Wiadomości i pogoda

piątek, 10 marca 2017

Astaroth Canne


Imię i nazwisko: Astaroth Canne
Głos: x
Życie:

  • Wiek: 21 lat 
  • Płeć: Kobieta. na 100%.
  • Data Urodzin: 12.03
  • Orientacja: heteroseksualna

Praca: Aktualnie jest strzelcem wyborowym, mimo młodego wieku. Oprócz tego dorabia jako barmanka, zdarza jej się też brać udział w zawodach downhill.
Cechy Charakteru:Jest to osoba o spokojnym usposobieniu, która jednak jest typem Ambiwertyka. Nie lubi tłumów, oraz poznawanie innych osób jest dla niej trudne. Możesz spodziewać się, że na początku nawet na ciebie nie spojrzy, a o kontakcie wzrokowym to już nawet nie wspomnę. Jej zaletą jest to, że nawet gdy nieśmiało podejdzie do sprawy, potrafi być stanowcza, oraz...wredna. Nie daje sobą manipulować, oraz nie zawsze panuje nad emocjami. Nie daj się zwieść tej delikatniej istocie, która potrafi rozerwać się na strzępy przy pierwszej lepszej okazji.Za to jej drug strona, kiedy już ją bliżej poznasz, jest inna. Może i trochę leniwa, ale za to radosna, miła i ogólnie dziecko tęczy. Rzadko sypie żartami, ale jak już, spala je co jest jeszcze śmieszniejsze.
Zazwyczaj stara się unikać kłopotów, jednak bardziej wychodzi jej to na złe. Inteligentna, oraz odważna kiedy trzeba. Gdyby tak na nią spojrzeć, wydaje się być marzycielką. To w sumie prawda, lubi swoją wyobraźnię i to, co w niej jest. Ale twardo stąpa po ziemi, wiedząc że nie jest ono kolorowe, jak wydawało jej się w dzieciństwie. Kobieta ta potrafi przyznać się do błędu, nawet jeśli z trudem przejdzie jej to przez gardło. Lojalna wobec innych, ale nie bardzo ufna.
Aparycja: Jest...cóż...niską dziewczyną, oraz szczupłą. Chociaż, nie tak jak modelka, ale jej to pasuje. Drobnotę jej ciała można dostrzec z zamkniętymi oczami, tak jak tatuaże zdobiące jej całą, lewą rękę i prawą łydkę. Ma też taki jeden, mały malunek na nadgarstku. Jej warga, ozdobiona jest czarnym kolczykiem, co jest jedynym przekutym przez kolczyki miejscem. posiada średniej długości, czarne włosy, często spięte. Jej oczy mają kolor piwny, w ciemnym świetle przybierają odcień brązu. Rzadko ma na sobie makijaż, zwłaszcza gdy pracuje, ale jakiś tusz do rzęs i lekko podkreślone oczy jej w zupełności wystarczają. Ubiera się, jak ubiera. Różnie. Ale za to, zawsze ma przy sobie mały łańcuszek z wilkiem.
Partner: Nie ma
Rodzina: Nie odzywa się do niej nikt, a ona sama boi się chociażby do nich zadzwonić.
Historia: Urodziła się w mieście o nazwie Tijuana, w meksyku. Tak, to jej pochodzenie...ze względu na jej starszego, sprawiającego problemy brata, nie mieli wiele pieniędzy. Często w ich domu witała policja, a nie chcąc by charakter brata przeszedł na córkę, mała As zamieszkała z ciocią w wielkim mieście. Dorastała tam spokojnie, uczyła się...jednak wraz z dorastaniem, dowiedziała się, że jej brat został przyjęty do wojska. Tęskniła za nim, mimo iż nie poznała go do końca. W końcu była w tedy małym dzieckiem...Tak więc gdy tylko miała 18 lat, zapisała się tam. Ale...cóż. sytuacja poszła się walić, kiedy powiedziano jej że brat zginął w zamieszkach. A mimo to, chciała zostać strzelcem wyborowym, lub prościej- snajperem. Tak się stało! Potem znalazła pracę, poznała kogoś, kto był jej przyjacielem. Ale i on nie pożył długo, ginąc w wypadku motocyklowym. Tia, życie nieciekawe, ale jak to się mówi-trzeba żyć dalej. Po kilku wizytach u psychologa doszła do siebie i zaczęła nowe życie! To.... by było na tyle z jej życia, w takiej bardzo skróconej wersji. Sama nie lubi o tym mówić.
Inne: 
Boi się głębokich wód, gdy tylko widzi tą granatową ciemność, zaczyna panikować. Tyczy się to jezior, mórz, oceanów...
Jej pies był prezentem od przyjaciela, który skończył swe życie w wieku 19 lat
Jej tatuaże w pewnym stopniu są odzwierciedleniem wspomnień
Nie pali
Zdarza jej się wypić kilka drinków, ale ma słabą głowę do alkoholu, więc szybko się upija
wiele razy miała połamane kości
Umie śpiewać, ale nie robi tego na co dzień
Większość czasu spędza w domu
Kocha łowić ryby, jednak nie zapuszcza się na większe głębokości, woli siedzieć czy to na pomoście, czy z nogami w wodzie.
szybka i niebezpieczna jazda na rowerze po górach? Jak najbardziej!
uwielbia drift, kilka razy brała udział w wyścigach
zna się na motorach
Charakterystyczną cechą u niej jest to, że gdy się denerwuje przygryza wewnętrzną stronę polika.
Jej ulubionym zwierzęciem jest wilk
Zwierzak: River
Kontakt: LovePinto [howrse.pl] sky563198@gmail.com [e-mail]
Mieszkanie: Jest to mały domek na jakimś zadupiu, ale za to jest tam spokojnie, oraz pięknie. Takie klimaty lubi najbardziej, zwłaszcza że może w spokoju ćwiczyć strzelanie, lub po prostu się odprężyć

