią. - Zaprowadzić cię od razu do pokoju, w którym będziesz spała? Czy najpierw wolisz coś zjeść, albo cokolwiek innego?
< Jane?>
piątek, 24 lutego 2017
Od Samanthy cd. Jaspera
Ze snu wyrwało mnie dosyć głośne pikanie alarmu. Chwilę zajęło
mi, aby dojść do siebie i ogarnąć sytuację. Wyciągnęłam rękę w kierunku szafki
nocnej i nacisnęłam przycisk wyłączający ten okropny jazgot. Spojrzałam na
zegarek- kilka minut po ósmej. Wstałam pospiesznie, bo jeszcze nie byłam
spakowana, a przecież byliśmy umówieni na dziesiątą. Pościeliłam łóżko i
skierowałam się do łazienki aby wziąć szybki prysznic. Zimna woda rozbudziła
mnie ostatecznie. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko kawy, która już powoli
parzyła się w ekspresie. Ja tymczasem wrzucałam pośpiesznie ubrania do walizki
i skoczyłam do sklepu znajdującego się przy moim bloku po coś dobrego do
jedzenia. Zanim się obejrzałam było już wpół do jedenastej. Zdziwiłam się
nieco, bo Jasper zazwyczaj się nie spóźniał. Stwierdziłam jednak, że może coś
mu wypadło i usiadłam przed telewizorem, aby nieco umilić sobie oczekiwanie na
mężczyznę. Upływ czasu poczułam, kiedy zdałam sobie sprawę, że właśnie kończę
drugi czterdziestominutowy odcinek serialu. Zaniepokoiłam się nieco i próbowałam
zadzwonić do Jaspera. Odpowiedziała mi automatyczna sekretarka. Albo mnie
zlewa, albo faktycznie coś się stało, a jako, że nie jestem osobą bezczynnie
siedzącą w miejscu, postanowiłam to sprawdzić. Zadzwoniłam po taksówkę, która
czekała pod moim mieszkaniem już po pięciu minutach. Podałam kierowcy adres i
wyruszyliśmy. Całą drogę układałam sobie plany i najgorsze scenariusze.
Myślałam, co powiem, o co zapytam, próbowałam wymyśleć czego się mogę
spodziewać. Z transu wyrwał mnie miły staruszek.
-Dalej nie przejadę, droga jest zablokowana. Poradzi sobie
pani pieszo?- spytał ciepłym głosem.
-Tak, dziękuję.- odpowiedziałam zdezorientowana.
Zapłaciłam kierowcy za jazdę i wysiadłam z pojazdu. Moim
oczom ukazało się pełno wozów strażackich i policyjnych. Od razu poczułam
uderzenie gorąca rozchodzące się po moim ciele. Dom Jaspera znajdował się za
zakrętem, ale zza drzew otaczających osiedle widziałam unoszące się, lekko szare
kłęby dymu. Przyspieszyłam kroku po chwili już biegnąc. Na chodniku mijałam
policjantów, którzy rozmawiali z jakimiś ludźmi. Było ich coraz więcej i więcej,
aż w końcu zrozumiałam dlaczego. W miejscu domu, w którym mieszkał mężczyzna
nie było nic oprócz gruzów. Zaparło mi dech w piersiach i poczułam, jak robi mi
się słabo. Podbiegłam do grupki ludzi stojących przy taśmie policyjnej
odgradzającej szczątki budynku i stanęłam jak wryta. Nie pozostało nic,
dosłownie nic. Moje serce biło jak oszalałe, słyszałam wręcz krew dudniącą w
moich uszach. Jeszcze raz wykręciłam numer do Jaspera- wciąż cisza. Adrenalina
w żyłach sprawiła, że nie zważając na konsekwencje prześlizgnęłam się pod żółtą
taśmą i popędziłam w kierunku miejsca katastrofy. Byłam zamroczona, nie
słyszałam nic wokół, jedynie własny przyspieszający oddech. Po chwili poczułam
jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga. Próbowałam się wyrwać, ale mój
przeciwnik był znacznie silniejszy.
-Czy pani oszalała?!- ryczał mi do ucha, ale słowa zdawały
się jakby nie robić na mnie wrażenia- Co pani wyprawia? Proszę natychmiast stąd
wyjść albo będę zmuszony wyprowadzić panią siłą!
-Co…co tu się właściwie stało? Czy ktoś jest ranny? Co z
człowiekiem, który tutaj mieszka?- zalewałam go lawiną pytań
-Powtarzam, proszę stąd odejść, tu nie jest bezpiecznie.-
odparł zimnym tonem
-Czy on przeżył? Żyje?!- wciąż powtarzałam roztrzęsiona.
-Naprawdę, niech pani idzie, nie jestem uprawniony do
udzielania takich informacji, niech pani spyta kogoś z policji.- powiedział
prowadząc mnie w kierunku odgrodzonych ludzi- Lepiej, żebym pani tu więcej nie
spotkał.- rzekł, po czym puścił mnie i odwracając się odszedł.
Szukałam wzrokiem pracowników, którzy nie byli zajęci
robieniem zdjęć do akt, czy odkopywaniem gruzów. Nikogo takiego nie udało mi
się jednak znaleźć. Kucnęłam i oparłam głowę na rękach, a z oczu mimowolnie
popłynęły mi łzy. Wtem zobaczyłam przed sobą parę nóg.
-Wszystko dobrze?- spytał mężczyzna w policyjnym mundurze-
Potrzebuje pani pomocy?
-Tak…nie, właściwie nie…chociaż-plotłam bez sensu- Proszę mi
powiedzieć, co tu się wydarzyło.
-Sami jeszcze tego nie wiemy. Wezwała nas jedna z sąsiadek
pana Pine’a. To się stało w nocy, ale nie znamy dokładnych okoliczności.
-A co z mężczyzną, który tu mieszka? Wszystko z nim w
porządku?- spytałam pełna nadziei.
Odpowiedziała mi tylko cisza. Człowiek udzielający mi
informacji patrzył na mnie z politowaniem w oczach.
-Niech pan mówi!- wydarłam się, a ludzie stojący obok równocześnie
odwrócili głowę w naszym kierunku.
-Jeszcze go nie znaleźliśmy. Być może w ogóle nie było go w
domu w czasie zawalenia. Strażacy wciąż odkopują gruzy, działamy jak
najszybciej możemy…
Znowu zrobiło mi się słabo. Policjant wciąż coś mówił, ale
przestałam go słuchać. Wyglądałam jak ogłuszona, otumaniona. Usiadłam na
krawężniku i gapiłam się na wszystko pustym wzrokiem. Serce nie przestawało mi
dudnić, a mój oddech stawał się coraz płytszy. Chwilowo moją uwagę przykuło
poruszenie gapiów i jakieś krzyki dochodzące z oddali.
-Zrobić miejsce, miejsce!- ryczał jakiś mężczyzna
-Proszę się odsunąć, natychmiast!- wtórował mu drugi
W tej samej chwili podjechała karetka. Wstałam i podeszłam w
jej kierunku. Moim oczom ukazała się para ratowników, która niosło kogoś na
noszach. Dopóki się nie zbliżyli nie wiedziałam kto to. Po chwili jednak
zrozumiałam, że wieźli Jaspera. Leżał przykryty kocem termicznym, a na szyi
założony miał kołnierz. Twarz miał we krwi. Jeden z ratowników podawał mu tlen.
Pobiegłam za nimi wciąż zadając im te same pytania.
-Co z nim? Żyje?- bezsilnie rzuciłam w ich kierunku
Nikt mi nie odpowiedział, mężczyźni byli zajęci pakowaniem
noszy do karetki. Kiedy byli już w środku jeden z nich, chyba widząc jak
żałośnie wyglądam, zwrócił się do mnie:
-Kim pani jest? Kimś z rodziny?
-Nie, ale..-próbowałam mu odpowiedzieć, ale mi przerwano
-W takim razie nie jedzie pani z nami. Wszystkie potrzebne
informacje zostaną pani udzielone w szpitalu.- rzucił zamykając mi przed nosem
drzwi pojazdu.
Odsunęłam się na chodnik, aby ułatwić wyjazd karetki i
szybko przekalkulowałam w głowie jak najłatwiej będzie się dostać na miejsce.
Ulice pewnie były pozamykane, więc taksówki odpadały, autobusy tak samo, bo
pewnie zmieniono im trasy. Szpital znajdował się dwa kilometry stąd, nie była
to jakaś zabójcza odległość, więc postanowiłam, że pokonam ją pieszo. Po
dwudziestu minutach szybkiego marszu stałam przed ogromnym budynkiem. Weszłam
do środka i podeszłam do pani stojącej przy rejestrze.
-Przepraszam, niedawno przywieziono tu człowieka, wydobyty
spod gruzów, nazwisko Pine. Gdzie mogę go znaleźć?- spytałam wciąż roztrzęsiona
-Rodzina?- odrzekła do mnie starsza kobieta.
-Tak-skłamałam. Wiedziałam, że inaczej nie wpuścili by mnie
dalej- Jestem jego siostrą.
Kobieta zlustrowała mnie wzrokiem, po czym otwarła dużą
księgę i palcem szukała nazwiska, które jej podałam.
- Czwarte piętro, sala 425.
Podziękowałam jej i podeszłam do windy. Kiedy przyjechała
wsiadłam do niej i nacisnęłam odpowiedni przycisk. Jazda w górę trwała
kilkanaście sekund, ale dla mnie było to wieczność. Choć już się trochę
uspokoiłam, to dalej się bałam, a moje ręce trzęsły się jak nigdy w życiu.
Usłyszałam piknięcie i drzwi się otworzyły. Sala, w której leżał Jasper
znajdowała się tuż naprzeciwko, więc daleko nie musiałam szukać. Przed nią
stało dwóch mężczyzn w białych fartuchach debatujących między sobą. Podeszłam
niepewnie i spytałam:
-Przepraszam bardzo, czy mogę się dowiedzieć co z pacjentem,
który leży w tej sali?
Lekarze popatrzyli po sobie, po czym jeden z nich odparł:
-Stracił dużo krwi i ma prawdopodobnie lekki wstrząs mózgu,
lecz jego stan jest stabilny. Póki co jest wciąż nieprzytomny, ale niedługo
powinien się obudzić. Jeśli pani chce, może go pani odwiedzić, tylko proszę nie
siedzieć tam zbyt długo. Pacjent potrzebuje odpoczynku.
Pokiwałam głową i podziękowałam lekarzom. Niepewnie
uchyliłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Dopadł mnie ten charakterystyczny
szpitalny zapach sterylności. Cała sala była biała, a po lewej stronie
znajdowało się łóżko, na którym leżał Jasper. Podeszłam do niego i odetchnęłam
z ulgą. Wciąż wyglądał jak siedem nieszczęść, ale przynajmniej wiedziałam, że
nic mu nie grozi. Przysunęłam fotel stojący w rogu pokoju bliżej łóżka i
rozsiadłam się na nim. Złapałam mężczyznę za rękę czekając, aż się obudzi, choć
wiedziałam, że może to potrwać dosyć długo.
<Jasper?>
piątek, 17 lutego 2017
Od Sui Cd Aron
Rozmawiało mi się z nimi naprawdę miło, szkoda jednak że jedynie o pracy. Cóż, z drugiej strony nie miałam po prawdzie o czym rozmawiać, bo nie znałam życia poza pracą.
Kiedy zostałam, z Aronem sam na sam złożyłam elegancko dłonie z przodu i opuściłam nieśmiało głowę rumieniąc się nieco.
Uśmiechnęłam się, delikatnie kiedy przygotowałam sobie wypowiedź.
-To Ja powinnam podziękować, tym przypadkowym spotkaniem nie tylko poprawiliście mi nastrój z "dobrego" na "bardzo dobry", ale również urozmaiciliście mi dzisiejszy dzień, który niechybnie skończyłby się dobre czterdzieści minut temu i wróciłabym do pracy nad książką. -Schyliła lekko głowę, we wdzięcznym geście. -Mało się odzywałeś podczas rozmowy, mam nadzieje, że Cię nie zanudziłyśmy ? -Zapytałam, sama się dziwiąc że takie słowa wypadły z moich ust, nie planowałam się o to pytać. Choć w istocie, zauważyłam jego małomówność.
-Nie, nie zanudziłyście. Miło się słucha opinii specjalisty, który jest na miejscu zdarzenia. -Powiedział z uśmiechem.
Cofnęłam się o krok i dygnęłam.
-Nie sądziłam, że jestem tak poczytna i że ktoś zwraca uwagę na moje nazwisko pod artykułami. -Dodałam, podnosząc oczy na jego twarz uśmiechnęłam się kącikiem ust. W trakcie rozmowy, o kilku koncertach padły informacje o tym, iż On pisał teksty utworów. Rzadko się zajmowałam, takimi sprawami - nie przepadałam, za chodzeniem po koncertach, trudno się temu dziwić. -Następnym razem, polecę koledze, by wspomniał o Tobie w artykule, który będzie pisał o "Daimo of prince". -Widząc jego spojrzenie, schowałam głowę bardziej w ramionach opuszczają spojrzenie. -Nie mam na myśli nic złego, po prostu... Po prostu uważam, że osoby pracujące na "zapleczu", są często pomijane. W mojej ocenie jest to nie fer, a ludzie powinni wiedzieć kto stoi za sukcesem "znanych osób". -Wytłumaczyłam swoje słowa, wyciągając z małej torebki dopiętej do paska sukienki wizytówkę i podałam mu. -Jak będziesz w nastroju by opowiedzieć o swojej pracy, daj znać to umówię Cię z kolegą. -Dygnęłam z godnie na starą modę, żegnając się z Aronem. -Miłego dnia.
I poszłam do siebie, trochę dziś się w moim życiu wydarzyło...nie planowanych rzeczy, mimo to uśmiechnęłam się. Dawno nie bawiłam się, Tak dobrze.
Z lubością zdjęłam z siebie sukienkę i w czymś luźnym przygotowałam posiłek, nucąc coś zastanawiałam się, czy nie zaadoptować jakiegoś zwierzaka typu rybka czy żółwik. Kiedy jednak mój wzrok padł na prawie wyschniętą rosiczkę, stwierdziłam, że to nie jest najlepszy pomysł...
<Aron ? >
Kiedy zostałam, z Aronem sam na sam złożyłam elegancko dłonie z przodu i opuściłam nieśmiało głowę rumieniąc się nieco.
Uśmiechnęłam się, delikatnie kiedy przygotowałam sobie wypowiedź.
-To Ja powinnam podziękować, tym przypadkowym spotkaniem nie tylko poprawiliście mi nastrój z "dobrego" na "bardzo dobry", ale również urozmaiciliście mi dzisiejszy dzień, który niechybnie skończyłby się dobre czterdzieści minut temu i wróciłabym do pracy nad książką. -Schyliła lekko głowę, we wdzięcznym geście. -Mało się odzywałeś podczas rozmowy, mam nadzieje, że Cię nie zanudziłyśmy ? -Zapytałam, sama się dziwiąc że takie słowa wypadły z moich ust, nie planowałam się o to pytać. Choć w istocie, zauważyłam jego małomówność.
-Nie, nie zanudziłyście. Miło się słucha opinii specjalisty, który jest na miejscu zdarzenia. -Powiedział z uśmiechem.
Cofnęłam się o krok i dygnęłam.
-Nie sądziłam, że jestem tak poczytna i że ktoś zwraca uwagę na moje nazwisko pod artykułami. -Dodałam, podnosząc oczy na jego twarz uśmiechnęłam się kącikiem ust. W trakcie rozmowy, o kilku koncertach padły informacje o tym, iż On pisał teksty utworów. Rzadko się zajmowałam, takimi sprawami - nie przepadałam, za chodzeniem po koncertach, trudno się temu dziwić. -Następnym razem, polecę koledze, by wspomniał o Tobie w artykule, który będzie pisał o "Daimo of prince". -Widząc jego spojrzenie, schowałam głowę bardziej w ramionach opuszczają spojrzenie. -Nie mam na myśli nic złego, po prostu... Po prostu uważam, że osoby pracujące na "zapleczu", są często pomijane. W mojej ocenie jest to nie fer, a ludzie powinni wiedzieć kto stoi za sukcesem "znanych osób". -Wytłumaczyłam swoje słowa, wyciągając z małej torebki dopiętej do paska sukienki wizytówkę i podałam mu. -Jak będziesz w nastroju by opowiedzieć o swojej pracy, daj znać to umówię Cię z kolegą. -Dygnęłam z godnie na starą modę, żegnając się z Aronem. -Miłego dnia.
I poszłam do siebie, trochę dziś się w moim życiu wydarzyło...nie planowanych rzeczy, mimo to uśmiechnęłam się. Dawno nie bawiłam się, Tak dobrze.
Z lubością zdjęłam z siebie sukienkę i w czymś luźnym przygotowałam posiłek, nucąc coś zastanawiałam się, czy nie zaadoptować jakiegoś zwierzaka typu rybka czy żółwik. Kiedy jednak mój wzrok padł na prawie wyschniętą rosiczkę, stwierdziłam, że to nie jest najlepszy pomysł...
<Aron ? >
Od Jane Cd. Hayden
Uderzając paznokciami w udo, rozmyślałam nad przedstawieniem, które odegra Hayden. Czy będzie to dramat, czy romans, wiedziałam, że będzie powalające. Od tego mężczyzny z daleka biła pewność siebie, charyzma i eksperiencja w swoim zawodzie. Potrafił niezwykle dobrze grać, co dawało się zauważyć na co dzień. Wzięłam głęboki oddech i kolejny już raz w przeciągu ostatnich dwudziestu minut spojrzałam na wyświetlacz swojego telefonu. Wskazywał on godzinę 9:47, więc pozostało mi jeszcze trzynaście minut do próby Haydena. Wysiadłam z autobusu na następnym przystanku i skierowałam się w stronę teatru.
Stanęłam przed wielkimi drzwiami i popchnęłam je delikatnie, dzięki czemu moim oczom ukazał się długi korytarz, mocno oświetlony promieniami słońca, wpadającymi przez otwarte okiennice.
Podeszłam do ochroniarza, licząc na pomoc w odnalezieniu odpowiedniej sali, jednak ten zajęty był uzupełnianiem czegoś w komputerze, więc zdana byłam na siebie.
Rozejrzałam się bezradnie dookoła, a mój wzrok zatrzymał się na drzwiach z napisem Próby spektakli. Uśmiechnęłam się pod nosem, wchodząc do pomieszczenia. Ukazał mi się średniej wielkości pokój, z wieloma krzesłami ustawionymi przed ogromną platformą. Usiadłam na jednym z nich, obserwując poczynania aktorów. Nie było wśród nich Haydena, więc naszły mnie podejrzenia, że weszłam do nieodpowiedniej sali, jednak po krótkiej chwili na scenie pojawiła się poszukiwana przeze mnie osoba. Hayden ubrany był w czarny garnitur wraz z białym krawatem. Podczas przedstawienia nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, był niezwykle pociągający. Zresztą on również, za każdym razem, gdy wygłaszał jakąś kwestię, patrzył się prosto na mnie, co mogłam usprawiedliwić sobie nieobecnością na sali nikogo, prócz aktorów i mnie.
Sztuka zakończyła się w mgnieniu oka, przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie spojrzałam na zegarek, który wskazywał piętnaście minut po jedenastej. Aktorzy ukłonili się, a ja zaczęłam klaskać, co zostało skwitowane radosnymi śmiechami i kilkoma uszczypliwymi komentarzami. Hay dyskretnie uśmiechnął się do mnie i zaprosił gestem na scenę. Momentalnie się rozpromieniłam i energicznym krokiem pokonałam dzielącą nad odległość.
- Jak ci się podobało? - spytał, kiedy byłam już wystarczająco blisko, aby zagłuszyć gwar panujący wokół nas.
- To było niesamowite - przyznałam, rozglądając się dookoła. - Pomyśleć, że jeszcze przed chwilą rozgrywała się tu scena masowego morderstwa. - Hayden parsknął pod nosem na moją uwagę, zwracając na siebie uwagę kilku osób, przez co spuściłam głowę i zarumieniłam się. Niezwykłe, że miałam odwagę podejść do obcego mężczyzny, aby zapytać się o psa, ale kiedy kilka osób zwróci ku mnie wzrok od razu się peszę.
Stanęłam przed wielkimi drzwiami i popchnęłam je delikatnie, dzięki czemu moim oczom ukazał się długi korytarz, mocno oświetlony promieniami słońca, wpadającymi przez otwarte okiennice.
Podeszłam do ochroniarza, licząc na pomoc w odnalezieniu odpowiedniej sali, jednak ten zajęty był uzupełnianiem czegoś w komputerze, więc zdana byłam na siebie.
Rozejrzałam się bezradnie dookoła, a mój wzrok zatrzymał się na drzwiach z napisem Próby spektakli. Uśmiechnęłam się pod nosem, wchodząc do pomieszczenia. Ukazał mi się średniej wielkości pokój, z wieloma krzesłami ustawionymi przed ogromną platformą. Usiadłam na jednym z nich, obserwując poczynania aktorów. Nie było wśród nich Haydena, więc naszły mnie podejrzenia, że weszłam do nieodpowiedniej sali, jednak po krótkiej chwili na scenie pojawiła się poszukiwana przeze mnie osoba. Hayden ubrany był w czarny garnitur wraz z białym krawatem. Podczas przedstawienia nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, był niezwykle pociągający. Zresztą on również, za każdym razem, gdy wygłaszał jakąś kwestię, patrzył się prosto na mnie, co mogłam usprawiedliwić sobie nieobecnością na sali nikogo, prócz aktorów i mnie.
Sztuka zakończyła się w mgnieniu oka, przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie spojrzałam na zegarek, który wskazywał piętnaście minut po jedenastej. Aktorzy ukłonili się, a ja zaczęłam klaskać, co zostało skwitowane radosnymi śmiechami i kilkoma uszczypliwymi komentarzami. Hay dyskretnie uśmiechnął się do mnie i zaprosił gestem na scenę. Momentalnie się rozpromieniłam i energicznym krokiem pokonałam dzielącą nad odległość.
- Jak ci się podobało? - spytał, kiedy byłam już wystarczająco blisko, aby zagłuszyć gwar panujący wokół nas.
- To było niesamowite - przyznałam, rozglądając się dookoła. - Pomyśleć, że jeszcze przed chwilą rozgrywała się tu scena masowego morderstwa. - Hayden parsknął pod nosem na moją uwagę, zwracając na siebie uwagę kilku osób, przez co spuściłam głowę i zarumieniłam się. Niezwykłe, że miałam odwagę podejść do obcego mężczyzny, aby zapytać się o psa, ale kiedy kilka osób zwróci ku mnie wzrok od razu się peszę.
Hayden?
Od Jaspera cd Samantha
-O tej porze fajerwerki niewiarygodne! -odparła spoglądając na mnie
-Zapłaciłem komuś za puszczenie o tej godzinie - uśmiechnąłem się
-A szefa jak przekonałeś żeby dał ci numer?- zapytała
-hmm jak to było poszedłem z kumplem co jest w FBI i zagroził mu że może zamknąć restauracje - uśmiechnąłem się
- Jesteś naprawdę wpływowy - zaśmiała się
- Tak ci sie zdaje... kolega tylko oddał mi przysługę bo miał dług - odparłem
Gdy fajerwerki ustały wstaliśmy i ruszyliśmy w kierunku osiedla na którym mieszkała Sam.
Stanęliśmy przed drzwiami mieszkania Samanthy. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
Wziołem rękę Samanthy i pocałowałem ją.
-Do jutra - odparłem
- Do jutra - powiedziała i weszła do mieszkania
Wróciłem pod kawiarnie i wsiadłem do auta. Wróciłem do domu. Zacząłem się pakować. Napisałem sms'a do Samanthy że przyjadę po nią o 10.00. PO chwili zauważyłem że zgasły światła w całym domu. Próbowałem zapalić ale nic z tego. Nagle ktoś zaczął ostrzeliwać dom na dole. Padłem na ziemie i szybko wyjąłem z pod szafki nocnej broń i ją naładowałem. Przewróciłem łóżko by posłużyło mi za ochronę. Gdy usłyszeli przewracające się łóżko zaczęli górę ostrzeliwać. Skupili ogień na moim pokoju. Ja przeczołgałem się po schodach na duł. Doczołgałem się do okna i spojrzałem przez nie. W krzakach za ulicą i latarnia było chyba z 12 ludzi z kałachami. Po chwili 4 z nich wyciągnęli bazuki. Szybko doczołgałem sie do łazienki i nacisnąłem przycisk dzięki któremu otworzyły sie tajne drzwi. Musiałem być szybki. Szybko weszłam i zamknąłem drzwi. Zszedłem do schronu i zamknąłem cięższe drzwi. Usłyszałem słabe dźwięki burzącego się domu. W schronie miałem wszystko jedzenie, wodę lekarstwa broń. Która wystarczyła by na wiele lat. Nagle poczułem sie słabo. Spojrzałem na swoją koszulę , która zabarwiała się na czerwono.
-Szlag...
Podszedłem do zlewu i szybko rozebrałem koszule. Rozpaliłem palnik i podgrzałem nóż. Wyciągnąłem kule i szybko przyłożyłem gorący nóż. Zacisnąłem pięść jak i zęby. Wsadziłem nóż do wody by ostygł i położyłem się na ziemi. Miałem małe rany na buzi.. i ciele. nie dość że siniaki z misji..Przecięta warga szczypała. Patrzyłem w sufit a raczej beton. Wiedziałem tylko że nie ma tu zasięgu. Mój dom to ruina... może chociaż auto oszczędzili. Na szczęście przy sobie mam kartę kredytową i telefon ale one tu mi się nie przydadzą. Teraz trzeba poczekać. Zrobiło mi sie słabo. Zbyt dużo krwi straciłem.... Zemndlałem
Samantha? Sory że krótkie ale to tak specjalnie
-Zapłaciłem komuś za puszczenie o tej godzinie - uśmiechnąłem się
-A szefa jak przekonałeś żeby dał ci numer?- zapytała
-hmm jak to było poszedłem z kumplem co jest w FBI i zagroził mu że może zamknąć restauracje - uśmiechnąłem się
- Jesteś naprawdę wpływowy - zaśmiała się
- Tak ci sie zdaje... kolega tylko oddał mi przysługę bo miał dług - odparłem
Gdy fajerwerki ustały wstaliśmy i ruszyliśmy w kierunku osiedla na którym mieszkała Sam.
Stanęliśmy przed drzwiami mieszkania Samanthy. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
Wziołem rękę Samanthy i pocałowałem ją.
-Do jutra - odparłem
- Do jutra - powiedziała i weszła do mieszkania
Wróciłem pod kawiarnie i wsiadłem do auta. Wróciłem do domu. Zacząłem się pakować. Napisałem sms'a do Samanthy że przyjadę po nią o 10.00. PO chwili zauważyłem że zgasły światła w całym domu. Próbowałem zapalić ale nic z tego. Nagle ktoś zaczął ostrzeliwać dom na dole. Padłem na ziemie i szybko wyjąłem z pod szafki nocnej broń i ją naładowałem. Przewróciłem łóżko by posłużyło mi za ochronę. Gdy usłyszeli przewracające się łóżko zaczęli górę ostrzeliwać. Skupili ogień na moim pokoju. Ja przeczołgałem się po schodach na duł. Doczołgałem się do okna i spojrzałem przez nie. W krzakach za ulicą i latarnia było chyba z 12 ludzi z kałachami. Po chwili 4 z nich wyciągnęli bazuki. Szybko doczołgałem sie do łazienki i nacisnąłem przycisk dzięki któremu otworzyły sie tajne drzwi. Musiałem być szybki. Szybko weszłam i zamknąłem drzwi. Zszedłem do schronu i zamknąłem cięższe drzwi. Usłyszałem słabe dźwięki burzącego się domu. W schronie miałem wszystko jedzenie, wodę lekarstwa broń. Która wystarczyła by na wiele lat. Nagle poczułem sie słabo. Spojrzałem na swoją koszulę , która zabarwiała się na czerwono.
-Szlag...
Podszedłem do zlewu i szybko rozebrałem koszule. Rozpaliłem palnik i podgrzałem nóż. Wyciągnąłem kule i szybko przyłożyłem gorący nóż. Zacisnąłem pięść jak i zęby. Wsadziłem nóż do wody by ostygł i położyłem się na ziemi. Miałem małe rany na buzi.. i ciele. nie dość że siniaki z misji..Przecięta warga szczypała. Patrzyłem w sufit a raczej beton. Wiedziałem tylko że nie ma tu zasięgu. Mój dom to ruina... może chociaż auto oszczędzili. Na szczęście przy sobie mam kartę kredytową i telefon ale one tu mi się nie przydadzą. Teraz trzeba poczekać. Zrobiło mi sie słabo. Zbyt dużo krwi straciłem.... Zemndlałem
Samantha? Sory że krótkie ale to tak specjalnie
Od Aarona Cd. Sui
Wszedłem powoli do biura. Była godzina szósta rano, a ja jako jeden z pierwszych budziłem wytwórnię do życia. Dziś miałem wyjątkowo dużo pracy, a dzień niestety mi się stosunkowo do niej nie wydłużył. Czasem zastanawiałem się dlaczego ludzie mówili, że mi zazdroszczą. Nie mieli czego. Ich wyobrażenia o pracy twórcy tekstów było zupełnie mylne. Wielokrotnie słyszałem, że to musi być niesamowita praca bo poznaję tylu sławnych piosenkarzy. ,,Musisz być wśród nich kimś ważnym skoro kupują twoje kawałki.'' Tymczasem ja zapieprzałem jak wół, a to moi przełożeni zbierali nagrody i pochwały. Wygrane konkursy należały nie do piosenki, a zespołu/ wykonawcy.
Zająłem miejsce za swoim biurkiem i uruchomiłem komputer. Spojrzałem na tarczę zegarka, który miałem na lewym nadgarstku. Za jakieś trzydzieści minut do pokoju wpadnie moja współpracowniczka i najlepsza przyjaciółka JiMin. Do tego czasu miałem okazję odrobinę ogarnąć stertę papierów, które jakimś magicznym sposobem wyrosły na blacie przez noc. Otworzyłem pierwszą teczkę i zacząłem przeglądać kartki co jakiś czas zawieszając wzrok na dłużej przy ciekawszym zdaniu.
Usłyszałem huk, a zaraz po nim do biura weszła JiMin. Jak zwykle w rękach trzymała dwa kubki gorącej kawy. Zamknęła drzwi uderzając w nie biodrem i podeszła do mnie. Postawiła mi napój pod rękami i sięgnęła do swojej torebki. Już po chwili przede mną leżały zapakowane w pojemniczek kanapki i kilka czekoladowych ciastek, które kusiły mnie bardziej niż życiodajny - o tej godzinie - płyn.
( JiMin)
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/bd/94/0c/bd940c4650f850a82d6e15587e19f14f.jpg
- Dzień dobry - przywitała się zasiadając naprzeciw mnie, na swoim miejscu.
- Hej - mruknąłem uzupełniając papiery.
- A ty co taki nie w humorze? Coś się stało?
- Ty się zjawiłaś i nastrój do pracy szlag trafił.
Roześmialiśmy się po czym dziewczyna trzasnęła mnie teczką po głowie. Wyjęła ze swojej bezdennej torebki telefon i puściła k-pop na cały regulator. Po chwili w całym pomieszczeniu czuć było zapach jej perfum, którymi psiknęła mi na włosy co skwitowałem morderczym spojrzeniem. Teraz nasz dzień pracy rozpoczął się na dobre.
***
- Ja zmykam. Mam dziś jeszcze spotkanie z pewnym miłym kelnerem z kawiarni niedaleko mojego mieszkania - JiMin uśmiechnęła się szatańsko i zatrzepotała rzęsami.
- Jasne. Nie ma sprawy.
Nie mogłem dziś narzekać, że mi nie pomogła bo byłoby to kłamstwo. Ji uwijała się niczym mrówka pisząc tekst i wypełniając papiery przez kilka godzin. Ja robiłem oczywiście to samo jednak z tekstem szło mi gorzej. Coś mi się ostatnio popsuło i niestety moja wena poszła się je*ać. Miałem z tego tytułu ogromny problem z jednym z klientów, który upominał się o piosenkę już drugi dzień. Westchnąłem zrezygnowany i wygasiłem komputer. Było blisko dziewiętnastej, a ja siedziałem w wytwórni jako jeden z ostatnich. Trzynasty luty miał to do siebie, że każdy chciał iść do domu wcześniej pozostawiając sobie pracę na piętnastego. Poszedłem w ich ślady i już po dwudziestu minutach byłem pod drzwiami swojego mieszkania. Odkluczyłem je i wszedłem do środka. Ściągnąłem swoje buty, a skurzaną kurtkę powiesiłem na wieszaku. Jak co wieczór od razu poszedłem do łazienki gdzie zmyłem lekki makijaż, który zasłaniał moje cienie pod oczami. Po wykonaniu tej czynności wziąłem ciepły prysznic. Kończąc wycierać swoje ciało usłyszałem donośny dzwonek mojej komórki. Ignorując urządzenie poszedłem do kuchni z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Z lodówki wyjąłem twarożek. Już po chwili siedziałem ubrany w bokserki i luźny t-shirt przeglądając najnowsze wiadomości, które zawarte zostały w Internecie. Spędziłem tak jakieś trzy godziny. Wyłączyłem KakaoTalk patrząc na zegarek. Jutro miałem wolne, a co za tym idzie mogłem sobie dłużej pospać. Kiedy miałem już gasić lampkę nocną koło mojego łóżka komórka dała o sobie znać. Chwyciłem telefon i sprawdziłem wiadomość:
,, Jutro walentynki więc co powiesz na kino? Albo kawiarnia?”