niedziela, 5 marca 2017

Od Jaspera cd. Samantha

Gdy następnego dnia zapukałem do drzwi nikt nie otwierał... Powinna już być. Wyciągnąłem wsuwkę i otworzyłem nią drzwi. Wyjąłem spluwę i wszedłem. Rozglądałem się wszędzie. Gdy zrozumiałem, że jej nie ma usiadłem na kanapie...
-Co przegapiłem.. -zastanawiałem się po chwili dostałem telefon. Dzwonił kolega. Odebrałem.
-Tak? -odparłem zdenerwowany lecz nie było tego po mnie widać
-Mam ślad wiem ślad brali i kto brał- odparł
- mów mi szybko ! -wściekły aż wstałem
- Prawdopodobni jeżeli się nie mylę, a się nigdy nie mylę to Vladow Ramirez uciekinier z więzienia z Afganistanu. Zamknąłeś go 5 lat temu razem z ojcem na misji zwanej " Cień Burzy" Uciekł kilka miesięcy temu...Zamówił dużo broni jak i dużo płatnych zabójców...jest obstawiony.
-Znalazłeś jego kryjówkę? -zapytałem
-Tak jest wielu snajperów i ludzi. Czekaj widzę inną płeć niż męska
-To pewnie Samantha !Sukinsyn ją porwał !
-Jasper uspokój się włada tobą testosteron -odezwał ze spokojem
- Wezwij moją grupę Alfa i przyszykuj broń i kamizelki...
- Generał nie pozwoli ci zabrać ekipy...na taka beznadziejną sprawę, którą powinna zając eis policja przecież wiesz..
- Eh...- usiadłem i opanowałem złość...
- Przyszykuj broń sam pójdę-odparłem stanowczo
- Jasper chyba oszalałeś. Niedawno byłeś w szpitalu znów chcesz wylądować ?
-Noe obchodzi mnie to mogą ja molestować, gwałcić, torturować a co gorsza... zabić...
-Wiem jak zadziałała na ciebie śmierć Ojca... wiem że przez to trudno ci sie zakochać... wiem czemu też jesteś oziębły
-zrozum ona jest moją przyjaciółką a ja ja naraziłem! Co... wiesz?
-Każdy już w jednostce wie co się stało na tajnej misji...i że jesteś poważny chory. To dlatego nie chcesz z nikim się związać... -odparł
Miał racje... jestem poważnie chory. Napromieniowany nieznaną substancją, która staje coraz groźniejsza dla mnie. Nie umiałem kochać, gdyż bałem się że szybko mnie ta osoba straci i będzie dla niej to cios..
-To dlatego ryzykujesz na misjach i nic cie nie obchodzi twoje życie prawda?
-Tak masz racje.... -odparłem i usiadłem.. Pierwszy raz miałem załamanie.
Ale po chwili zebrałem się w garść. Proszę cię byś przyszykował wszystko to o co cię poproszę.
-Dobrze ale uważaj na siebie... -odparł i się rozłączył
Ja wyszedłem i wsiadłem do auta waliłem w kierownicę po chwili pojechałem pod dom kolegi. Zabrałem rzeczy ubrałem się w strój wojskowy i ruszyłem do ich bazy. Miałem zapas magazynków. Granatów oszałamiających i innych sprzętów. Wiedziałem, że snajperzy czają się.
Ale znałem sposób by pokonać snajpera... był to inny snajper czyli ja. Rozstawiłem się bardzo daleko od bazy na wieżowcu. Ustawiłem sprzęt i zacząłem namierzać cele po kolei. Wystrzeliłem wszystkich. Zabrałem sprzęt i wsadziłem do auta. Podjechałem troszkę bliżej. Wysiadłem i wziąłem cięższa broń. Wszedłem do ich bazy i zacząłem ostrzeliwać wszystkich. Myślałem jakie złe rzeczy mógłby jej zrobić. To napawało mnie złością i rozstrzeliwałem ich jak muchy. Doszedłem wreszcie do ostatniego pomieszczenia. Rzuciłem granaty oszałamiające i strzeliłem jednym precyzyjnym strzałem w głowę przestępcy chodź powinienem go wsiąść i zakuć władały mną emocje. Gdy emocje opadły zauważyłem, ze cały magazynek poszedł na Vladowa... jego głowa była... nie da się opisać. Zauważyłem na podłodze zakablowaną Sam. Na szczęście miała worek na głowę i nie musiała tego oglądać. Wyciągnąłem nóż wojskowy i rozciąłem więzy.. Wziąłem ją na ręce i posadziłem w aucie . Rozebrałem sie z kamizelki i wstrzyknąłem Sam lek na spokojnie i sen. Zasnęła. Ruszyłem z piskiem opon. Nie pojechałem do jej domu. W góry daleko.
Rozbiłem obóz niedaleko wodospadu. Gdy smacznie spała rozebrałem się do naga i wszedłem do chłodnej wody. Miałem blizny na całym ciele. Nie przeszkadzały mi nigdy. Zanurkowałem i się ponownie wynurzyłem. Nie usłyszałem że Sam wstała. Przeczesałem mokre włosy i zacząłem wychodzić. Nagle zatrzymałem się nim woda obniżyła się poniżej pasa. Spojrzałem na Sam, która mnie obserwowała. Umięśniony brzuch, a na ciele blizny. Podszedła.

Samantha?

piątek, 3 marca 2017

Od Max c.d Sama

Spojrzałam za okno z rozmyśleniem. Nie mogłam skupić się na wyznaczonym mi zadaniu – siedziałam nad podręcznikiem od biologii parę godzin poprzedniego dnia, ale na samym sprawdzianie miałam w głowie zupełną pustkę. Zamiast pisać to, co wiedziałam na pewno, rysowałam sobie w rogach kartki różne małe rysuneczki – od kwiatków, przez różne zwierzęta, aż po cytaty. Gdy czas się skończył, oddałam popisaną kartkę panu Claflinowi. Spojrzał na nią przez chwilkę, potem przeniósł wzrok na mnie, by w końcu zostawić mnie w spokoju i zebrać resztę prac.
Już cieszyłam się na myśl o powrocie do domu, gdy nauczyciel spojrzał na nas z uśmiechem i ogłosił planowaną wycieczkę. Wszystkim laskom zaświeciły się oczy – dobrze wiedziałam, chociażby z ich głośnych rozmów w szatni, że Sam podoba się prawie im wszystkim. Judy, jedna z tych popularnych dziewcząt, nieraz go nawet niedyskretnie podrywała, ale on zdawał się nic sobie z tego nie robić.
Po tym, jak wreszcie wyszliśmy z sali, zaczepił mnie Warren. Położył swą dłoń na mym ramieniu, wyraźnie ucieszony, po czym rzucił mi radosne spojrzenie.
- Hej, Mad Max. – zaczepił mnie jedną z ksyw, które stale wymyślał – Prawda, że jedziesz na wycieczkę?
- Nie wiem. – odparłam, marszcząc lekko brwi. Dostrzegłam nutkę zawodu na jego twarzy, dlatego uśmiechnęłam się lekko – No pewnie, że tak. O ile ty i Chloe również pojedziecie.
- Nie wystarczam ci? – udał dezaprobatę. Nie za bardzo trzymał z Chloe; mimo, że lubiłam ich równie bardzo, moja przyjaciółka była w równoległej klasie, a Warrena znała raczej jedynie z mych opowieści.
- Ach, przymknij się. – zaśmiałam się cicho, mierzwiąc jego brązowe włosy – Właściwie to i tak nie będzie mogła pojechać, jest z innej klasy.
- I dobrze. Więcej czasu dla mnie! – roześmiał się wesoło. Czy jego optymizm kiedykolwiek się skończy?

***

- Panie Claflin? – zapytałam cicho, wchodząc do klasy. W mojej leciutko drżącej ręce trzymałam wypełniony arkusz zgłoszeniowy. Nauczyciel podniósł głowę, patrząc w moją stronę, po czym uśmiechnął się ciepło i gestem ręki zaprosił mnie w głąb sali.
- To… - zaczęłam, biorąc głęboki wdech - … mam ten arkusz zgłoszeniowy. Czy wszystko jest dobrze wpisane?

Sam?

Od Sama

W całym budynku rozległ się dźwięk dzwonka. Irytujący, zdecydowanie zbyt długi i za głośny, a mimo to wprawił uczniów w błogi nastrój. Młodzież, nie zwracając już na nic uwagi, wepchnęła książki do plecaków, lecz ja gestem dłoni zmusiłem ich do siedzenia. Usłyszałem kilka zirytowanych westchnięć, ale puściłem to mimo uszu.
- Ja wiem, że to była ostatnia lekcja, na której musieliście pisać sprawdzian i że jestem okropnym, bezdusznym nauczycielem, myślącym tylko o tym, jak was pozabijać, ale mam dobre wiadomości. A przynajmniej tak mi się wydaję - powiedziałem, uśmiechając się do znudzonych uczniów. Oparłem się o biurko, przyglądając się wykrzywionym w grymasie wściekłości twarzom.
- Niech pan się streszcza, błagam, mam już dość! Jest piątek, a ja przed chwilą schrzaniłem kolejny sprawdzian z biologii, okej?! - krzyknął Ethan, jeden z moich gorszych uczniów, chowając twarz w dłoniach. Zaśmiałem się pod nosem, bo mówiąc szczerze, spodziewałem się tego, a zwłaszcza po tym, jak chłopak zrobił się zielony na widok pytań.
- Jasne, przynajmniej wiem, że mogę od razu postawić ci jedynkę. Dobrze, a teraz do rzeczy, przecież nie jesteśmy tu po to, by komentować żałośnie niskie oceny Ethana - mruknąłem, a w sali zabrzmiał śmiech uczniów. Chłopak zrobił się czerwony, a ja nie miałem pojęcia czy ze wstydu, czy ze złości. - Postanowiłem zorganizować wam kolejną wycieczkę, ale sprawa jest bardzo szybka, bo musielibyśmy jechać już we wtorek. Tak na dwie noce. Wiem, że chętnie pojedziecie, choćbyśmy mieli siedzieć w jaskini, bo nie chce wam się iść do szkoły, cholerne nieuki.
- TAK! BOŻE, TAK! DZIĘKUJEMY! - pisnęła dziewczyna siedząca w rogu sali. Zarzuciła swoimi rozjaśnionymi do blondu włosami i zaczęła szeptać coś do koleżanki z ławki.
- No więc, tutaj leżą zgody na wyjazd - powiedziałem, wskazując ręką na stos niedużych karteczek, czekających na moim biurku. - Osoby, które nie skończyły jeszcze osiemnastu lat, muszą mieć podpis opiekuna. Muszę je dostać w poniedziałek, a kto nie przyniesie zgody, ten nie jedzie. Wszystkie szczegóły są tam wypisane. Teraz możecie już iść, ja skoczę jeszcze do jednej klasy, żeby powiedzieć im o wyciecze.
- NIE! - usłyszałem krzyk, który wydobył się równocześnie z paru gardeł. Spojrzałem na uczniów, unosząc brew. Jedni wyglądali na wystraszonych, inny na wściekłych, ale łączyło ich jedno - dalej siedzieli w ławkach, chodź mogli już iść do domu!
- Dlaczego? - zapytałem, zakładając ręce na piersi. Ponownie uniosłem brew.
- No bo... - zaczęła przewodnicząca klasy, wstając. - No bo pan jest naszym nauczycielem. Nie chcemy tam innej klasy, wolimy spędzić ten czas z panem...no i  na pewno dużo więcej się nauczymy!
Zaśmiałem się pod nosem i znowu spojrzałem na klasę.
- Ech, okej, nawet nie wiem, czy zmieścilibyście się w autobusie - mruknąłem, a sali rozległy się okrzyki radości.