Uśmiechnąłem się na treść sms’a. JiMin zawsze wyciągała mnie gdzieś w ten ,,cudowny’’ dzień. Chodziliśmy po mieście śmiejąc się i wygłupiając niczym dzieci. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że nie byliśmy już dziećmi. Często też po walentynkach dostawaliśmy dużo pytań czy jesteśmy już razem? Ubaw przy odpowiadaniu mieliśmy przedni ponieważ zawsze mówiliśmy niezgodnie i ludzie głupieli nie wiedząc czy to prawda, czy nie.
,, Kino, a potem ciacho i kawa???’’
,, Tyłek mi urośnie TT_TT’’
,, Tobie nigdy!’’
,, <33333”
Tak oto mój długi sen poszedł się je… No wiecie. Odłożyłem telefon na szafkę.
***
Było blisko ósmej gdy do mojej sypialni wpadła Ji z ogromnym uśmiechem na ustach. Uśmiechem szatana. Szybko otworzyła okno na oścież i zdarła ze mnie kołdrę, którą byłem szczelnie owinięty.
- Co ty wyprawiasz? Zdurniałaś do reszty – wydarłem się na nią drżąc z zimna.
- Wstawaj. Za piętnaście minut w kuchni.
Poinformowany o planie na najbliższe minuty udałem się do łazienki, aby się ogarnąć. W międzyczasie zanotowałem w pamięci, żeby wymienić zamki w drzwiach, albo zabrać dziewczynie klucze. Stwierdziłem, że druga opcja będzie mniej kłopotliwa i podkreśliłem oczy czarną kredką. Założyłem na siebie czarne jeansy, koszulę i sweter, z którego wystawał kołnierzyk śnieżnobiałego materiału. Na nadgarstku zapiąłem swój srebrny zegarek i dołożyłem ulubioną bransoletkę. Wyrobiłem się w czasie idealnie ponieważ gdy wyszedłem z łazienki Ji właśnie nakładała dżem na gofry.
***
Po udanym seansie zgodnie z planem poszliśmy do kawiarni. Jakież było nasze zdziwienie gdy w kilku lokalach pod rząd nie znaleźliśmy wolnego miejsca. Zaczynałem się powoli denerwować. Nigdy nie mieliśmy problemów tego typu, a dziś jak na złość wszyscy wybrali kawiarenki, restauracje i im podobne, żeby spędzić czas. Kiedy już mieliśmy zrezygnować z ciasta i iść do domu natrafiliśmy na pusty stolik. Chcieliśmy go zająć, ale przed nami jak z pod ziemi wyrosła białowłosa kobieta. Spojrzałem na nią zdziwiony gdy zakryła sobie usta dłonią. Coś było ze mną nie tak? Miałem coś na twarzy? Może kredka do oczu mi się rozmazała?
- Czy ty jesteś Aaron Morthensen? Ten pisarz tekstów?
- A ty to Sui Yowane? – Teraz pytanie zadała JiMin.
- Tak. Znasz mnie?
- Jesteś dziennikarką, która dość często pojawia się przy jakiś skandalach lub na galach – odparła spokojnie moja przyjaciółka jakby było to oczywiste od zawsze.
Siedząc przy stoliku z dwoma kobietami ciągle nie mogłem pozbierać do kupy tego jak to się stało. Od słowa do słowa Ji zaproponowała wspólną kawę i ciastko, a Sui się zgodziła. Tak oto spędziliśmy kolejną godzinę na rozmowie o gwiazdach i ich skandalach. Białowłosa okazała się naprawdę miłą osobą o ciekawym podejściu do życia. Niestety jak to zwykle bywa w życiu każdy z nas musiał iść do siebie i opanować swoje sprawy. Do mojej współpracownicy zadzwonił jej nowy chłopak i dziewczyna czmychnęła szybciej niż struś przed kojotem. Tak oto szedłem teraz z dziennikarką odprowadzić ją do domu.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Miło było cię poznać na żywo, a nie tylko czytać twoje artykuły.
Sui???
Zająłem miejsce za swoim biurkiem i uruchomiłem komputer. Spojrzałem na tarczę zegarka, który miałem na lewym nadgarstku. Za jakieś trzydzieści minut do pokoju wpadnie moja współpracowniczka i najlepsza przyjaciółka JiMin. Do tego czasu miałem okazję odrobinę ogarnąć stertę papierów, które jakimś magicznym sposobem wyrosły na blacie przez noc. Otworzyłem pierwszą teczkę i zacząłem przeglądać kartki co jakiś czas zawieszając wzrok na dłużej przy ciekawszym zdaniu.
Usłyszałem huk, a zaraz po nim do biura weszła JiMin. Jak zwykle w rękach trzymała dwa kubki gorącej kawy. Zamknęła drzwi uderzając w nie biodrem i podeszła do mnie. Postawiła mi napój pod rękami i sięgnęła do swojej torebki. Już po chwili przede mną leżały zapakowane w pojemniczek kanapki i kilka czekoladowych ciastek, które kusiły mnie bardziej niż życiodajny - o tej godzinie - płyn.
( JiMin)
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/bd/94/0c/bd940c4650f850a82d6e15587e19f14f.jpg
- Dzień dobry - przywitała się zasiadając naprzeciw mnie, na swoim miejscu.
- Hej - mruknąłem uzupełniając papiery.
- A ty co taki nie w humorze? Coś się stało?
- Ty się zjawiłaś i nastrój do pracy szlag trafił.
Roześmialiśmy się po czym dziewczyna trzasnęła mnie teczką po głowie. Wyjęła ze swojej bezdennej torebki telefon i puściła k-pop na cały regulator. Po chwili w całym pomieszczeniu czuć było zapach jej perfum, którymi psiknęła mi na włosy co skwitowałem morderczym spojrzeniem. Teraz nasz dzień pracy rozpoczął się na dobre.
***
- Ja zmykam. Mam dziś jeszcze spotkanie z pewnym miłym kelnerem z kawiarni niedaleko mojego mieszkania - JiMin uśmiechnęła się szatańsko i zatrzepotała rzęsami.
- Jasne. Nie ma sprawy.
Nie mogłem dziś narzekać, że mi nie pomogła bo byłoby to kłamstwo. Ji uwijała się niczym mrówka pisząc tekst i wypełniając papiery przez kilka godzin. Ja robiłem oczywiście to samo jednak z tekstem szło mi gorzej. Coś mi się ostatnio popsuło i niestety moja wena poszła się je*ać. Miałem z tego tytułu ogromny problem z jednym z klientów, który upominał się o piosenkę już drugi dzień. Westchnąłem zrezygnowany i wygasiłem komputer. Było blisko dziewiętnastej, a ja siedziałem w wytwórni jako jeden z ostatnich. Trzynasty luty miał to do siebie, że każdy chciał iść do domu wcześniej pozostawiając sobie pracę na piętnastego. Poszedłem w ich ślady i już po dwudziestu minutach byłem pod drzwiami swojego mieszkania. Odkluczyłem je i wszedłem do środka. Ściągnąłem swoje buty, a skurzaną kurtkę powiesiłem na wieszaku. Jak co wieczór od razu poszedłem do łazienki gdzie zmyłem lekki makijaż, który zasłaniał moje cienie pod oczami. Po wykonaniu tej czynności wziąłem ciepły prysznic. Kończąc wycierać swoje ciało usłyszałem donośny dzwonek mojej komórki. Ignorując urządzenie poszedłem do kuchni z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Z lodówki wyjąłem twarożek. Już po chwili siedziałem ubrany w bokserki i luźny t-shirt przeglądając najnowsze wiadomości, które zawarte zostały w Internecie. Spędziłem tak jakieś trzy godziny. Wyłączyłem KakaoTalk patrząc na zegarek. Jutro miałem wolne, a co za tym idzie mogłem sobie dłużej pospać. Kiedy miałem już gasić lampkę nocną koło mojego łóżka komórka dała o sobie znać. Chwyciłem telefon i sprawdziłem wiadomość:
,, Jutro walentynki więc co powiesz na kino? Albo kawiarnia?”
Uśmiechnąłem się na treść sms’a. JiMin zawsze wyciągała mnie gdzieś w ten ,,cudowny’’ dzień. Chodziliśmy po mieście śmiejąc się i wygłupiając niczym dzieci. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że nie byliśmy już dziećmi. Często też po walentynkach dostawaliśmy dużo pytań czy jesteśmy już razem? Ubaw przy odpowiadaniu mieliśmy przedni ponieważ zawsze mówiliśmy niezgodnie i ludzie głupieli nie wiedząc czy to prawda, czy nie.
,, Kino, a potem ciacho i kawa???’’
,, Tyłek mi urośnie TT_TT’’
,, Tobie nigdy!’’
,, <33333”
Tak oto mój długi sen poszedł się je… No wiecie. Odłożyłem telefon na szafkę.
***
Było blisko ósmej gdy do mojej sypialni wpadła Ji z ogromnym uśmiechem na ustach. Uśmiechem szatana. Szybko otworzyła okno na oścież i zdarła ze mnie kołdrę, którą byłem szczelnie owinięty.
- Co ty wyprawiasz? Zdurniałaś do reszty – wydarłem się na nią drżąc z zimna.
- Wstawaj. Za piętnaście minut w kuchni.
Poinformowany o planie na najbliższe minuty udałem się do łazienki, aby się ogarnąć. W międzyczasie zanotowałem w pamięci, żeby wymienić zamki w drzwiach, albo zabrać dziewczynie klucze. Stwierdziłem, że druga opcja będzie mniej kłopotliwa i podkreśliłem oczy czarną kredką. Założyłem na siebie czarne jeansy, koszulę i sweter, z którego wystawał kołnierzyk śnieżnobiałego materiału. Na nadgarstku zapiąłem swój srebrny zegarek i dołożyłem ulubioną bransoletkę. Wyrobiłem się w czasie idealnie ponieważ gdy wyszedłem z łazienki Ji właśnie nakładała dżem na gofry.
***
Po udanym seansie zgodnie z planem poszliśmy do kawiarni. Jakież było nasze zdziwienie gdy w kilku lokalach pod rząd nie znaleźliśmy wolnego miejsca. Zaczynałem się powoli denerwować. Nigdy nie mieliśmy problemów tego typu, a dziś jak na złość wszyscy wybrali kawiarenki, restauracje i im podobne, żeby spędzić czas. Kiedy już mieliśmy zrezygnować z ciasta i iść do domu natrafiliśmy na pusty stolik. Chcieliśmy go zająć, ale przed nami jak z pod ziemi wyrosła białowłosa kobieta. Spojrzałem na nią zdziwiony gdy zakryła sobie usta dłonią. Coś było ze mną nie tak? Miałem coś na twarzy? Może kredka do oczu mi się rozmazała?
- Czy ty jesteś Aaron Morthensen? Ten pisarz tekstów?
- A ty to Sui Yowane? – Teraz pytanie zadała JiMin.
- Tak. Znasz mnie?
- Jesteś dziennikarką, która dość często pojawia się przy jakiś skandalach lub na galach – odparła spokojnie moja przyjaciółka jakby było to oczywiste od zawsze.
Siedząc przy stoliku z dwoma kobietami ciągle nie mogłem pozbierać do kupy tego jak to się stało. Od słowa do słowa Ji zaproponowała wspólną kawę i ciastko, a Sui się zgodziła. Tak oto spędziliśmy kolejną godzinę na rozmowie o gwiazdach i ich skandalach. Białowłosa okazała się naprawdę miłą osobą o ciekawym podejściu do życia. Niestety jak to zwykle bywa w życiu każdy z nas musiał iść do siebie i opanować swoje sprawy. Do mojej współpracownicy zadzwonił jej nowy chłopak i dziewczyna czmychnęła szybciej niż struś przed kojotem. Tak oto szedłem teraz z dziennikarką odprowadzić ją do domu.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Miło było cię poznać na żywo, a nie tylko czytać twoje artykuły.
Sui???
czwartek, 16 lutego 2017
Od Samanthy cd. Jaspera
Siedziałam w wannie i próbowałam się relaksować i ten jedyny
i dosyć rzadko zdarzający się wolny dzień, gdy mój telefon zadzwonił. Numer,
który się wyświetlił nie był zapisany w mojej pamięci, więc odebrałam
niepewnie. W zasadzie to nieczęsto odpowiadam na połączenia od nieznajomych,
ale w ostatnim czasie trochę rzeczy się wydarzyło i stwierdziłam, że nie ma co
zwlekać. Rozmówcą okazał się być nie kto inny jak Jasper. Nie powiem- zdziwiło
mnie to trochę, bo niby skąd mógł mieć mój numer. „Ten człowiek widział się z
burmistrzem, dla niego nie ma rzeczy niemożliwych, głupia”- pomyślałam. Umówiliśmy się i zakończyłam połączenia. Odłożyłam telefon
na ziemię, po czym zanurzyłam głowę w wodzie. Trwało to kilka sekund,
nienawidziłam, gdy wlewała mi się do uszu. Wynurzyłam się wypuszczając
powietrze, po czym chwyciłam za ręcznik i wyszłam z wanny. Założyłam na siebie
szlafrok, po czym poszłam do sypialni i włączyłam laptopa. Na ekranie pojawiła się informacja, że dostałam maila.
Zalogowałam się na pocztę i otworzyłam nową wiadomość.
Dobra robota, spisuj się tak dalej, a daleko zajdziesz, Sam.
Za niedługo znowu się odezwę.
~D.
Usunęłam to tak szybko, jak otworzyłam, przeklinając
jednocześnie pod nosem. O spokoju mogłam zapomnieć. Jednak nie to jest teraz
najważniejsze. O 17 byłam umówiona i nic mi tego nie popsuje. Wstałam i
udałam się z powrotem do łazienki, aby wysuszyć włosy. Pomalowałam też rzęsy i
ubrałam się w zwiewną, kwiecistą sukienkę. Czas leciał nieubłaganie, więc
zadzwoniłam po taksówkę. W tym czasie wrzuciłam do torebki portfel i zbiegłam
na dół, aby od razu wsiąść do pojazdu. Czekałam może trzy minuty na kierowcę.
Gdy podjechał zapakowałam się do żółtego auta i wskazałam taksówkarzowi
kierunek jazdy. Korki o tej porze są dosyć duże, więc podróż przeciągnęła się o
kilkanaście minut. Jako, iż byłam już i tak spóźniona, a od kawiarni dzieliło mnie
kilka kroków to wysiadłam i postanowiłam przejść się pieszo. Zajęło mi to
zdecydowanie mniej czasu niż gdybym jednak została w pojeździe. Wchodząc do
kawiarni próbowałam doszukać się wzrokiem mężczyzny. Siedział przy stoliku i
wpatrywał się w okno. Podeszłam i przysiadłam się do niego witając się z
szerokim uśmiechem. Cieszyłam się, że wrócił cały i zdrowy. Po chwili kelner przyniósł filiżankę z kawą dla Jaspera i
położywszy ją na blacie zwrócił się do mnie:
-Życzy sobie pani czegoś?
-Poproszę to samo.-powiedziałam wskazując głową na kawę,
którą pił mój towarzysz.
Pracownik zapisał sobie to w małym notesiku i oddalił się,
aby przygotować napój.
-Mam nadzieję, że nie czekasz za długo- odparłam
-Nie, skądże.
-Wszystko poszło zgodnie z planem na misji?- spytałam.
Ciekawość często brała u mnie górę.
-Powiedzmy- stwierdził z uśmiechem.
I na tym temat się skończył. Nie chciałam z niego dużo
wyciągać, bo wiem, że nie jest to przeżycia, które chciało by się wspominać.
Będzie chciał to sam powie. Siedzieliśmy ponad godzinę i gawędziliśmy o różnych
sprawach. W międzyczasie zjedliśmy też po kawałku sernika z owocami,
który był pyszny. Nim się obejrzałam minęła dwudziesta i nadeszła najwyższa
pora, aby się zbierać.Uregulowaliśmy rachunek i opuściliśmy lokal kierując się w
stronę mojego osiedla. Szliśmy dosyć wolnym krokiem, wtedy najlepiej się rozmawia.