< Max? >

Maxine Caulfield


Imię i nazwisko: Maxine Caulfield (znana po prostu jako „Max” oraz pod milionem innych przychylnych, jak i przychylnych-mniej pseudonimów)
Głos: x
Życie: 
Wiek: 18 lat
Płeć: Kobieta
Data Urodzin: 21 września
Orientacja: Heteroseksualna
Praca: Uczennica liceum.
Cechy charakteru: Max jest osobą bardzo introwertyczną i dosyć niepewną dziewczyną, która preferuje obserwowanie ludzi i ich świata niż uczestniczenie w ich życiu, przez co jest przez niektórych uważana za osobę, która nie za bardzo dba o innych. Pomimo tego, stara się z całych sił okazywać swą dobrą, przyjacielską stronę wszystkim uczniom, by zdobyć ich sympatię – co, nawiasem mówiąc, nie przynosi upragnionych skutków. Jest ona osobą, która nie za bardzo uważa na lekcjach i nie dostaje najlepszych ocen. Należy jednakże do trzeźwo myślących, inteligentnych, nieco podstępnych – lecz jednocześnie mądrych – osób. Jest wyjątkowo dojrzała jak na swój wiek, szczególnie w porównaniu do swych przyjaciół. Cechuje się również niemałą odwagą i – wbrew pozorom – mogłaby poświęcić swoje bezpieczeństwo dla uratowania bliskich. Pomimo tego, że jest osobą cichą, niektóre dziewczyny z klasy uważają ją za wścibską, co jest dość sporą prawdą – potrafi się posunąć do wielu rzeczy, by znaleźć odpowiedź na swe pytanie, głównie dotyczące innych uczniów. Nienawidzi podejmować decyzji, gdyż bardzo boi się konsekwencji, jakie mogą z nich wyniknąć. Dużo marzy o podróżowaniu i przygodach oraz odkrywaniu świata. Jest osobą bardzo marzycielską i cały czas stara się wpasować w resztę klasy, co nie do końca jej wychodzi.
Aparycja: Niewinnie i delikatnie wyglądająca dziewczyna. Jest średniego wzrostu – nie za wysoka, nie za niska. Ma ciemne, duże i przenikliwe oczy. Charakterystycznym elementem jej wyglądu są długie, rude, leciuteńko falowane włosy. Nigdy nie posiadała problemów ze skórą, dlatego jej cera jest gładka i nieskażona żadnymi niedoskonałościami. Raczej nie maluje się zbyt mocno i nie nosi biżuterii – nie licząc naszyjnika i dwóch pierścionków. Ubiera się dość skromnie i „zwyczajnie” – w t-shirty, dżinsy i znoszone bluzy. Nie lubi się wyróżniać, dlatego nie eksperymentuje ze swym wyglądem.
Partner: Raczej o tym nie myśli.
Rodzina: Rodzina jak rodzina. Kocha swoich rodziców, ale jest już na tyle usamodzielniona, że zaraz po osiągnięciu pełnoletniości wyprowadziła się z Seattle i zamieszkała sama.
Historia: Urodziła się w Seattle, jako jedyna córka Vanessy i Ryana Caulfieldów. Jej rodzice wyprowadzili się jeszcze przed jej narodzinami właśnie do tego miasta, wcześniej mieszkając w Irlandii – tak więc Max ma irlandzkie korzenie. Już jako małe dziecko wykazywała ogromne zainteresowanie fotografią i spędzała nad nią mnóstwo czasu. Kończąc gimnazjum, złożyła papiery do jednego z lepszych liceów w mieście i się do niego dostała, głównie dzięki swym osiągnięciom w ulubionej dziedzinie.
Inne: 
- Nie jest zbytnio lubiana przez swoje koleżanki – właściwie nawet nie wie dlaczego. Odkąd tylko dołączyła do swojego liceum, dziewczęta jakoś się do niej nie odzywały, a nawet zaczęły nieco dokuczać i plotkować. Koleguje się jedynie z chłopakiem o imieniu Warren, który często gra z nią w gry komputerowe, oraz głośną i buntowniczą Chloe.
- Pasjonuje się również muzyką, głównie indie i alternatywnym rockiem. Od dziesiątego roku życia gra na gitarze.
- Dosyć ładnie rysuje, ale robi to bardzo rzadko. Bardziej ciągnie ją do fotografii i praktycznie nie ma miejsca, w które by nie poszła ze swym aparatem typu polaroid.
- Nie znosi przedmiotów ścisłych i przyrodniczych. Właściwie to jednymi lekcjami, z jakimi sobie dobrze radzi, są języki, historia i plastyka.
- Nie przepada za alkoholem, którego spróbowała tylko na swych osiemnastych urodzinach, a który w ogóle nie przypadł jej do gustu. Unika go jak ognia.
- Jej ulubioną kreskówką w dzieciństwie był Spongebob.
- Często gra w War of Warcraft albo Hearthstone’a, przez co jest uważana przez wiele swoich koleżanek za nerda.
- Jej ulubionym filmem jest Final Fantasy.
- Swoją przyszłość wiąże z fotografią.
- Jakoś nie potrafi znaleźć wspólnego języka z chłopakami, którzy niezbyt za nią przepadają. Nigdy nie miała partnera, ani nawet nikogo nie pocałowała.
- Jest podejrzenie paru chorób u Max, takich, jak aspołeczność czy zespół Aspergera.
Zwierzak: Lubi zwierzęta, aczkolwiek nie posiada takowego.
Kontakt: micasa [howrse]
Mieszkanie: Mieszka w małym domku na przedmieściach. 

czwartek, 2 marca 2017

Sam Claflin


Imię i nazwisko: Sam Claflin
Głos: Sam Claflin
Życie:

  • Wiek: 27 lat
  • Płeć: mężczyzna
  • Data Urodzin: 28.05
  • Orientacja: heteroseksualna
  • Praca: Nauczyciel biologii i chemii.