-Nasz wypad dalej aktualny?- spytałam
-Jak najbardziej.- odparł z uśmiechem- Chyba, że ci się
odwidziało.
-Nie, no co ty- zaśmiałam się- Jakieś konkretne plany?
-Bądź spakowana jutro. Resztę zobaczysz sama- odpowiedział
-Tajemniczo
Mrugnął tylko do mnie okiem, po czym spojrzał na zegarek.
Przyspieszył trochę kroku i skręciliśmy w boczną alejkę prowadzącą na niewielką
polanę. Nieco się zdziwiłam, bo zboczyliśmy z trasy prowadzącej do mnie. No ale
nic, nie protestowałam, bo byłam ciekawa co wymyślił. Doszliśmy na miejsce, a
moim oczom ukazało się niewielkie wzniesienie wśród pustej przestrzeni trawy,
na które mężczyzna już się wdrapywał. Dołączyłam do niego po czym oboje
usiedliśmy po turecku. Jasper ponownie spojrzał na zegarek, a następnie
przeniósł wzrok na niebo wypatrując czegoś.
-Czekamy na coś?- spytałam zdezorientowana
-Zobaczysz- odpowiedział z nutką ekscytacji w głosie.
No i po chwili zobaczyłam, a co za tym idzie też usłyszałam.
Kolorowe, rozbłyskujące kształty na niebie, którym towarzyszył dźwięk
wystrzeliwania. Nigdy nie widziałam, aby w tym mieście organizowali pokazy
fajerwerków. Cóż, najwyraźniej jeszcze wielu rzeczy nie wiedziałam. Wokół nas
zaczęli gromadzić się przechodnie wzdychając z zachwytu. A ja siedziałam
wpatrzona jak dziecko w górę, opierając brodę na kolanach.
<Jasper?>
środa, 15 lutego 2017
Od Jaspera cd Samantha
- Jak zawsze - dalej sie tuliliśmy gdy nagle zatrąbił facet z taksówki
Odsunęliśmy się a ja się uśmiechnąłem. Wziąłem swój żołnierski plecak i zamknąłem drzwi domu.
- To za 2 tygodnie - uśmiechnąłem sie i zapakowałem plecak i wsiadłem.
Dojechałem do jednostki w 1 godzinę. Poszedłem się przebrać w mundur. Generał miał mi pokazać mi mój oddział, który składał się podobno z najlepszych. Stałem za drzwiami, ale nadal było słychać co mówi generał.
- Będzie wami dowodził syn najlepszego z komandosów. Sam jest najlepszy. W głuszy umiałby zastawić pułapki na wrogów bez broni! Wy w porównaniu do niego jesteście nikim słyszycie NIKIM!
Generał Mosson był bardzo ostry. Sam mnie sprawdzał na egzaminie. I niestety jako jedyny zdałem..
Podziwiał mojego ojca bo był jego najlepszym przyjacielem.
- Przedstawiam wam Pułkownika Pine'a
Wszedłem przez drzwi a żołnierze salutowali mi. Stali na baczność ubrani w mundury.
-Oddaje was w jego ręce - spojrzał na mnie- masz dokumenty o misji?
- Tak wszystko już wiem - odparłem
Generał wyszedł a żołnierze przestali salutować.
- Dobrze czeka nas poważna misja musimy wrogowi wykraść plany bez nich nie będziemy mieli taktyki jak ich zniszczyć
Tydzień nam zajęło przygotowanie planu.. Założyliśmy wszystko co potrzebne kamizelki okulary wszystko. Helikopter już miał odpalone silniki. Mieliśmy mikrofony i słuchawki dzięki, którym porozumiewaliśmy się. Wysialiśmy do helikoptera,który zawiózł nas do lasu i wylądował na łące. Wyszliśmy szybko. niedaleko był cel stary budynek w którym były dane na komputerze. Ale był jeden haczyk pilnowali jego. Wszyscy szli za mną osłaniając boki i tyły.
Z krzaków ujrzałem wejście. Strzegło go 2 strażników. Poprosiłem o snajperkę i zestrzeliłem ich po cichu. Weszliśmy i wszyscy obstawiali coś drzwi schody wszystko. Postrzelaliśmy. Więc musieli sie dowiedzieć, że jesteśmy musieliśmy sie pośpieszyć. Szliśmy schodami i byliśmy czujni.
Zastrzeliliśmy wszystkich co stanęli nam na drodze. W końcu znaleźliśmy drzwi za którymi był komputer. Na pewno ktoś go strzegł. Na drzwiach nasz specjalista przyczepił ładunek wybuchowy. Po czym cofnęliśmy się na bezpieczną odległość i nacisnąłem guzik zapalający. Weszliśmy i wszystkich rozwaliliśmy. Nasz specjalista od komputerów szybko zajął się nim. Ja patrzyłem w okno zadziwiająco cicho tu było. Rozumiem dom opuszczony w sercu lasu.. ale za łatwo poszło....
Po chwili usłyszłem pikanie.
- WON STĄD !
Szybko zabrałem za fraki Rex'a który robił przy komputerze i wszyscy wyszli i kierowali się do wyjścia. Ja tylko odliczałem ile nam zostało. Nagle Rex krzyknął.
- Pen drive z planami został !
Podniosłym Rexa i już sam biegł. Ja popędziłem po Pen drive. Wiedziałem że ryzykuje, ale bez tych planów moglibyśmy przegrać. Zabrałem szybko pen drive i zauważyłem basen. Wyskoczyłem przez okno do basenu. Wtedy dom wybuchł. Ściągnąłem za ciężką kamizelkę. Wynurzyłem się dopiero wtedy gdy wszystko ucichło. Wyszedłem i nabrałem oddechu. Dobrze że pen drive był w nieprzemakalnych spodniach... Szybko znalazłem drogę do miejsca helikoptera i tam poszedłem.
W oddali słyszałem krzyki żołnierzy.
- Pułkownik zginął i to przez ciebie Rex czemu nie wziąłeś Pen driva !- odpowiedział Topór
Każdy z nich miał jakieś przezwisko... ja niestety nie..
-Nie mamy planów do tego pułkownik zabity nie nadajemy się na żołnierzy! To miała być łatwa akcja!- odparł Betha
Wyszedłem z krzaków cały poobijany w siniakach i mokry. Wszyscy zaczęli się na mnie patrzeć.
A po chwili na siebie. Podeszli do mnie i kazali mi się oprzeć na nich.
- Dobrze ę nic panu nie jest - Odparł Betha
- Ale to przeze mnie pan jest w takim stanie a my nie mamy planów -odparł Rex
- mamy pen drive - wyjąłem z kieszeni wbudowanej specjalnie.
- Jesteśmy uratowani - wziął go Rex uradowany
Helikopter przyleciał i wsiadaliśmy do niego wróciliśmy do bazy. Generał przywitał nas z lądowiska. Wezwał też medyków. Wysiadłem i zasalutowałem.
- Misja wykonana generale
- Wyglądasz jak ścierwo medycy się tobą zajmą- odparł szorstko
- Nalegam ser by nic mi nie robili czuje się dobrze tylko kilka siniaków
- To oni ocenią pułkowniku- odparł i odebrał od Rex'a pen drive.
Medycy położyli mnie na noszach.
- Dobra robota Rex - odparłem
Medycy zabrali mnie do bunkru lekarskiego. Tam przebadali i stwierdzili małe otwarte ranki jak i wiele siniaków. Powiedzieli że na razie mam zostać tak nakazał Generał i mam u niego się stawić w hangarze. Więc ubrałem się i poszedłem do hangaru zapukałem i wszedłem.
- Wiesz czemu tu jesteś ?- zapytał
- chodzi o Pen drive?
Uśmiechnął się pod nosem.
- Nie tylko siadaj- pokazał skórzane krzesło naprzeciwko niego.
Spojrzał z prawej na zdjęcie swoje i mojego ojca.Bardzo byli zżyci. Nie raz mój ojciec ratował go a on jego. Byli jak bracia z dwóch różnych rodzin.
- Twój ojciec był świetnym żołnierzem zawsze go podziwiałem. Umiał zrobić broń z niczego.. był bystry i mądry. Tak samo jego syn jest świetnym komandosem do spraw specjalnych
Uśmiechnąłem się lekko.
- Tydzień przygotowań... tydzień jechania tam i z powrotem.. misja się udała. Możesz wracać do domu - odparł
-Dziękuje
Zamówiłem taksówkę i zacząłem się pakować. Przyszła do mnie Rose takie miała przezwisko jedyna z naszego oddziału dziewczyna. Siadła na łóżku i dała nogę na nogę.
- To co teraz jakiś melanż do rana hmm ?
- Nie to nie w moim stylu - oparłem dalej sie pakując
-No to chociaż może pójdziemy na jakąś kolacje ?- uśmiechała się
- jestem już umówiony - odparłem
- hmm -przyjrzała się czy nie kłamie - jak byś sie rozmyślił - wsadziła mi karteczkę do kieszeni - zadzwoń - i poszła
Wzdychnąłem ciężko i facet od taksówki pomógł mi zabrać wszystkie rzeczy. Wsiadłem do taksówki i facet ruszył. Podałem mu adres. Dojechaliśmy wieczorem. Wniosłem wszystkie rzeczy do domu i padnięty poszedłem od razu spać. Jak zwykle ten sam koszmar.... Mój ojciec ja skrępowani. Nad ojcem swoi mój klon i strzela mu w głowę. Później pod chodzi do mnie uśmiechnięty i mnie też zabija. Ciągle to się powtarza. Obudziłem się spocony wstałem i szybko poszedłem pod prysznic. Chłodny prysznic z rana zawsze mnie pobudzał. Ubrałem się w czyste ciuchy i pościeliłem łóżko.
Zszedłem na dół i zrobiłem sobie ciepłą kawę. Wziołem swoje walizki i plecak wojskowy i poszedłem na górę. rozpakowałem rzeczy a te śmierdzące dałem do pralki. Rozciągnąłem się i zacząłem robić przysiady, pompki, brzuszki i podnoszenie ciężarów.Gdy skończyłem umyłem sie znów i ubrałem w czyste ciuchy. Popsikałem się perfumem i wyszedłem z domu. Poszedłem do salonu aut.
-Dzień dobry panu - odezwał się miły sprzedawca - czego pan szuka konkretnie ?
-Jakiegoś jeepa tak do 280 tysięcy
Facet gry usłyszał tą cenę podskoczył.
- A może Aston Martin DBS ?- uśmiechnął się szeroko
- Nie nie chcę mieć szybkiego auta chcę by wytrzymywał podróże w góry
- hmm może Mustanga Gt500 ?
- Nie za dużo spala- odparłem
- Eh dobrze Doge Ram jest idealny - pokazał mi go
-Tak idealny biorę - odparłem
Poszliśmy podpisać umowę i facet dał mi kluczyki.Wsiadłem do niego by go obejrzeć z wewnątrz. Podgrzewane siedzenia. GPS , podkładki na napoje, skrytka, wielofunkcyjne radio i inne gadżety.
Ruszyłem nowym autem na jezdnie. Jechałem spokojnie. Zaparkowałem przed restauracją gdzie pracuje Samantha. Wszedłem i nie widziałem jej więc pewnie dziś ma wolne. Podszedłem do jednego kelnera i poprosiłem, że chce rozmawiać z szefem. Kelner pokazał mi jego gabinet. Wszedłem i już po 15 minutach wyszedłem . Wsiadłem do auta i zadzwoniłem pod numer wskazany przez szefa Samanthy.
-Tak słucham- odezwał się kobiecy głos
- Cześć Samantha to ja Jasper może spotkamy się?
- Skąd masz mój numer nie podawałam ci
-Aj to moje sposoby - uśmiechnąłem się nie wiem czemu
- Ok o 17 w Kawiarni - odparła
- Będę - spojrzałem rozłączając się na zegarek była 15 zdążę jeszcze zakupy do domu zrobić.
Zrobiłem zakupy i zdążyłem jeszcze pojechać do domu i rozpakować je. Pojechałem do kawiarni. Usiadłem i zamówiłem kawę.
Samantha? ( przepraszam ze takie krótkie :( )
Odsunęliśmy się a ja się uśmiechnąłem. Wziąłem swój żołnierski plecak i zamknąłem drzwi domu.
- To za 2 tygodnie - uśmiechnąłem sie i zapakowałem plecak i wsiadłem.
Dojechałem do jednostki w 1 godzinę. Poszedłem się przebrać w mundur. Generał miał mi pokazać mi mój oddział, który składał się podobno z najlepszych. Stałem za drzwiami, ale nadal było słychać co mówi generał.
- Będzie wami dowodził syn najlepszego z komandosów. Sam jest najlepszy. W głuszy umiałby zastawić pułapki na wrogów bez broni! Wy w porównaniu do niego jesteście nikim słyszycie NIKIM!
Generał Mosson był bardzo ostry. Sam mnie sprawdzał na egzaminie. I niestety jako jedyny zdałem..
Podziwiał mojego ojca bo był jego najlepszym przyjacielem.
- Przedstawiam wam Pułkownika Pine'a
Wszedłem przez drzwi a żołnierze salutowali mi. Stali na baczność ubrani w mundury.
-Oddaje was w jego ręce - spojrzał na mnie- masz dokumenty o misji?
- Tak wszystko już wiem - odparłem
Generał wyszedł a żołnierze przestali salutować.
- Dobrze czeka nas poważna misja musimy wrogowi wykraść plany bez nich nie będziemy mieli taktyki jak ich zniszczyć
Tydzień nam zajęło przygotowanie planu.. Założyliśmy wszystko co potrzebne kamizelki okulary wszystko. Helikopter już miał odpalone silniki. Mieliśmy mikrofony i słuchawki dzięki, którym porozumiewaliśmy się. Wysialiśmy do helikoptera,który zawiózł nas do lasu i wylądował na łące. Wyszliśmy szybko. niedaleko był cel stary budynek w którym były dane na komputerze. Ale był jeden haczyk pilnowali jego. Wszyscy szli za mną osłaniając boki i tyły.
Z krzaków ujrzałem wejście. Strzegło go 2 strażników. Poprosiłem o snajperkę i zestrzeliłem ich po cichu. Weszliśmy i wszyscy obstawiali coś drzwi schody wszystko. Postrzelaliśmy. Więc musieli sie dowiedzieć, że jesteśmy musieliśmy sie pośpieszyć. Szliśmy schodami i byliśmy czujni.
Po chwili usłyszłem pikanie.
- WON STĄD !
Szybko zabrałem za fraki Rex'a który robił przy komputerze i wszyscy wyszli i kierowali się do wyjścia. Ja tylko odliczałem ile nam zostało. Nagle Rex krzyknął.
- Pen drive z planami został !
Podniosłym Rexa i już sam biegł. Ja popędziłem po Pen drive. Wiedziałem że ryzykuje, ale bez tych planów moglibyśmy przegrać. Zabrałem szybko pen drive i zauważyłem basen. Wyskoczyłem przez okno do basenu. Wtedy dom wybuchł. Ściągnąłem za ciężką kamizelkę. Wynurzyłem się dopiero wtedy gdy wszystko ucichło. Wyszedłem i nabrałem oddechu. Dobrze że pen drive był w nieprzemakalnych spodniach... Szybko znalazłem drogę do miejsca helikoptera i tam poszedłem.
W oddali słyszałem krzyki żołnierzy.
- Pułkownik zginął i to przez ciebie Rex czemu nie wziąłeś Pen driva !- odpowiedział Topór
Każdy z nich miał jakieś przezwisko... ja niestety nie..
-Nie mamy planów do tego pułkownik zabity nie nadajemy się na żołnierzy! To miała być łatwa akcja!- odparł Betha
Wyszedłem z krzaków cały poobijany w siniakach i mokry. Wszyscy zaczęli się na mnie patrzeć.
A po chwili na siebie. Podeszli do mnie i kazali mi się oprzeć na nich.
- Dobrze ę nic panu nie jest - Odparł Betha
- Ale to przeze mnie pan jest w takim stanie a my nie mamy planów -odparł Rex
- mamy pen drive - wyjąłem z kieszeni wbudowanej specjalnie.
- Jesteśmy uratowani - wziął go Rex uradowany
Helikopter przyleciał i wsiadaliśmy do niego wróciliśmy do bazy. Generał przywitał nas z lądowiska. Wezwał też medyków. Wysiadłem i zasalutowałem.
- Misja wykonana generale
- Wyglądasz jak ścierwo medycy się tobą zajmą- odparł szorstko
- Nalegam ser by nic mi nie robili czuje się dobrze tylko kilka siniaków
- To oni ocenią pułkowniku- odparł i odebrał od Rex'a pen drive.
Medycy położyli mnie na noszach.