Cechy Charakteru: Sam, mimo że na lekcjach stara się być groźny, ma bardzo łagodny charakter. Uczniowie naprawdę bardzo go lubią - w końcu nie jest taki stary i potrafi nawiązać z nimi świetny kontakt. Unika kłótni, a jeśli już musi w nich uczestniczyć, wszystko stara się rozwiązać pokojowo. Mężczyzna nigdy nie tknąłby kobiety w taki sposób, jeśli ona by tego nie chciała. Bardzo szanuje płeć piękną. Niczego się nie boi, w jego słowniku nie ma pojęcia "strach". Lubi wszystko planować i długo obmyślać. Jest wierny, więc nie przepada za romansami na jedną noc. Oczywiście, gdy był młodszy, zdarzało mu się uwieść jakąś kobietę, ale gdy musiał odejść, czuł niesamowity żal, przez co unika tego jak ognia.
Sam to mężczyzna bardzo stanowczy. Jeśli powie, że coś ma wyglądać tak, a nie inaczej, to musi tak być. Trudno wyprowadzić go z równowagi, ale jeśli już ktoś to uczyni, konsekwencje mogą być naprawdę poważne.
Mężczyzna uwielbia się śmiać. Wszyscy jego uczniowie czekają na jego żarciki, które każdego rozbawiają do łez. Jest świetnym przyjacielem, oddanym i zawsze służącym pomocą, czy dobrą radą. Wszyscy, którzy poznają go bliżej, bardzo go lubią. Bo cóż, jest człowiekiem, którego po prostu nie da się nie lubić.
Aparycja: Sam jest wysokim i dobrze zbudowanym mężczyznom. Jego włosy są w odcieniu ciemnego blondu. Oczy nie mają określonego koloru, ale zwykle przebija się coś, co przypomina zieleń, więc tak, trzymajmy się tego, że są zielone. Zwykle, w pośpiechu, zapomina o goleniu się, więc na jego twarzy widnieje parodniowy zarost. Ubiera się normalnie - ani zbyt elegancko, ani zbyt luźno.
Partner: Przez pracę jakoś nie ma czasu na znalezienie dobie drugiej połówki.
Rodzina: Ma pięciu młodszych braci, którzy wraz z rodzicami, mieszkają w Szwecji.
Historia: Urodził się w Nevadzie jako najstarszy syn Madelaine i Jacoba. Po trzech latach na świat przyszedł jego brat - wtedy rodzice postanowili wyprowadzić się do Szwecji. Tam Sam się wychował. Pogrywał w teatrze, jeździł na nartach - zwykłe życie nastolatka. Gdy miał szesnaście lat, poczuł, że chciałby być nauczycielem i mniej więcej tak zaczęło się jego obecne życie. Skończył studia i wyprowadził się.
Inne: \x\ \x\ \x\
- Pracuje w liceum.
- Prowadzi też kółka teatralne i biologiczne, na które, nie wiadomo dlaczego, chodzą same dziewczyny.
- Dwa razy był w poważnym związku.
- Nie lubi zapachu róż.
- Uwielbia mięso drobiowe.
- Potrafi jeździć konno, ale nie jest wielkim fanem tego sportu.
- Kocha jazdę na nartach, gdy mieszkał w Szwecji, wygrywał nieduże zwody.
- Uwielbia swoich uczniów, a oni uwielbiają jego.
- Często organizuje wycieczki dla uczniów.
- Biegle mówi po norwesku, włosku, angielsku, niemiecku i szwedzku.
- Interesuje się aktorstwem - gdy był młodszy, grał w teatrze.
Zwierzak: Vixen
Kontakt: Kocica123876 [Howrse]
Kajtusiowa [DoGGi]
Mieszkanie: Nieduży domek

wtorek, 28 lutego 2017

Od Sui CD Jagna

Ziewnęłam przeciągle, nie wierzyłam że ktoś mógł mi przeszkodzić o Tak nieludzkiej porze ! ... Słysząc ponownie pukanie do drzwi, spojrzałam na zegarek.
Oj tak, piętnasta na zegarze to zdecydowanie, za wcześnie ! Cała noc na pracy nad książką...jęknęłam boleśnie przeciągając się leniwie. I dopiero przy kolejnym pukaniu do drzwi, stwierdziłam że może jednak warto już wstać i chociaż sobie śniadanie zjeść. Wstałam i skierowałam się do drzwi, bowiem ktoś kto stał za nimi wciąż dawał o sobie znać. Stęknęłam ponownie i podeszłam, otwierając, cóż nie miałam z tym problemu by otworzyć drzwi tuż po wstaniu z łóżka gdyż padłam na nie tak jak byłam ubrana dnia poprzedniego.
-Jaaagnaa...-Przeciągnęłam, tej nadpobudliwej osoby spodziewałam się najmniej. Już miałam pytać o co chodzi, ale z jej następnymi słowami zorientowałam się, że dziś przypada data jej wizyty u moich roślinek. Nie zapraszałam jej ! Kiedy tylko otworzyłam drzwi, uśmiechnęła się szeroko i sama weszła, goszcząc się jak u siebie. Nie przepadałam za nią, ale była jedyną istotą którą znosiłam na dłuższą metę - bo nie musiałam się przy niej odzywać, sama potrafiła dokończyć każdy dialog jaki napoczęła, jako ta nadpobudliwa osoba. Westchnęłam ciężko, nie pamiętam momentu kiedy się z tą hiperaktywną dziewczyną zaznajomiłam, musiało to być jednak baardzoo dawnoo. Tak samo, jak baardzo daaaleeeko, był w tej chwili dla mnie ekspres do kawy.
-Wiesz...-Ziewnęłam potężnie, szykując sobie litrowy kubek do kawy. -Miałam ostatnio, tydzień urlopu to wszystko nadrobiłam...

<Jagna ?>

Od Jagny

Tym razem było to zlecenie od Sui, taak znałam ją. Często miała problem z kaktusami i rosiczkami, które mimo pozorów są trudne w utrzymaniu, trzeba im poświęcić bardzo dużo czasu na pielęgnacje. Znając tą roztrzepotaną gothe, która nie widzi świata poza swoimi mieszkankiem i pracą raczej tego nie pilnuje.
Westchnęłam, zmierzając na górę, gdzie skierowałam się tuż do jej drzwi. Otworzyła mi dopiero po pewnym czasie, z podkrążonymi oczami. - Pewnie, znów pracowała do późna... -Oceniłam, przyglądała mi się przez pewien czas, a następnie uśmiechnęła się blado i wpuściła mnie do środka.
-Noo, kochana. Zastanawiam się jak Ci poszło postępowanie według moich wskazówek przez ostatni miesiąc ? -Zapytałam miło. Odłożyłam torbę, na ladę która służyła u większości ludzi do wydawania posiłków. Ale u Sui, to miejsce na ciemnolubne rośliny. Przyjrzałam się im z zadowoleniem.
-Widzę, że pomiędzy pracą a pracą, znalazłaś też czas na pieszczochy co ? -Zaśmiałam się lekko. Pokiwała nieprzytomnie głową i włączyła ekspres do swojego napoju, od którego była uzależniona. -  Kawa. Lubiłam ją hodować, była to ciekawa roślina dla zapalonego botanika, ale z całą pewnością nie lubiłam jej pić w takich ilościach jak Su.
Zdecydowanie wolałam, kosztować nowych odmian tego naparu bogów, z różnych kombinacji genetycznych kawy, które hodowałam w swojej mikro szklarni, jaka zajmowała cały mój mikro balkon.

<Sui ?> 

poniedziałek, 27 lutego 2017

Od Samanthy cd. Jaspera

-O mnie się nie martw, nic mi się nie stanie.-odparłam
-Nie wiesz do czego zdolni są ci ludzie. To, co mi zrobili to pewnie dopiero rozgrzewka. Nie jesteś przy mnie bezpieczna.- powiedział z pełną powagą
-Nie obchodzi mnie to.-uniosłam nieco głos, po czym po chwili znowu mówiłam normalnym tonem- Nie stracisz mnie, bo wszystko będzie w porządku, słyszysz? Nic złego mi się nie stanie
Mężczyzna siedział naprzeciwko mnie i patrzył z litością w moją stronę. Sama nie wierzyłam w swoje słowa i prawdę mówiąc byłam przerażona cholernie, ale chciałam być przy nim w tej chwili. Bardziej niż tego, że mogę na tym ucierpieć, bałam się faktu, że znowu go stracę. To, co przeżyłam przez ostatnie tygodnie było bardzo intensywne i prawie mnie złamało. Nie jestem osobą, która się poddaje, a tym bardziej opuszcza ludzi, na których mi zależy, więc nie miałam zamiaru odpuścić. Widocznie oboje byliśmy zawzięci, a przynajmniej ja nie miałam zamiaru ustępować. Dla mnie ta sytuacja też nie była komfortowa, ale miałam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Wiedziałam, że nie zostawię go z tym samego, szczególnie, że został z niczym.
-Nie powinnaś się w to mieszać.- wciąż nalegał, ale ja stałam przy swoim
-Posłuchaj, wiem, że teraz może być ci ciężko. Twój dom jest zniszczony, dlatego moje drzwi stoją dla ciebie otworem. Może to mieszkanko nie jest szczytem marzeń, ale zawsze to lepiej niż spać pod gołym niebem. Dopóki nie znajdziesz czegoś, możesz się zatrzymać u mnie na jak długo chcesz.
-Na pewno nie- odrzekł- Skoro znaleźli mnie w moim domu to znajdą mnie i tutaj. Powtarzam, że nie chcę cię narażać.
-A może nie znajdą- burknęłam- To tylko chwilowe, nie musisz to siedzieć nie wiadomo jak długo. Może do tego czasu jeszcze cię nie odnajdą. Przemyśl to dobrze.
Jasper pokiwał głową i spojrzał na zegarek. Wstał z fotela i rzucił:
-Muszę już iść.
-Pamiętaj o tym, co ci powiedziałam. I proszę, zastanów się.- powiedziałam błagalnym tonem
Odprowadziłam go do drzwi i tam się pożegnaliśmy. Moją głowę wciąż zaprzątały tysiące myśli, z którymi próbowałam się uporać. Najlepszym wyjściem było pójście spać, chociaż i to nie przyszło mi z łatwością. Minęły godziny zanim zdołałam zasnąć, a i tak budziłam się wystraszona kilka razy w nocy. Z czasem to mijało, choć początki były ciężkie.
Obudziłam się nad ranem i od razu poszłam zaparzyć sobie kawę. To ona jako tako trzymała mnie jeszcze przytomną. O mało co nie zasnęłam nad kubkiem, ale w porę się ogarnęłam. Czas mnie gonił, a wraz z nim praca. Próbowałam wpaść w rutynę, która zajęła by mój umysł na chwilę, ale było to niemożliwe. Moja zmiana przebiegała spokojnie, jak zwykle nic się nie działo. Do czasu, aż z zaplecza nie wyszedł mój przełożony z nieco rozzłoszczoną miną. Oczywiście- nic mu nie pasowało.
-Samantha, jacyś panowie chcą z tobą porozmawiać.- odparł poirytowany
-Kto to znowu?- spytałam, ale było to raczej pytanie retoryczne
-Skąd ja mam znać twoich znajomych? Załatw to szybko i wracaj z powrotem. Za coś ci płacę, dziewczyno. Czekają przy tylnym wyjściu- burknął, po czym odwrócił się i poszedł do swojego gabinetu.
Odwiesiłam fartuszek na wieszak i udałam się w kierunku podanym przez przełożonego. Na zewnątrz faktycznie czekało dwóch mężczyzn, jednak żadnego z nich nie znałam. Byli dobrze zbudowani, a jeden miał na twarzy bliznę dosyć pokaźnych rozmiarów.
-O co chodzi?- spytałam niepewnie.
-Pani Samantha Fox, jak mniemam?- rzekł mężczyzna z blizną
-Tak, w czymś mogę pomóc?

Dwóch osobników tylko uśmiechnęło się szeroko. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu i przykłada do mojej twarzy nasączoną czymś chusteczkę. Następne co potem pamiętam to okropny ból głowy i skrępowane ciało. Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu, w którym czuć było tylko chłód i wilgoć.