- Dobra robota Rex - odparłem
Medycy zabrali mnie do bunkru lekarskiego. Tam przebadali i stwierdzili małe otwarte ranki jak i wiele siniaków. Powiedzieli że na razie mam zostać tak nakazał Generał i mam u niego się stawić w hangarze. Więc ubrałem się i poszedłem do hangaru zapukałem i wszedłem.
- Wiesz czemu tu jesteś ?- zapytał
- chodzi o Pen drive?
Uśmiechnął się pod nosem.
- Nie tylko siadaj- pokazał skórzane krzesło naprzeciwko niego.
Spojrzał z prawej na zdjęcie swoje i mojego ojca.Bardzo byli zżyci. Nie raz mój ojciec ratował go a on jego. Byli jak bracia z dwóch różnych rodzin.
- Twój ojciec był świetnym żołnierzem zawsze go podziwiałem. Umiał zrobić broń z niczego.. był bystry i mądry. Tak samo jego syn jest świetnym komandosem do spraw specjalnych
Uśmiechnąłem się lekko.
- Tydzień przygotowań... tydzień jechania tam i z powrotem.. misja się udała. Możesz wracać do domu - odparł
-Dziękuje
Zamówiłem taksówkę i zacząłem się pakować. Przyszła do mnie Rose takie miała przezwisko jedyna z naszego oddziału dziewczyna. Siadła na łóżku i dała nogę na nogę.
- To co teraz jakiś melanż do rana hmm ?
- Nie to nie w moim stylu - oparłem dalej sie pakując
-No to chociaż może pójdziemy na jakąś kolacje ?- uśmiechała się
- jestem już umówiony - odparłem
- hmm -przyjrzała się czy nie kłamie - jak byś sie rozmyślił - wsadziła mi karteczkę do kieszeni - zadzwoń - i poszła
Wzdychnąłem ciężko i facet od taksówki pomógł mi zabrać wszystkie rzeczy. Wsiadłem do taksówki i facet ruszył. Podałem mu adres. Dojechaliśmy wieczorem. Wniosłem wszystkie rzeczy do domu i padnięty poszedłem od razu spać. Jak zwykle ten sam koszmar.... Mój ojciec ja skrępowani. Nad ojcem swoi mój klon i strzela mu w głowę. Później pod chodzi do mnie uśmiechnięty i mnie też zabija. Ciągle to się powtarza. Obudziłem się spocony wstałem i szybko poszedłem pod prysznic. Chłodny prysznic z rana zawsze mnie pobudzał. Ubrałem się w czyste ciuchy i pościeliłem łóżko.
Zszedłem na dół i zrobiłem sobie ciepłą kawę. Wziołem swoje walizki i plecak wojskowy i poszedłem na górę. rozpakowałem rzeczy a te śmierdzące dałem do pralki. Rozciągnąłem się i zacząłem robić przysiady, pompki, brzuszki i podnoszenie ciężarów.Gdy skończyłem umyłem sie znów i ubrałem w czyste ciuchy. Popsikałem się perfumem i wyszedłem z domu. Poszedłem do salonu aut.
-Dzień dobry panu - odezwał się miły sprzedawca - czego pan szuka konkretnie ?
-Jakiegoś jeepa tak do 280 tysięcy
Facet gry usłyszał tą cenę podskoczył.
- A może Aston Martin DBS ?- uśmiechnął się szeroko
- Nie nie chcę mieć szybkiego auta chcę by wytrzymywał podróże w góry
- hmm może Mustanga Gt500 ?
- Nie za dużo spala- odparłem
- Eh dobrze Doge Ram jest idealny - pokazał mi go
Poszliśmy podpisać umowę i facet dał mi kluczyki.Wsiadłem do niego by go obejrzeć z wewnątrz. Podgrzewane siedzenia. GPS , podkładki na napoje, skrytka, wielofunkcyjne radio i inne gadżety.
Ruszyłem nowym autem na jezdnie. Jechałem spokojnie. Zaparkowałem przed restauracją gdzie pracuje Samantha. Wszedłem i nie widziałem jej więc pewnie dziś ma wolne. Podszedłem do jednego kelnera i poprosiłem, że chce rozmawiać z szefem. Kelner pokazał mi jego gabinet. Wszedłem i już po 15 minutach wyszedłem . Wsiadłem do auta i zadzwoniłem pod numer wskazany przez szefa Samanthy.
-Tak słucham- odezwał się kobiecy głos
- Cześć Samantha to ja Jasper może spotkamy się?
- Skąd masz mój numer nie podawałam ci
-Aj to moje sposoby - uśmiechnąłem się nie wiem czemu
- Ok o 17 w Kawiarni - odparła
- Będę - spojrzałem rozłączając się na zegarek była 15 zdążę jeszcze zakupy do domu zrobić.
Zrobiłem zakupy i zdążyłem jeszcze pojechać do domu i rozpakować je. Pojechałem do kawiarni. Usiadłem i zamówiłem kawę.
Samantha? ( przepraszam ze takie krótkie :( )
poniedziałek, 13 lutego 2017
Od Ethana cd Letici
Gdy usłyszałem momentalnie zdrętwiałem. Bałem się koni... były duże.. jak ludzie mogą na nich jeździć!
-Em jak chcesz mogę cię pozabierać w parę fajnych miejsc -odparłem z lekkim uśmiechem lecz myśl o koniach dalej mnie przerażała - pozwiedzamy z dala od tego przeklętego miasta - odparłem
- Super może być ciekawie - uśmiechnęła się
- to spotkamy sie o 14 ok? - zapytałem
Uśmiechnęła się i wyszła. Chyba to oznaczało tak. Planowałem gdzie z nią pójść. Najpierw zaplanowałem by pójść do lunaparku. Później czy zachodzie słońca na pobliska plaże. Na jeden dzień to wystarczy. Wróciłem do swojego domu i kupiłem już bilety przez internet do lunaparku.
Poszedłem się myć i spać. Rano wstałem i szybko coś zjadłem. Była 12 ja zaspałem. Wsiadłem do auta i pojechałem zobaczyć plaże. Wybrałem miejsce gdzie z lunaparku przejdziemy się właśnie na plaże. Później wsiadłem znów do auta i pojechałem po Leticie.
Czekała przed stajnią. Ja nie zamierzałem wysiąść. Wsiadła i odparła
- muszę się przebrać i umyć
- spoko podwiozę cię do domu.
Podwiozłem ją a ona poszła się umyć. Ja szybko wyczyściłem z zapachu wóz.
Gdy ponownie wsiadła czekałem na nią.
- to gdzie jedziemy ? - zapytała
- tam gdzie ostatnio bawiłaś sie super - uśmiechnąłem się
- lunapark - uśmiechnęła sie gdy dojechaliśmy na miejsce.
Była 16, wysialiśmy i poszliśmy do kas. Pokazałem bilety i mogliśmy wejść.
- na pewno chcesz bo wiesz ostatnio o mało co nie zwymiotowałeś - zachichotała
- ee tam - uśmiechnąłem się
Jeździliśmy wszystkimi kolejkami. Kupiłem nam watę cukrową i poszliśmy do fotobudki zrobić zdjęcia. Zrobiłem najdziwniejsze i najśmieszniejsze miny. Później zaproponowałem by się przejść. Poszliśmy brzegiem plaży. Po chwili zobaczyliśmy :

- piękny zachód- odparła siadajac na piasku
Ja również koło niej usiadłem.
- piękne zakończenie dnia -odparłem
Leticia?
-Em jak chcesz mogę cię pozabierać w parę fajnych miejsc -odparłem z lekkim uśmiechem lecz myśl o koniach dalej mnie przerażała - pozwiedzamy z dala od tego przeklętego miasta - odparłem
- Super może być ciekawie - uśmiechnęła się
- to spotkamy sie o 14 ok? - zapytałem
Uśmiechnęła się i wyszła. Chyba to oznaczało tak. Planowałem gdzie z nią pójść. Najpierw zaplanowałem by pójść do lunaparku. Później czy zachodzie słońca na pobliska plaże. Na jeden dzień to wystarczy. Wróciłem do swojego domu i kupiłem już bilety przez internet do lunaparku.
Poszedłem się myć i spać. Rano wstałem i szybko coś zjadłem. Była 12 ja zaspałem. Wsiadłem do auta i pojechałem zobaczyć plaże. Wybrałem miejsce gdzie z lunaparku przejdziemy się właśnie na plaże. Później wsiadłem znów do auta i pojechałem po Leticie.
Czekała przed stajnią. Ja nie zamierzałem wysiąść. Wsiadła i odparła
- muszę się przebrać i umyć
- spoko podwiozę cię do domu.
Podwiozłem ją a ona poszła się umyć. Ja szybko wyczyściłem z zapachu wóz.
Gdy ponownie wsiadła czekałem na nią.
- to gdzie jedziemy ? - zapytała
- tam gdzie ostatnio bawiłaś sie super - uśmiechnąłem się
- lunapark - uśmiechnęła sie gdy dojechaliśmy na miejsce.
Była 16, wysialiśmy i poszliśmy do kas. Pokazałem bilety i mogliśmy wejść.
- na pewno chcesz bo wiesz ostatnio o mało co nie zwymiotowałeś - zachichotała
- ee tam - uśmiechnąłem się
Jeździliśmy wszystkimi kolejkami. Kupiłem nam watę cukrową i poszliśmy do fotobudki zrobić zdjęcia. Zrobiłem najdziwniejsze i najśmieszniejsze miny. Później zaproponowałem by się przejść. Poszliśmy brzegiem plaży. Po chwili zobaczyliśmy :
- piękny zachód- odparła siadajac na piasku
Ja również koło niej usiadłem.
- piękne zakończenie dnia -odparłem
Leticia?
czwartek, 9 lutego 2017
Od Samanthy cd. Jaspera
-Brzmi nieźle- odparłam z uśmiechem.
Jednak wcale mi do śmiechu nie było. Dwa tygodnie nie są
problemem, miną przecież w mgnieniu oka. Sam fakt, że Jasper musi wyjechać
gdzieś, gdzie może zginąć napawał mnie pesymizmem. Nie znam może tego
środowiska od kuchni, ale wiem, że wystarczy jeden zły ruch, krok nie w tę
stronę co trzeba i można bardzo łatwo pożegnać się z tym światem. Mimo iż nie
znamy się specjalnie długo to zaczynało mi zależeć na nim. Tak nagła strata
byłaby dla mnie chyba zbyt mocnym ciosem. Jednak on był żołnierzem, służył
krajowi i ja byłam w pełnie tego świadoma. Musiał wypełniać swoje obowiązki i
nikt nie miał nic do gadania.
-Za ile wyjeżdżasz?- spytałam
-Za kilka dni. Minie jak z bicza strzelił, zobaczysz.-
uśmiechnął się
„Wiem, dobrze to wiem”- przebiegło mi przez myśl. Ugryzłam
się w język i postanowiłam zakończyć temat. Mamy jeszcze trochę czasu, nie ma
sensu zamartwiać się na zapas. Chociaż znając siebie i tak będę to robić.
Resztę wieczoru spędziliśmy spacerując i rozmawiając na
najróżniejsze tematy. Próbowałam zapomnieć chociaż na chwilę o perspektywie
następnych tygodni, jednak cały czas siedziało to z tyłu mojej głowy. Od kiedy
tak przejmuję się innymi? Sama siebie nie poznawałam. Kiedy zrobiło się już
naprawdę późno ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę mojego mieszkania. Ulicy były
puste, o tej porze mało kto wychylał już czubki nosów ze swoich domów. Czuć
było wtedy jak wielką przestrzenią jest miasto. Dotąd zatłoczone drogi teraz
ukazywały się w pełnej swej krasie, chwaląc się wielkością i dostojnością.
Spacer minął mi nadzwyczajnie szybko, zapewne przez fakt, że miałam dobrego
towarzysza. Jasper odprowadził mnie pod drzwi bloku i tam się pożegnaliśmy.
-Było naprawdę miło, dobrze się bawiłam.- odrzekłam z
uśmiechem na ustach.
-Cała przyjemność po mojej stronie.-odparł
-Napisz mi, o której godzinie wyjeżdżasz, to przyjdę się
pożegnać- rzuciłam.
-Dobrze. Dobranoc- powiedział uśmiechając się i kierując w
stronę bramy.
Ja ledwo żywa wczłapałam się na górę i momentalnie usnęłam.
~*~
Rano obudził mnie
dźwięk budzika w telefonie. Po wyłączeniu go na ekranie wyświetliła mi się
wiadomość od Jaspera, o którą go prosiłam. Zapisałam sobie datę w notesie i
ruszyłam się ogarnąć. Szybki prysznic i mocna kawa to to, co z rana potrafi
obudzić mnie najlepiej. No i jeszcze może stres, który udzielał mi się, gdy
musiałam dostarczyć towar do klienta. Umówieni byliśmy na dziesiątą. Piętnaście
minut przed siedziałam już w poczekalni biura, w którym pracował. Był chyba
najgrubszą rybą, do której musiałam dotrzeć. Sam fakt, że powaga klientów rosła
nie napawał mnie entuzjazmem. To znaczyło, że D. dopiero się rozkręcał. A Bóg
jeden wie, do czego był on zdolny. Z zamyślenia wyrwała mnie sekretarka, która
zaprowadziła mnie do gabinetu mężczyzny. Weszłam tam niepewnym krokiem, a
kobieta zamknęła za mną drzwi. Odbiorca „przesyłki” siedział na skórzanym
fotelu za ogromnym, drewnianym biurkiem. Zmierzył mnie wzrokiem i ręką
zaprosił, abym usiadła na krześle naprzeciwko niego. Tak też zrobiłam. Wyjęłam
z torby foliowy woreczek z narkotykiem i podałam mu. Mężczyzna szybko schował
go do szuflady, a po chwili podał mi kopertę z pieniędzmi. Nie było to mała
suma. Gdy ludzie mają już wszystko zaczyna im odbijać. Kończą się rzeczy, które
można kupić, więc szukają innych rozwiązań, aby roztrwonić swój majątek. Ja
byłam pośrednikiem w jednym z nich. Odliczyłam swoje 10%, które mi się
należało, a resztę schowałam do torby.
-Interesy z panią to przyjemność.- odparł mężczyzna podając
mi dłoń, którą uścisnęłam.
Gabinet opuściłam już nieco spokojniejsza. Nikt się nie
zorientował, a ja mogłam spokojnie wrócić do swojego życia.
~*~
W dzień wyjazdu Jaspera chodziłam nieco zdołowana. Zauważyła
to nawet moja sąsiadka, miła starsza pani, która dociekliwie próbowała
odgadnąć, co mi jest. Wcisnęłam jej, że zmarła moja ciotka, aby się odczepiła.
Pomogło. Około jedenastej poszłam na przystanek, aby złapać autobus, którym
dostałabym się do domu mężczyzny. Przyjechał spóźniony o około dwie minuty.
Wsiadłam do niego i skasowałam bilet. Jechał wyjątkowo długo, a ja cały czas
nerwowo spoglądałam na zegarek bojąc się, że jednak nie zdążę. Po około
dwudziestu minutach byłam na miejscu. Przed posiadłością Jaspera stała już
taksówka z otwartym bagażnikiem, do którego jakiś mężczyzna pakował bagaże.
Drzwi wejściowe były uchylone, więc ukradkiem weszłam do domu. Mężczyzna
siedział w kuchni popijając ostatnie łyki kawy. Na mój widok wstał i uśmiechnął
się.
-Dobrze, że cię zastałam, myślałam, że nie zdążę.-
powiedziałam.
-Mam jeszcze chwilkę. Nie musiałaś się fatygować, za
niedługo wrócę.-odparł
-Tak, wiem.-odrzekłam z zakłopotaniem- Ale chciałam.
Staliśmy przez chwilę patrząc sobie w oczy. Chciałam odwlec
moment pożegnania jak dłużej tylko się dało. Po chwili jednak usłyszałam z ust
Jaspera:
-Czekają na mnie. Muszę się już zbierać.
Pokiwałam głową i podeszłam bliżej niego. Splotłam ręce na
jego szyi i opierając głowę na ramieniu przytuliłam się na do widzenia.
-Uważaj na siebie.-powiedziałam cicho do jego ucha.