<Jasper?>

Od Jaspera cd Samantha

Słyszałem wszystko od głosów w karetce po głosy w szpitalu. Ale nie mogłem się obudzić...
Rana w brzuchu bolała mnie. Chodź wiedziałem, że oni musza ja zaszyć. Pewnie znaleźli u mnie broń.. I na pewno tamci co rozwalili mój dom zatarli ślady... Musiałem się dowiedzieć kto to zrobił. Ale mój ojciec miał wielu wrogów... Gdyż wielu z nich pozamykał.. Może to sprawka tych co ukradliśmy im plany... Nie miałem pojęcia.. miałem mętlik w głowie. Słyszałem głos Samanthy...
siostra? Hah pewnie wiedziała że jej nie wpuszczą.. nie dziwie się. Miałem czas na zastanowienie sie i przemyślenie wszystkiego zanim się obudzę... Mieliśmy z Samanthą pojechać na fajny wypad. Miałem pokazać jej piękne miejsca, które dawniej pokazywał mi ojciec..
Musiałem pookładać wszystkie kawałki w układankę. Po 3 tygodniach usłyszałem jak wchodzi do sali Samantha. Usiadła znów na krześle obok mnie i trzymała mnie za rękę. pierwszy raz od 3 Tygodni usłyszałem jej głos.
-Jasper jeżeli mnie słyszysz proszę obudź się..-ścisnęła moja dłoń
Po jej wyjściu powoli wracało mi wszystko do normy. otworzyłem oczy i widziałem tylko ciemność.
Po 3 godzinach mogłem już usiąść. Lepiej się czułem. Gdy pielęgniarka przyszła sprawdzić co u mnie zdziwiła się, że wstałem.
- Panie Jasper... - stanęła wryta w drzwiach
- Lepiej się czuje już - odparłem
- Ale podejrzewaliśmy ze obudzi się pan za parę miesięcy
- Ale obudziłem się teraz proszę o wypis i tabletki przeciw bólowe na receptę jakieś mocne -odparłem
- Dobrze.. - wyszła
Wstałem i odpiąłem  kroplówkę. Poszedłem do pokoju pielęgniarek i wyciągnęli mi wenflon. Dostałem wypis oraz receptę. Poszedłem od razu do apteki i kupiłem leki. Na szczęście miałem przy sobie portfel i telefon. Niestety rozładował mi się.. Postanowiłem piechota wrócić pod domu. Gdy zobaczyłem ruiny usiadłem na krawężniku z drugiej strony jezdni i zacząłem oglądać ruiny. Po chwili zacząłem przeszukiwać krzaki. Natrafiłem na jedną łuskę. Zabrałem ją i wsadziłem do reklamówki, którą dał mi aptekarz na leki. Poszedłem a gruzy i zacząłem szukać kluczyków od auta. Znalazłem je i poszedłem do auta , które znajdowało się 900 metrów od domu. Wsiadłem i odetchnąłem. Przyjrzałem się jeszcze raz łusce... Nie pochodziła z legalnego handlu...Widziałem takie w Afganistanie. Odpaliłem silnik i pojechałem do znajomego. Od którego wcześniej pożyczyłem auto.
Wysiadłem i wszedłem na taras. Zapukałem do drzwi. Otworzył mi.
- Boże Jasper myślałem, że jesteś w szpitalu
Wszedłem bez pytania.
- Potrzebuje broni, magazynków, nowego telefonu no i pomocy -odparłem zatrzymując sie w kuchni i odwracając się do niego.
Mój kolega nazywał się Mathew Fiory
Znalezione obrazy dla zapytania przystojny mężczyzna
Szanowałem jego poglądy seksualne, gdyż przyjaźniliśmy sie od początku dostawania się do wojska.
Mathew był gejem. Może i nie miał tego czegoś co mają Hetero mężczyźni ale miał inne spojrzenie na wszystko. Rozbrajał bomby bardzo szybko. Potrafił bez mrugnięcia okiem powiedzieć co to za broń, bądź z jakiej broni pochodzi łuska. Był świetnym technologiem. Chociaż nie miał predyspozycji do walki w ręcz czy strzelania do technologii się nadawał.
-Przyszykował mi wszystko to o co prosiłem.
Zapisałem numer Samanthy na nowym telefonie jak i wszystkich moich znajomych. Gdy już mój stary telefon nie był mi potrzebny wziąłem go i szczypce i przypaliłem nad gazem z kuchenki.
-Coś jeszcze?- chciał mnie objąć w pasie, lecz nie zdążył. Wiedziałem że leci na mnie lecz to nie moja bajka.
- Tak - wyciągnąłem łuskę z worka - chciałbym byś coś mi o tym powiedział - podałem mu
- Już się robi - poszedł po lupę i zaczął się przyglądać.
-To nie jest z Tego kraju łuska. Pochodzi z Afganistanu.
-Tak myślałem- odparłem cicho
- Musiała tu trafić z nielegalnego handlu. Zaczął myśleć i porównywać. Tak to musi być Karabin maszynowy ASG - odparł
- Dzięki- poklepałem go po plecach-masz coś do jedzenia jestem głodny
- Pewnie - uśmiechnął się.
Po chwili poszedł odgrzać chińskie jakie zrobił dzień temu. Zjedliśmy razem.
- Było dobre -odparłem
- Dzięki przepis z internetu - odparł i zaczął mi się przyglądać.
- Wojsko przejęło śledztwo? -zapytałem
- Pewnie od razu prawie że, ale sprawcy zanim odeszli wyczyścili dowody no o prócz tej łuski co znalazłeś.
- Znajdziesz mi kto zamawiał ostatnio je? -zapytałem
-Pewnie zrobię to ale nic za darmo - uśmiechnął się
-Mathew.. przecież wiesz, że jestem Hetero -odparłem
- To tylko orientacja można ją zmienić - odparł z uśmiechem szelmowskim.
Zaśmiałam się.Spojrzałem na niego i wstałem biorąc naczynia i myjąc.
- Moje zainteresowania płcią się nie zmienią - odparłem stanowczo
- No cóż chociaż próbowałem - uśmiechnął się - idę poszukać a ty możesz się tu zdrzemnąć
- Musze jeszcze coś załatwić. - wyszedłem i sprawdziłem godzinę była 18. Samantha powinna już skończyć prace. Wsiadłem do auta i pojechałem pod blok. Jeszcze jej nie było w domu a wiedziałem że w tygodniu do szpitala nie przychodziła tylko w weekendy. gdy zauważyłem że przychodzi i wchodzi do klatki wyszedłem. Zamknąłem drzwi auta. Wziąłem tabletkę przeciwbólowa. Przypomniało mi się, że gdy strzelali bałem się czy też nie zrobili czegoś Sam. Ale na szczęście nie. Wszedłem do klatki i ruszyłem do windy. Wyznaczyłem piętro i winda zaczęła ruszać. Wyszedłem i zapukałem otworzyła mi zdziwiona Samantha. Przytuliłem ją szybko a ona mnie.
Podobny obraz
- Jasper... myślałam, że już nigdy się nie obudzisz..
- Ja się bałem jak strzelali, że mogą coś tobie zrobić... nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo Samantho
- Kto to mógł zrobić ?- zpaytała
- Na pewno nie ci co ukradliśmy i m tajne plany.. Ale się dowiem. nasz wypad musi niestety zaczekać- oparłem
Zaprosiła mnie do środka. Usiadłem w fotelu, a ona na sofie.
- Może jakoś pomogę? -zapytała
- Wolałbym nie nie chcę cie narażać... nie chce stracić kolejnej bliskiej osoby -odparłem
Samantha?