<Jasper?>
środa, 8 lutego 2017
Dr. Jack Hodgins

Głos: TJ Thyne in 'Bones'
Życie:
- Wiek: 25 lat
- Płeć: Mężczyzna
- Data Urodzin: 12.04
- Orientacja: Heteroseksualny
- Praca: Entomolog w Instytucie Badań
Był zakochany niegdyś w Angele, ale niestety rozstali się. Ale dalej pracują ze sobą. Jack dogaduje się z przyjaciółmi znakomicie. Uwielbia pracowanie w Instytucie. Jest bardzo przyjazny jak i uwielbia żartować. Choć nie zawsze są to śmieszne żarty. Cieszy się gdy morderca, który zabił ofiarę badaną zostanie złapany. Czasem wstaje lewą nogą i nie jest skory do gadania. Lecz do pracy owszem. Wtedy bardziej się skupia i są tego efekty. Uprawia sporty by nabrać kondycji. Również jest romantyczny. Jest również rodzinny kocha dzieci. Tajemniczy również jest skrywa wiele sekretów.
Czasem kłamie chodź źle późnej się z tym czuje. Kocha swojego towarzysza Drago. Uwielbia podróże a szczególnie w ciepłe kraje. Jest bardo aseksualny. Z nikim wcześniej nie był dopóki Angela go rozkochała w sobie. To była pierwsza jego miłość. Wiec teraz trudno będzie komuś zastąpić mu Angele... Ale jest otwarty na propozycje. Jest bardzo inteligentny co widać po oczach.
Gdy pracuje jego oczy pobłyskują z adrenaliny. Jest bardzo nieśmiały na początku znajomości.
Gdy był z Angela to ona dominowała. Ona zaciągała go w pracy do składzika i tam uprawiała z nim sex. Wiec w związku to ona dominowała. Jest bardzo bystry jak i uczuciowy. Może nie umie judo czy karate ale umie sie bić i obronić kogoś. Jest również bardzo uczuciowy jak na faceta.
Aparycja: Brunet o niebieskich oczach. Ma brązowe włosy. ubiera się jak luzak. Ma 1,76 metra wzrostu. Jest chudy lecz słabo wysportowany.
Partner: Nie widzi świata prócz robactwem. Więc wątpi by ktoś go pokochał.
Rodzina:
- Jonathan Hodgins - znany Entomolog, który zdobył sławę i nagrody
- Anne Hodgins - znana Antropolog, która zdobyła wiele nagród
- Jeffrey Hodgins - nie znał go lecz dowiedział się że jest jego bratem
Inne: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9]
- kocha badać robaki i pyłki, nasiona
-ma dystans do ludzi
-jest kiepski w nawiązywaniu znajomości
-gdy ktoś mu się podoba potrafi się jąkać
-jeździ konno w weekendy i w wolne
-pomaga też różnym fundacja
Zwierzak: Drakstar , Olimp , Drago
Kontakt: Admiros [howrse.pl]
Mieszkanie: Jego rodzice są sławni więc jest jednym z bogaczy. Lecz woli się nie ujawniać. Zawsze drzwi do laboratorium są zamknięte.
[1] [2]-ogród [3]-dom [4]-łazienka 1 [5]-łazienka 2 [6]-hol [7]-kuchnia [8]-jadalnia [9]-salon [10]-sypialnia [11]-pokój gościnny [12]-pokój gościnny [13]-laboratorium [14]-auto by nikt go nie rozpoznał(że jest bogaczem)[15] -auto na okazje [16]- auto na okazje
Od Sui
Wniosek urlopowy...
Przyznam się szczerze, po przeżytym wstydzie przyda mi się urlop który spędziłabym w jakieś samotni. Poszłam do naczelnika, składając odpowiednie papiery.
-A tak dobrze Ci szło, miałem dla Ciebie kolejny wywiad...-Westchnął. Ciarki mnie przeszły jak o Tym usłyszałam. Nie chciałam, nie mogłam...Nigdy w życiu więcej, nie wezmę takiego zlecenia.-No ale cóż, i najlepsi muszą kiedyś odpocząć, no nie ? -Zapytał i podpisał zatwierdzając mi przyjęcie urlopu.
Odetchnęłam z ulgą, skłoniłam się.
-Dziękuję panu. -Powiedziałam i wyszłam oby szybciej. Cóż aby uzyskać stan samotni nie musiałam wyjeżdżać, wystarczyło mi zrobić stosowne zakupy na dwa najbliższe tygodnie i wrócić do pracy nad książką, którą zaniechałam już dobre...ee...trzy dni temu. - Westchnęłam, patrząc bez namiętności, na mijających mnie ludzi. Stwierdziłam, że moje życie jest pozbawione smaku...uśmiechnęłam się jednak do siebie. Przecież tak powinno być nie ? Może to nie ja miałam puste życie, tylko Ci co pozornie mieli wszystko. Ci co mieli wszystko podane na złotej tacy, w drodze z redakcji wpadłam jeszcze na ciastko, tym razem bez nerwów czy pośpiechu. Tak po prostu usiadłam pod swoją ulubioną ścianą, która była osłonięta od reszty sali. Z resztą...i tak by nikt nie patrzał na jakiś tam kąt, w którym siedzi biała dama, mojego pokroju.
*~*
Wchodząc do domu, z siatami pełnymi zakupów, odetchnęłam patrząc niemal z czułością na ciemne mieszkanie, z zasłoniętymi jak zwykle - wszystkimi oknami. Kiedy okazało się, że nie mam miejsca na nic, i muszę zrobić generalne porządki... Westchnęłam ciężko, nijak nie chciało mi się tego robić. Postanowiłam więc zjeść na mieście, skoczyłam więc na sushi. Dawno na nim nie byłam, a przydałby mi się odmiana poza zupami z proszku czy pudełka. Założyłam cieplejszą kurtkę, cóż w końcu było to późne popołudnie, w środku zimy. Słońce już zachodziło, a ja przeszłam się spacerkiem. Mijając szklane wystawy, przepełnione już serduszkowym i niekiedy cudacznym asortymentem w kolorach czerwieni i bieli, myślałam że wyłożę się na chodniku. - Ostatnim razem, gdy wyszłam sobie od tak na miasto, zwracając uwagę na wystawy było w okresie świątecznym, kiedy to wszystkie roiły się od choinek, bombek i tego typu śmieci. Do czternastego była długa droga, ale ja już teraz postanowiłam sobie kupić, maskotkę misia o śnieżnej barwie, i pudełko bombonierek. Wszystko rzecz jasna z napisem " I Love You" - Mogłam powiedzieć to do czekoladek, i sushi, które właśnie otrzymałam. Z lubością wzięłam się za "normalny" posiłek, jednocześnie postanawiając sobie że od jutra wezmę się za sprzątanie. ...
Nie dziwcie się, widoki migdalących się par, nie należały do moich ulubionych. Mogłam im oczywiście zazdrościć, ale wyrosłam już z tego i było mi to obojętne. Ale zawsze, jakimś cudem dotykała mnie aura tego całego święta, czego dowodem był pluszowy miś i czekoladki.
Odłożyłam oba fanty, do szafki, w której zbierały się wszystkie prezenty, które sobie kupiłam. Nienaruszone były jedynie te walentynkowe. Te które kupiłam na Wielkanoc, otwierałam w Wigilie, zaś te które kupiłam na boże narodzenie, o ile się nie pod psuły i nie miałam komu ich podrzucić, otwierałam w swoje urodziny.
Miałam pewien schemat, zawsze kupowałam jakąś maskotkę której jeszcze nie mam, i która aktualnie była w modzie oraz bombonierkę, której jeszcze nie jadłam. - Jakby czekoladką coś się stało, zawsze mogłam oddać ją z pluszakiem dla kogoś z redakcji gazety. Jeżeli struł się czekoladkami, mógł pocieszyć się misiem.
Sprawdziłam jakie filmy lecą, tego czternastego lutego. Same romansidła...postanowiłam, że kupię bilet na komedie która już kończy swoją karierę w kinach. Miałam pewność, że jak zwykle będzie mało osób i będę się dławić pocornem ze śmiechu. Zakup biletów miał być również, nagrodą za posprzątanie mieszkania. Stojąc u drzwi, pokiwałam głową, przyznając sobie racje że słusznie zrobiłam planując się wynagrodzić na najbliższy tydzień....
~~~~
Nie mogę napisać ktokolwiek, więc Aron ? No chyba, że nie będziesz mieć ochoty, w tedy :
Jagna ?
Przyznam się szczerze, po przeżytym wstydzie przyda mi się urlop który spędziłabym w jakieś samotni. Poszłam do naczelnika, składając odpowiednie papiery.
-A tak dobrze Ci szło, miałem dla Ciebie kolejny wywiad...-Westchnął. Ciarki mnie przeszły jak o Tym usłyszałam. Nie chciałam, nie mogłam...Nigdy w życiu więcej, nie wezmę takiego zlecenia.-No ale cóż, i najlepsi muszą kiedyś odpocząć, no nie ? -Zapytał i podpisał zatwierdzając mi przyjęcie urlopu.
Odetchnęłam z ulgą, skłoniłam się.
-Dziękuję panu. -Powiedziałam i wyszłam oby szybciej. Cóż aby uzyskać stan samotni nie musiałam wyjeżdżać, wystarczyło mi zrobić stosowne zakupy na dwa najbliższe tygodnie i wrócić do pracy nad książką, którą zaniechałam już dobre...ee...trzy dni temu. - Westchnęłam, patrząc bez namiętności, na mijających mnie ludzi. Stwierdziłam, że moje życie jest pozbawione smaku...uśmiechnęłam się jednak do siebie. Przecież tak powinno być nie ? Może to nie ja miałam puste życie, tylko Ci co pozornie mieli wszystko. Ci co mieli wszystko podane na złotej tacy, w drodze z redakcji wpadłam jeszcze na ciastko, tym razem bez nerwów czy pośpiechu. Tak po prostu usiadłam pod swoją ulubioną ścianą, która była osłonięta od reszty sali. Z resztą...i tak by nikt nie patrzał na jakiś tam kąt, w którym siedzi biała dama, mojego pokroju.
*~*
Wchodząc do domu, z siatami pełnymi zakupów, odetchnęłam patrząc niemal z czułością na ciemne mieszkanie, z zasłoniętymi jak zwykle - wszystkimi oknami. Kiedy okazało się, że nie mam miejsca na nic, i muszę zrobić generalne porządki... Westchnęłam ciężko, nijak nie chciało mi się tego robić. Postanowiłam więc zjeść na mieście, skoczyłam więc na sushi. Dawno na nim nie byłam, a przydałby mi się odmiana poza zupami z proszku czy pudełka. Założyłam cieplejszą kurtkę, cóż w końcu było to późne popołudnie, w środku zimy. Słońce już zachodziło, a ja przeszłam się spacerkiem. Mijając szklane wystawy, przepełnione już serduszkowym i niekiedy cudacznym asortymentem w kolorach czerwieni i bieli, myślałam że wyłożę się na chodniku. - Ostatnim razem, gdy wyszłam sobie od tak na miasto, zwracając uwagę na wystawy było w okresie świątecznym, kiedy to wszystkie roiły się od choinek, bombek i tego typu śmieci. Do czternastego była długa droga, ale ja już teraz postanowiłam sobie kupić, maskotkę misia o śnieżnej barwie, i pudełko bombonierek. Wszystko rzecz jasna z napisem " I Love You" - Mogłam powiedzieć to do czekoladek, i sushi, które właśnie otrzymałam. Z lubością wzięłam się za "normalny" posiłek, jednocześnie postanawiając sobie że od jutra wezmę się za sprzątanie. ...
Nie dziwcie się, widoki migdalących się par, nie należały do moich ulubionych. Mogłam im oczywiście zazdrościć, ale wyrosłam już z tego i było mi to obojętne. Ale zawsze, jakimś cudem dotykała mnie aura tego całego święta, czego dowodem był pluszowy miś i czekoladki.
Odłożyłam oba fanty, do szafki, w której zbierały się wszystkie prezenty, które sobie kupiłam. Nienaruszone były jedynie te walentynkowe. Te które kupiłam na Wielkanoc, otwierałam w Wigilie, zaś te które kupiłam na boże narodzenie, o ile się nie pod psuły i nie miałam komu ich podrzucić, otwierałam w swoje urodziny.
Miałam pewien schemat, zawsze kupowałam jakąś maskotkę której jeszcze nie mam, i która aktualnie była w modzie oraz bombonierkę, której jeszcze nie jadłam. - Jakby czekoladką coś się stało, zawsze mogłam oddać ją z pluszakiem dla kogoś z redakcji gazety. Jeżeli struł się czekoladkami, mógł pocieszyć się misiem.
Sprawdziłam jakie filmy lecą, tego czternastego lutego. Same romansidła...postanowiłam, że kupię bilet na komedie która już kończy swoją karierę w kinach. Miałam pewność, że jak zwykle będzie mało osób i będę się dławić pocornem ze śmiechu. Zakup biletów miał być również, nagrodą za posprzątanie mieszkania. Stojąc u drzwi, pokiwałam głową, przyznając sobie racje że słusznie zrobiłam planując się wynagrodzić na najbliższy tydzień....
~~~~
Nie mogę napisać ktokolwiek, więc Aron ? No chyba, że nie będziesz mieć ochoty, w tedy :
Jagna ?
poniedziałek, 6 lutego 2017
Od Jasprea cd Samantha
Poszliśmy do parku. Piękny dzień była dopiero 15. Dalej miałem lekkiego kaca ale bardziej przejąłem się tym by ukrywać, że coś się stało.
- Wszystko ok ?- zapytała jeszcze raz
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.
- Tak tylko kac jeszcze dokucza przez co jestem trochę nie ogarnięty - odparłem
Słabość to alkohol. To przez niego nie mogłem udawać, że wszystko jest ok. Ale teraz.. kac wygrywał pomału. Zacząłem się zataczać i musiałem usiąść.
- Na pewno wszystko dobrze? -zapytała
- Tak - uśmiechnąłem się - Samatho czy chciałabyś pójść ze mną do kina na film? -podrapałem się za głową
- Kiedy ? - zapytała
- Jutro o 18 zaczyna się seans - odparłem - podobno klasyki mają grać - uśmiechnąłem się
-Chętnie uśmiechnęła się
~~ Nazajutrz o 18.00 Przed Kinem~~
Czekałem od 17.30 pod kinem. Gdy się zjawiła było równo 18.00. Otworzyłem jej drzwi by pierwsza weszła do kina. Zapłaciłem i zajęliśmy miejsca. Leciały same stare hity. Gdy wyszliśmy było już po 21. Później spacerowaliśmy parkiem.
-Wiesz czemu akurat o tej godzinie chciałem się z tobą umówić ?
- Nie nie wiem - odparła
- Proszę abyś zamknęła oczy - odparłem biorąc jej dłonie i zakrywając nimi jej oczy.
-Ok..- odparła niepewnie
Zaprowadziłem ją wgłąb parku gdzie dobiegała muzyka klasyczna.
Po chwili odparłem.
-Możesz otworzyć -stałem tuż obok niej.
Miejsce wyglądało cudnie, a do tego była odpowiednia pora by było jeszcze ładniej.
- Jest tu.... ślicznie -odparła bo widok zaparł jej dech.
- Tak wiem dlatego tu cię przyprowadziłem.
Muzyka grała piękny kawałek. W samym sercu tych światełek była altanka. Tam skrzypki grały, oraz rożne pary tańczyły. Stanąłem przed nią i się ukłoniłem.
-Czy panienka zatańczy ze mną ?
-Z miłą ochotą - odparła podając mi rękę
Weszliśmy po schodach do altanki i zaczęliśmy tańczyć w rytm.
Świetnie się bawiłem. Od lat nie tańczyłem przy em.. ludziach.. Zawsze byłem zamknięty tak samo na związki. Samantha jako przyjaciółka była wspaniała. A może to coś więcej.. ? Nie wiem sam. Nie znam się na uczuciach wychował mnie twardą ręką ojciec. Nie wiem co to strach, ból ani miłość. Jedynie co czułem to nienawiść.. nienawiść do siebie samego. Że morduje ludzi, a jednak w ich gronie żyje. Miałem wyjechać na misje. Jak mam powiedzieć Sam o tym powiedzieć. Wydaje się łatwe, nie dla mnie. Gdy muzyka spowolniła wszyscy zaczęli się do siebie tulić. Samantaha dotknęła swoim ciałem mojego. Oparła głowę o moje ramie a ja dyszałem jej do ucho. Swoim policzkiem musnąłem jej i splotłem nasze palne.
Nagle muzyka przestała grać. A ja szybko się opamiętałem i odsunąłem.
- Musimy porozmawiać - odparłem i zszedłem po schodkach i usiadłem niedaleko na ławce. Samantha podążyła za mną.
- Coś sie stało ?
- Tak wyjeżdżam na 2 tygodniową misje... dość krótka bo tylko takie mi dają po tym jak straciłem ojca..
- Przykro mi - odparła ze smutkiem
- Ale zobaczymy się za 2 tygodnie i pojedziemy na jakiś mały wywiadzik poza miasto co ty na to ?
Samantha?
- Wszystko ok ?- zapytała jeszcze raz
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.
- Tak tylko kac jeszcze dokucza przez co jestem trochę nie ogarnięty - odparłem
Słabość to alkohol. To przez niego nie mogłem udawać, że wszystko jest ok. Ale teraz.. kac wygrywał pomału. Zacząłem się zataczać i musiałem usiąść.
- Na pewno wszystko dobrze? -zapytała
- Tak - uśmiechnąłem się - Samatho czy chciałabyś pójść ze mną do kina na film? -podrapałem się za głową
- Kiedy ? - zapytała
- Jutro o 18 zaczyna się seans - odparłem - podobno klasyki mają grać - uśmiechnąłem się
-Chętnie uśmiechnęła się
~~ Nazajutrz o 18.00 Przed Kinem~~
Czekałem od 17.30 pod kinem. Gdy się zjawiła było równo 18.00. Otworzyłem jej drzwi by pierwsza weszła do kina. Zapłaciłem i zajęliśmy miejsca. Leciały same stare hity. Gdy wyszliśmy było już po 21. Później spacerowaliśmy parkiem.
-Wiesz czemu akurat o tej godzinie chciałem się z tobą umówić ?
- Nie nie wiem - odparła
- Proszę abyś zamknęła oczy - odparłem biorąc jej dłonie i zakrywając nimi jej oczy.
-Ok..- odparła niepewnie
Zaprowadziłem ją wgłąb parku gdzie dobiegała muzyka klasyczna.
Po chwili odparłem.
-Możesz otworzyć -stałem tuż obok niej.
- Jest tu.... ślicznie -odparła bo widok zaparł jej dech.
- Tak wiem dlatego tu cię przyprowadziłem.
Muzyka grała piękny kawałek. W samym sercu tych światełek była altanka. Tam skrzypki grały, oraz rożne pary tańczyły. Stanąłem przed nią i się ukłoniłem.
-Czy panienka zatańczy ze mną ?
-Z miłą ochotą - odparła podając mi rękę
Weszliśmy po schodach do altanki i zaczęliśmy tańczyć w rytm.

- Musimy porozmawiać - odparłem i zszedłem po schodkach i usiadłem niedaleko na ławce. Samantha podążyła za mną.
- Coś sie stało ?
- Tak wyjeżdżam na 2 tygodniową misje... dość krótka bo tylko takie mi dają po tym jak straciłem ojca..
- Przykro mi - odparła ze smutkiem
- Ale zobaczymy się za 2 tygodnie i pojedziemy na jakiś mały wywiadzik poza miasto co ty na to ?
Samantha?
Od Letici cd Ethana
Tatuaż był naprawdę świetny, byłam pod wpsorym wrażeniem, i w sumie wiedziałam, że jeszcze tu wrócę. Niewątpliwie Ethan był profesjonalistą w swoim fachu i na pewno miał mnóstwo klientów, którzy wracali, tak jak ja obiecałam to sobie. Zadowolona z tatuażu zapłaciłam należną sumę, zostawiając trochę więcej. Może nie spałam na pieniądzach, ale zarabianie ich przychodziło mi w warsztacie z łatwością, więc czemu by się nie podzielić tym co mam. Zawsze lubiłam pomagać, ale tylko osobom, które były tego warte i ja o tym wiedziałam, inaczej o moją pomoc było trudno.
- Masz może czas jakoś na dniach? Bo mam dwa dni wolnego, więc pojadę do stadniny, a potem nie specjalnie mam co ze sobą zrobić - uśmiechnęłam się.
Mimo, że z moim szefem miałam świetne kontakty, to nie oszczędzał mnie i wprost wykorzystywał w warsztacie, jednak nie miałam nic przeciwko, bo praca tam to była dla mnie przyjemność, a i zarabiałam niezłe pieniądze za testowanie motocykli. Swoją drogą, jeśli dobrze mi pójdzie w pracy to w przeciągu miesiąca powinnam dostać nowy motocykl, niestety nietestowany, ale grunt, że będzie.
Nie specjalnie mam przyjaciół, więc też nie mam z kim wychodzić, spotykać się i ogólnie spędzać czas. Poza tym, znajomych dobieram bardzo uważnie i najczęściej coś mi w kimś nie pasuje i natychmiast zrywam z takową osobą kontakt. Z Ethanem dobrze mi się rozmawia, jest dobrym rozmówcą i słuchaczem, więc czas z nim spędzony jest naprawdę w porządku, dlatego też korzystam z tego, ja jak i on.
Ethan?
- Masz może czas jakoś na dniach? Bo mam dwa dni wolnego, więc pojadę do stadniny, a potem nie specjalnie mam co ze sobą zrobić - uśmiechnęłam się.
Mimo, że z moim szefem miałam świetne kontakty, to nie oszczędzał mnie i wprost wykorzystywał w warsztacie, jednak nie miałam nic przeciwko, bo praca tam to była dla mnie przyjemność, a i zarabiałam niezłe pieniądze za testowanie motocykli. Swoją drogą, jeśli dobrze mi pójdzie w pracy to w przeciągu miesiąca powinnam dostać nowy motocykl, niestety nietestowany, ale grunt, że będzie.
Nie specjalnie mam przyjaciół, więc też nie mam z kim wychodzić, spotykać się i ogólnie spędzać czas. Poza tym, znajomych dobieram bardzo uważnie i najczęściej coś mi w kimś nie pasuje i natychmiast zrywam z takową osobą kontakt. Z Ethanem dobrze mi się rozmawia, jest dobrym rozmówcą i słuchaczem, więc czas z nim spędzony jest naprawdę w porządku, dlatego też korzystam z tego, ja jak i on.
Ethan?
niedziela, 5 lutego 2017
Od Jagny
Doprawdy dziwny dzień, komuś zachciało się specjalnej "zielonej altany" koło grobowca rodzinnego. Brry, ciarki chodzą po plecach, że mam to zrobić i to najlepiej jak najszybciej. - Moja natura, nie jest wybredna i nie pogardzę dobrym horrorem, ale pójść na cmentarz i zacząć wszystko mierzyć, szkicować i dopasowywać do kształtu grobowca i upodobań zleceniodawcy, pochylonego nad własnym grobem...
Przysięgam, że jeżeli wyskoczy na mnie jakieś Zombie, to chwycę szpadel i rozpłatam bez wahania czaszkę. Nie było mi na rękę siedzieć tu samej, od paru godzin. Prawda, miałam inne dni, prawda przesiadywałam tu wieczorami od dobrego tygodnia. - Westchnęłam głośno, opatulając się swoim karmazynowym płaszczem, który na plecach miał wyszyty krucyfiks, oplatany przez węza. Nad górną jego częścią, widniała korona, a po bokach umieszczono skrzydła. - Symbol alchemiczny... Zadziwiającym jest, jak wiele wspólnego ma botanika z alchemią. Im więcej czytałam, na temat alchemii tym bardziej zaczynałam się nią interesować. - Westchnęłam ponownie, opuszczając głowę nad pustą kartką szkicownika. Nie miałam pomysłu, na to jak upiększyć grobowiec, a projekt miałam oddać lada dzień.
Sięgnęłam do torby, i ze smutkiem stwierdziłam, że została mi jedna puszka napoju pomarańczowego.
-Wszystko, za ciastko truskawkowe... -Mruknęłam pod nosem, zaciągając kołnierze płaszcza, chcąc się w ten sposób uchronić przed powiewem wiatru.
Głowę dam sobie uciąć, po raz ostatni przyjęłam takie zlecenie.- Po co w ogóle się w to pchałam ? - Odłożyłam szkicownik na bok. Otwierając puszkę, przypomniałam sobie o kwocie, którą obiecano mi jako zapłatę, jeżeli efekt mojej pracy będzie zadowalający, a później o nie zapłaconym czynszu. Przybitym wzrokiem, spojrzałam na ścianę grobowca, którą skąpało w czerwieni i złocie, światło zachodzącego słońca. Chyba dostałam olśnienia... Odłożyłam puszkę, po czym zaczęłam szkicować i wykonywać przypisy do tego co zobaczyłam.
Od kartki oderwał mnie trzask jednej z gałęzi, która musiała opaść z drzewa, na głównej cmentarnej alejce, do której byłam odwrócona tyłem.
<Frank Albright ? >
Przysięgam, że jeżeli wyskoczy na mnie jakieś Zombie, to chwycę szpadel i rozpłatam bez wahania czaszkę. Nie było mi na rękę siedzieć tu samej, od paru godzin. Prawda, miałam inne dni, prawda przesiadywałam tu wieczorami od dobrego tygodnia. - Westchnęłam głośno, opatulając się swoim karmazynowym płaszczem, który na plecach miał wyszyty krucyfiks, oplatany przez węza. Nad górną jego częścią, widniała korona, a po bokach umieszczono skrzydła. - Symbol alchemiczny... Zadziwiającym jest, jak wiele wspólnego ma botanika z alchemią. Im więcej czytałam, na temat alchemii tym bardziej zaczynałam się nią interesować. - Westchnęłam ponownie, opuszczając głowę nad pustą kartką szkicownika. Nie miałam pomysłu, na to jak upiększyć grobowiec, a projekt miałam oddać lada dzień.
Sięgnęłam do torby, i ze smutkiem stwierdziłam, że została mi jedna puszka napoju pomarańczowego.
-Wszystko, za ciastko truskawkowe... -Mruknęłam pod nosem, zaciągając kołnierze płaszcza, chcąc się w ten sposób uchronić przed powiewem wiatru.
Głowę dam sobie uciąć, po raz ostatni przyjęłam takie zlecenie.- Po co w ogóle się w to pchałam ? - Odłożyłam szkicownik na bok. Otwierając puszkę, przypomniałam sobie o kwocie, którą obiecano mi jako zapłatę, jeżeli efekt mojej pracy będzie zadowalający, a później o nie zapłaconym czynszu. Przybitym wzrokiem, spojrzałam na ścianę grobowca, którą skąpało w czerwieni i złocie, światło zachodzącego słońca. Chyba dostałam olśnienia... Odłożyłam puszkę, po czym zaczęłam szkicować i wykonywać przypisy do tego co zobaczyłam.
Od kartki oderwał mnie trzask jednej z gałęzi, która musiała opaść z drzewa, na głównej cmentarnej alejce, do której byłam odwrócona tyłem.
<Frank Albright ? >
sobota, 4 lutego 2017
Od Samanthy cd. Jaspera
Po opuszczeniu domu Jaspera skierowałam się w przeciwną
stronę niż powinnam. Minęłam osiedle domków jednorodzinnych i skręciłam w
boczną uliczkę. Miałam do załatwienia pewne sprawy, o których nikt nie powinien
się dowiedzieć. A ja powinnam już dawno to zakończyć. Jednak nie wszystko
zależy ode mnie. Ludzie potrafią manipulować innymi, owinąć ich sobie wokół
palca i nie wypuścić dopóki nie osiągną zamierzonego celu. Fakt, że w
przeszłości się z nimi zadawałam odbijał się na teraźniejszości. Człowiek, z
którym miałam się spotkać był najpodlejszą osobą, jaką znałam. Nie miał w sobie
ani grama człowieczeństwa, śmiem nawet twierdzić, że był zły do szpiku kości.
Poznałam go w wieku 19 lat, gdy trafiłam do tego miasta. Pożyczył mi pieniądze
na bilet autobusowy i pomógł znaleźć mieszkanie. Na początku wydawał się być
miły i troskliwy. Wszystko to jednak było maską, której się pozbył, gdy zdobył
moje zaufanie. Był niesamowicie wpływowy i potrafił załatwić wszystko.
Dosłownie. Przez swoje koneksje udało mu się dotrzeć do mojego brata. On
również miał problemy z pracą, a ów mężczyzna postanowił mu pomóc. Jay miał
wobec niego dług, którego szybko nie spłaci. Dlatego więc i ja wciąż w tym
siedzę.
D., bo tak się przedstawia, czekał na mnie na ławce. Jak
zwykle był ubrany w garnitur, a w ustach trzymał papierosa. Nie znałam jego
prawdziwego imienia. Nikt chyba nie znał. Wszyscy wołali na niego po prostu D.
Na mój widok uśmiechnął się od ucha do ucha i wstał. W jego twarzy, a
szczególnie w oczach było coś, co budziło niepokój. Poczucie wyższości, przekonanie
o byciu lepszym. Aż sama się sobie dziwię, że na początku tego nie zauważałam.
Podeszłam do niego z niepewnością. Nie odzywał się od paru miesięcy i myślałam,
że w końcu dał mi spokój. Bardzo się myliłam.
-Ach, kogóż to moje oczy widzą.- powiedział z przekąsem w
głosie i rozłożył ręce, aby mnie uściskać. Odsunęłam się, aby tego uniknąć.
-Czego chcesz?- spytałam zimno. Do nikogo chyba nie czułam
takiej nienawiści, jak do niego.
-Po co zaraz ta agresja, moja droga.- odparł- Myślałem, że
się ucieszysz na mój widok.
Nie odpowiedziałam mu. Po prostu stałam i patrzyłam się w
jego oczy.
-Skoro tak… Wyświadczysz mi kolejną przysługę. To, co
zawsze. Tylko tym razem- wyszeptał nachylając się do mojego ucha.- klient
prosił o dyskrecję. Nie chcemy żeby plotki się roznosiły.
- Czy kiedyś dasz mi spokój?- zapytałam z wyrzutem i nutą
desperacji w głosie.
D. uśmiechnął się nieznacznie.
-Moja droga, wiesz jak jest. Mogę ci dać spokój choćby i
dzisiaj. Ale twój braciszek może tego pożałować. Kiedy władze dowiedzą się, co
robi, pójdzie siedzieć. I to bynajmniej nie na kilka lat.
Jay może i był dupkiem porzucając mnie, ale to wciąż była
moja rodzina. I mimo tego wszystkiego, co się działo, gdy byłam dzieckiem,
kochałam go ponad wszystko.
- Więc…-wymamrotał- Jak będzie?
Spuściłam wzrok i pokiwałam potakująco głową. Brzydziłam się
tym, ale nie zdołam się od niego uwolnić.
D. sięgnął do kieszeni i podał mi woreczek z niebieskimi kryształkami.
Schowałam go szybko do torby i rozejrzałam się, czy aby nikt nas nie zauważył.
- Spokojnie, nikogo tu nie ma. Moje ludzie tego dopilnowali.
A tu masz dane klienta.- powiedział podając mi beżową kopertę.- Przekażesz mu
towar jutro z samego rana. Szczegóły spotkania znajdziesz w środku. Nie
spóźnij się.
Nałożył na twarz okulary przeciwsłoneczne i odwracając się
na pięcie odszedł. Ja stałam jeszcze przez chwilę starając się pozbierać
myśli, ale w końcu też ruszyłam w swoją stronę. Poza tym nie chciałam się
natknąć na jednego z jego sługusów. Nie byli oni przyjaźnie nastawieni do nikogo.
Wróciłam do mieszkania i odłożyłam pakunek do malutkiego
sejfu, który znajdował się w klapie za szafą. Do rozpoczęcia mojej zmiany
miałam niecałe pół godziny, więc wzięłam tylko pączka, który leżał na stole i
pognałam do restauracji. Na wejściu powitał mnie wkurzony szef.
- Panienka znowu spóźniona. Niech panienka tak częściej robi
to ściągnę z niej to brzemię przychodzenia na czas i nie będzie musiała
przychodzić wcale.
- Przepraszam, obiecuję, że to ostatni raz.- odburknęłam i
pobiegłam się przebrać.
- Któryś raz to słyszę!- zawołał za mną
Nie miałam ochoty wdawać się z nim w dyskusje. Rozumiałam
go, bo musiał wypłacać innym nadgodziny, gdy ktoś się spóźniał. Miałam teraz
jednak inne problemy na głowie, wkurzony pracodawca był najmniejszym z nich.
Po kilku godzinach od rozpoczęcia zmiany i latania między klientami ujrzałam znajomą mi już twarz. Jasper usiadł przy stoliku i zamówił
coś do przegryzienia oraz kawę. Nie ja zebrałam od niego zamówienie, lecz to na
mnie spadł obowiązek zaniesienia mu jego dania.
- Któż to nas odwiedził.- powiedziałam z uśmiechem na ustach
kładąc przed nim talerz i filiżankę.
- Cześć. Dziękuję bardzo.- odrzekł, po czym zabrał się za
jedzenie.
Nie powiem, że jego reakcja troszkę mnie zdziwiła. Zazwyczaj
był…bardziej rozmowny. Ale może to kwestia zmęczenia, w sumie to poszliśmy spać
dosyć późno, a wstał zapewne dłuższą chwilę przede mną. Oddaliłam się więc, aby
mógł spokojnie zjeść. Cały czas jednak miałam go na oku. Wydawał się być
normalny, taki jak zawsze. Jednak coś mi w nim nie pasowało, choć sama nie
wiedziałam dokładnie co. Kiedy skończył skinął na kelnerką i poprosił o
rachunek. Wykorzystując sytuację przyniosłam mu książeczkę z paragonem i
podałam mu ją, po czym usiadłam naprzeciwko niego i zakładając rękę na ręke
spytałam:
- Wszystko w porządku?
- Tak, naturalnie.- odpowiedział.
- Bo nie wydaje mi się, żeby…
- Nie martw się, nic mi nie jest- przerwał mi.
Jego wyraz twarzy nie był przekonywujący, a ja nie jestem
osobą łykającą wszystko, co mi się powie. Coś mi w nim nie pasowało. Albo
jestem przewrażliwiona, albo rzeczywiście coś było na rzeczy. Tak czy inaczej
miałam zamiar to z niego wyciągnąć.
- Może spacer? –spytałam od czapy.
- A ty nie musisz czasem pracować?- powiedział nieco zdziwiony.
- Nie- skłamałam- Zatem?
Pokiwał głową zgadzając się i wyciągnął portfel, aby
zapłacić. Ja poprosiłam, aby chwilę poczekał i poszłam po swoje rzeczy.
Zastałam go czekającego przy drzwiach. Zdawało mi się, że był nieco nieobecny.
Wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się w stronę parku.
<Jasper?>
Od Jaspera cd Samantha
Zasnęła na kanapie. Ja jeszcze dałem radę umyć się. Przykryłem ją i poszedłem do łóżka. Gdy sie obudziłem była już 7.
-Ranek- powiedziałem z uśmiechem
Wstałem powoli. Kręciło mi się lekko w głowie. Poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Ubrałem się i zszedłem na dół. Samantha słodko spała nie budząc jej wyszedłem i poszedłem do pobliskiego sklepu po produkty na śniadanie. Wróciłem i zacząłem przygotowywać omlet.
~~~Po wyjściu Samanthy~~~
Zadzwonił mój telefon. Lecz to nie był mój prywatny tylko służbowy..
- Pine - odparłem szorstko
- Tu profesor Grey widzieliśmy się 2 lata temu na badaniach po misji. Wtedy też dałem ci tabletki. Dziś trzeba powtórzyć badania możesz przyjechać do instytutu ?
- Tak pewnie zaraz będę
Wziąłem kluczyki od auta do ręki i wyszedłem. Zamknąłem drzwi i wsiadłem do auta kolegi. Napisałem mu że o 17 dostanie auto z powrotem. Droga do instytutu zajęła mi 35 minut. Zaparkowałem i wysiadłem. Placówka była nowoczesna. Nowy sprzęt i mózgowcy co tu pracują.
NASA i ONZ tu maja obrady i tu badają różne dziwne rzeczy. Wydaje sie niepozorny ale ciągnie sie jeszcze w dół.
Wszedłem i zobaczyłem recepcje. Miał wiele pięter u góry jak i na dole. Powoli kierowałem się do recepcji gdy miłą blond dziewczyna mnie zatrzymała.
- Pan Pine ? -zapytała z błyskiem w oczach
- Tak - uśmiechnąłem się
- Profesor Grey na pana czeka windą na piętro 2 po lewej stronie 4 drzwi - odpowiedziała i odeszła jak gdyby nic.
Gdy ruszyłem do windy i wcisnąłem guzik. Widziałem poprzez zamykające drzwi że mówiła o mnie sowim koleżanka. Nigdy nie zrozumiem toku kobiet..
Gdy drzwi windy się otworzyły wyszedłem i tak jak mówiła poszedłem w lewo i wszedłem w 4 drzwi. Był to gabinet. Czysty nowoczesny gabinet czego po ONZ można się spodziewać...
Nie jaki Profesor Grey siedział na fotelu przy oknie. Usiadłem po drugiej stronie.
- Witam - odparł jak zwykły lekarz na pierwszym badaniu - dziś powtórzymy badania by określić czy krwinki białe i czerwone nie zmutowały. Musi pan podpisać te papiery i pójdziemy od razu na badania.
Czytałem te papiery 2 Lata temu. Nic się nie zmieniło te same bzdury, że niby nie odpowiadają co się stanie na terenie instytutu. Podpisałem i oddałem mu papiery.
- Dobrze - wstał i zapiął marynarkę - Więc chodźmy
Poszliśmy do windy. Wcisnął guzik na piętro - 23. Czyli w podziemiach mają laboratorium. Dawno tu nie byłem pozmieniało się. Wcześniej nie było niżej pięter... Gdy drzwi się otworzyły wiele naukowców wymijało nas. Profesor wyszedł a ja za nim. Gdy znaleźliśmy się w laboratorium przedstawił mnie z profesor Stone. Brunetka o brązowych oczach. Szczupła i niczego sobie.
- To jest Profesor Stone będzie pobierać ci krew - odparł pokazując na kobietę przy mikroskopie.
Kobieta wstała i podszedła do nas zdejmując rękawiczki. Wyciągnęła do mnie rękę.
- Rachel Stone - odparła stanowczo
Wyciągnąłem dłoń i uścisnąłem dłoń kobiety.
- Jasper Ryan Pine - odparłem
-Wow.. -dziwiła się
- Coś nie tak ?- zdziwiłem się
- Mocny uścisk.. - odparła
- Czego się spodziewałaś - odparł surowo Profesor Grey - jest najlepszym żołnierzem a jego ojciec był bohaterem! - odparł jakby był fanem mojego ojca.. albo go podziwiał
- Profesorze Grey proszę się uspokoić - odparęłm wysokim tonem. Profesor na mnie spojrzał i wyszedł.
- Nie trzeba było- odparła z uśmiechem- proszę usiąść na tym krześle
Poszła przyszykować strzykawki i pojemniki na krew.
- Pana ojciec jest tego wzorem do naśladowania uwielbia go - odparła podchodząc i siadając na krześle koło fotela na którym siedziałem. Przygotowała rękę i ukuła mnie. Pobrała tyle krwi ile było potrzeba.
- Trzeba poczekać.. -odparła - w tym czasie Profesor Grey zada ci pytania jakie miałeś dolegliwości z tamtym lekiem
- Czyli snów do jego gabinetu tak ? - zapytałem
- Tak windą na drugie piętro - odparła i odwróciła się i zaczęła badania
Wyszedłem by jej nie przeszkadzać i poszedłem w kierunku windy. Wcisnąłem guzik i drzwi automatycznie się otworzyły. Wszedłem i wcisnąłem guzik na drugie piętro.
Znów wszedłem do gabinetu pana Grey'a i usiadłem tym razem na krześle przed biurkiem.
-Proszę mi opisać dolegliwości związane z braniem teraźniejszego leku.
-Ostatnio leciała mi krew z nosa dobrowolnie. Czasem też jak czytam litery mi się układają w inne słowa.
Profesor zapisał to w aktach. Rozmowa o tym co się działo przez ostatnie 2 lata mojego życia była tak długa że zajęła czas do 13 godziny. Wtedy pan Grey dostał sygnał żeby iść na naradę z innymi geniuszami co zrobić dalej. Poszedł, a ja zostałem w gabinecie. Po półtorej godziny przyszła po mnie asystentka profesora i zaprowadziła mnie do sali narad. Wielki stół z wieloma krzesłami. Lecz na żadnym nie było ni kogo. Tylko Profesor Grey siedział na środkowym krześle, a zanim była tablica multimedialna.
- Proszę usiąść - widać, że się pocił coś było nie tak.
Usiadłem koło niego i spojrzałem na tablicę.
- Coś nie tak? - zapytałem marszcząc lekko brwi
Wstał i włączył małym pilotem obraz na tablicy. Był ato moja krwinka pod mikroskopem. Wyglądała normalnie.
- To jest pana krew jak pierwszy raz pana badaliśmy - odparł
Po chwili obok pojawiła się inna krwinka. Miała przyczepione do siebie jakby małe guzki, które były ciemnozielone.
- To jest pańska krew z dziś.. -odparł i usiadł
- Coś nie tak .. ? Co to są za guzki ?
- To jest skutek uboczny pańskiej misji. Pana krwinki mutują... Z pańskiej krwi co pobraliśmy stworzymy serum, dzięki czemu pańskie krwinki wolniej będą mutować to da panu więcej czasu do życia. Na razie mamy nowy lek, który powinien pomóc jest silniejszy, ale nie wiemy czy zadziała czy zaszkodzi. Ale wolimy na razie nie dawać go panu własnie przez to co zobaczyliśmy dziś. Na razie będzie pan nie zażywał żadnych leków. My postaramy sie zrobić jak najszybciej to serum. Zadzwonimy do pana jak najszybciej.
- Ile mi zostało życia ? -zapytałem zmartwiony
- Nie wiemy tego jeszcze ustalamy.. -odparł
- A praca? Mogę wykonywać ja ?-zapytałam
- Oczywiście to nie ma znaczenia, akurat. Proszę tylko jakby coś się złego działo zadzwonić - dał mi wizytówkę.
Wyszedłem i wsiadłem do auta. Byłem zszokowany. Nie wiem ile przecież zostało mi życia.. Ale postanowiłem się tym nie przejmować, jakby nic nie było.
Pojechałem do znajomego i oddałem mu wóz. Potem poszedłem do restauracji w której pracuje Samantha i zamówiłem jedzenie i mocną kawę
Samantha? ( taka wena xD )
-Ranek- powiedziałem z uśmiechem

~~~Po wyjściu Samanthy~~~
Zadzwonił mój telefon. Lecz to nie był mój prywatny tylko służbowy..
- Pine - odparłem szorstko
- Tu profesor Grey widzieliśmy się 2 lata temu na badaniach po misji. Wtedy też dałem ci tabletki. Dziś trzeba powtórzyć badania możesz przyjechać do instytutu ?
- Tak pewnie zaraz będę
Wziąłem kluczyki od auta do ręki i wyszedłem. Zamknąłem drzwi i wsiadłem do auta kolegi. Napisałem mu że o 17 dostanie auto z powrotem. Droga do instytutu zajęła mi 35 minut. Zaparkowałem i wysiadłem. Placówka była nowoczesna. Nowy sprzęt i mózgowcy co tu pracują.
NASA i ONZ tu maja obrady i tu badają różne dziwne rzeczy. Wydaje sie niepozorny ale ciągnie sie jeszcze w dół.
- Pan Pine ? -zapytała z błyskiem w oczach
- Tak - uśmiechnąłem się
- Profesor Grey na pana czeka windą na piętro 2 po lewej stronie 4 drzwi - odpowiedziała i odeszła jak gdyby nic.
Gdy ruszyłem do windy i wcisnąłem guzik. Widziałem poprzez zamykające drzwi że mówiła o mnie sowim koleżanka. Nigdy nie zrozumiem toku kobiet..
Gdy drzwi windy się otworzyły wyszedłem i tak jak mówiła poszedłem w lewo i wszedłem w 4 drzwi. Był to gabinet. Czysty nowoczesny gabinet czego po ONZ można się spodziewać...
- Witam - odparł jak zwykły lekarz na pierwszym badaniu - dziś powtórzymy badania by określić czy krwinki białe i czerwone nie zmutowały. Musi pan podpisać te papiery i pójdziemy od razu na badania.
Czytałem te papiery 2 Lata temu. Nic się nie zmieniło te same bzdury, że niby nie odpowiadają co się stanie na terenie instytutu. Podpisałem i oddałem mu papiery.
- Dobrze - wstał i zapiął marynarkę - Więc chodźmy
Poszliśmy do windy. Wcisnął guzik na piętro - 23. Czyli w podziemiach mają laboratorium. Dawno tu nie byłem pozmieniało się. Wcześniej nie było niżej pięter... Gdy drzwi się otworzyły wiele naukowców wymijało nas. Profesor wyszedł a ja za nim. Gdy znaleźliśmy się w laboratorium przedstawił mnie z profesor Stone. Brunetka o brązowych oczach. Szczupła i niczego sobie.
- To jest Profesor Stone będzie pobierać ci krew - odparł pokazując na kobietę przy mikroskopie.
Kobieta wstała i podszedła do nas zdejmując rękawiczki. Wyciągnęła do mnie rękę.
- Rachel Stone - odparła stanowczo
Wyciągnąłem dłoń i uścisnąłem dłoń kobiety.
- Jasper Ryan Pine - odparłem
-Wow.. -dziwiła się
- Coś nie tak ?- zdziwiłem się
- Mocny uścisk.. - odparła
- Czego się spodziewałaś - odparł surowo Profesor Grey - jest najlepszym żołnierzem a jego ojciec był bohaterem! - odparł jakby był fanem mojego ojca.. albo go podziwiał
- Profesorze Grey proszę się uspokoić - odparęłm wysokim tonem. Profesor na mnie spojrzał i wyszedł.
- Nie trzeba było- odparła z uśmiechem- proszę usiąść na tym krześle
Poszła przyszykować strzykawki i pojemniki na krew.
- Pana ojciec jest tego wzorem do naśladowania uwielbia go - odparła podchodząc i siadając na krześle koło fotela na którym siedziałem. Przygotowała rękę i ukuła mnie. Pobrała tyle krwi ile było potrzeba.
- Trzeba poczekać.. -odparła - w tym czasie Profesor Grey zada ci pytania jakie miałeś dolegliwości z tamtym lekiem
- Czyli snów do jego gabinetu tak ? - zapytałem
- Tak windą na drugie piętro - odparła i odwróciła się i zaczęła badania
Wyszedłem by jej nie przeszkadzać i poszedłem w kierunku windy. Wcisnąłem guzik i drzwi automatycznie się otworzyły. Wszedłem i wcisnąłem guzik na drugie piętro.
Znów wszedłem do gabinetu pana Grey'a i usiadłem tym razem na krześle przed biurkiem.
-Proszę mi opisać dolegliwości związane z braniem teraźniejszego leku.
-Ostatnio leciała mi krew z nosa dobrowolnie. Czasem też jak czytam litery mi się układają w inne słowa.
Profesor zapisał to w aktach. Rozmowa o tym co się działo przez ostatnie 2 lata mojego życia była tak długa że zajęła czas do 13 godziny. Wtedy pan Grey dostał sygnał żeby iść na naradę z innymi geniuszami co zrobić dalej. Poszedł, a ja zostałem w gabinecie. Po półtorej godziny przyszła po mnie asystentka profesora i zaprowadziła mnie do sali narad. Wielki stół z wieloma krzesłami. Lecz na żadnym nie było ni kogo. Tylko Profesor Grey siedział na środkowym krześle, a zanim była tablica multimedialna.
- Proszę usiąść - widać, że się pocił coś było nie tak.
Usiadłem koło niego i spojrzałem na tablicę.
- Coś nie tak? - zapytałem marszcząc lekko brwi
Wstał i włączył małym pilotem obraz na tablicy. Był ato moja krwinka pod mikroskopem. Wyglądała normalnie.
- To jest pana krew jak pierwszy raz pana badaliśmy - odparł
Po chwili obok pojawiła się inna krwinka. Miała przyczepione do siebie jakby małe guzki, które były ciemnozielone.
- To jest pańska krew z dziś.. -odparł i usiadł
- Coś nie tak .. ? Co to są za guzki ?
- To jest skutek uboczny pańskiej misji. Pana krwinki mutują... Z pańskiej krwi co pobraliśmy stworzymy serum, dzięki czemu pańskie krwinki wolniej będą mutować to da panu więcej czasu do życia. Na razie mamy nowy lek, który powinien pomóc jest silniejszy, ale nie wiemy czy zadziała czy zaszkodzi. Ale wolimy na razie nie dawać go panu własnie przez to co zobaczyliśmy dziś. Na razie będzie pan nie zażywał żadnych leków. My postaramy sie zrobić jak najszybciej to serum. Zadzwonimy do pana jak najszybciej.
- Ile mi zostało życia ? -zapytałem zmartwiony
- Nie wiemy tego jeszcze ustalamy.. -odparł
- A praca? Mogę wykonywać ja ?-zapytałam
- Oczywiście to nie ma znaczenia, akurat. Proszę tylko jakby coś się złego działo zadzwonić - dał mi wizytówkę.
Wyszedłem i wsiadłem do auta. Byłem zszokowany. Nie wiem ile przecież zostało mi życia.. Ale postanowiłem się tym nie przejmować, jakby nic nie było.
Pojechałem do znajomego i oddałem mu wóz. Potem poszedłem do restauracji w której pracuje Samantha i zamówiłem jedzenie i mocną kawę
Samantha? ( taka wena xD )
Subskrybuj:
Posty (Atom)