sobota, 25 lutego 2017

Od Jane Cd. Hayden

Posłałam w stronę Haydena radosny uśmiech i rozejrzałam się po pokoju.
- Myślę, że moglibyśmy zacząć od obejrzenia wszystkiego - stwierdziłam. Mężczyzna, zostawiając wcześniej nasze walizki, pokazał mi każdy pokój po kolei. Pomieszczenia domku zachowane były w ciepłych, jasnych kolorach, dzięki którym wydawały się one większe i przytulniejsze. Zapewne nasze zwiedzane trwałoby krócej, gdyby nie moja ciekawość co do większości fotografii powieszonych na ścianach lub przechodzący nam co chwile pod nogami Argon. Ten psiak był wszędzie, widać było, że czuł się tam, jak u siebie w domu. Patrząc na niego i Haydena niekontrolowanie napływały mi do głowy wspomnienia mojego psa. Kąciki moich ust podniosły się do góry na tę myśl.
Kiedy zakończyliśmy zwiedzanie, zasiedliśmy na werandzie z kubkami kawy w rękach. Pomimo częstych łykach ciepłego napoju za każdym razem, gdy mocniej zawiał wiatr robiło mi się coraz zimniej.
- Może wejdziemy do środka? - zaproponował Hayden, zapewne widząc moją drżącą rękę, a ja chętnie przystałam na jego propozycję. Weszliśmy do domu i zajęliśmy miejsca na kanapie w salonie, tuż obok siebie, na tyle blisko, że stykaliśmy się ramionami. Argon wskoczył na moje kolana i położył się na nich, opierając brodę o nogi Hay'a.
- Jesteś przeraźliwie zimna - powiedział, patrząc się na mnie zaniepokojony. Nie zdążyłam nic powiedzieć, a on poszedł do sypialni, w której miałam spać i przyniósł mi ogromny, puchaty koc. Otuliłam się nim, próbując zachować przy sobie jak najwięcej ciepła Wyglądałam zapewne naprawdę komicznie. Mężczyzna włączył telewizor i zapytał mnie co chciałabym obejrzeć, pokazując mi całą gamę filmów.
- Oh, sama nie wiem. - Zamyśliłam się, ale po chwili uznałam, że postawię na film kryminalny.

Hayden?

Od Haydena Cd. Jane

Cieszyłem się, naprawdę niezmiernie się cieszyłem, że Jane spodobał się nasz spektakl. Często ktoś wpadał na próby - rodzina, czy przyjaciele innych aktorów byli stałymi bywalcami, ale nigdy tak bardzo nie zależało mi na czyjejś opinii.
- Chyba możemy już jechać - powiedziałem, przeczesując jeszcze wzrokiem pomieszczenie. Wolałem upewnić się, że wszystko załatwiłem, bo jakoś nie uśmiechało mi się z samego rana jechać do teatru na próbę, o której bym nie wiedział.
- Dobra, Hay, wynoś się. Należy ci się, stary, odpocznij trochę na tej randce - mruknął mój przyjaciel, i jednocześnie scenograf, klepiąc mnie w plecy. Wywróciłem oczami, po czym posłałem mu mordercze spojrzenie. Mężczyzna parsknął, po czym wskazał mi ręką drzwi. Nie zwracając na niego uwagi, zawołałem Argona, a pies po chwili wydreptał z kobiecej garderoby, gdzie, jak zwykle, wszyscy go miziali i drapali za uszkiem. Kucnąłem przy spanielu, by zapiąć mu smycz.
- Okej, no więc teraz już naprawdę możemy jechać - uśmiechnąłem się, powoli ruszając w stronę drzwi. Wyszliśmy z teatru i skierowaliśmy się w stronę parkingu, gdzie stał mój czarny pickup. Otworzyłem dziewczynie drzwi, wpuściłem spaniela do bagażnika, po czym sam  zająłem miejsce za kierownicą.
- Nie boisz się, że wypadnie? - zapytała Jane, marszcząc brwi i wskazała ręką na bagażnik. - Albo wyskoczy?
- Nie, Argon zawsze tam jeździ, bo nie lubię jak kręci mi się na przednim siedzeniu - odparłem i włączyłem samochód, by móc już jechać.

**

Zaparkowałem samochód na leśnej ścieżce, wśród największych i najgęściej ułożonych drzew. Podróż zajęła nam godzinę, może dwie,
- Musimy trochę przejść, ale to już niedaleko - powiedziałem, posyłając dziewczynie uśmiech.
- Ruszajmy więc - zaśmiała się. Odpiąłem smycz Argonowi, by mógł sobie pobiegać, a spaniel od razu ruszył w stronę dobrze znanego mu domku. Ruszyliśmy za psem.
- Hayden? - zapytała Jane. Spojrzałem na nią, unosząc pytająco brew. - Mogę wiedzieć dlaczego nazwałeś psa argon? To takie trochę...nietypowe imię.
-Cóż, z wykształcenia jestem chemikiem, skończyłem studia chemiczne i naprawdę bardzo to lubię. A argon to pierwiastek chemiczny, dokładniej gaz szlachetny leżący w grupie osiemnastej i okresie trzecim. - odparłem. - A co do wyboru akurat argonu, to sam nie wiem. Po prostu mi pasowało, fajnie się wymawia.
Po parunastu minutach zza drzew zaczął wyłaniać się nieduży budynek zrobiony z drewna. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc domek, który dostałem po tacie - wiązało się z nim tyle miłych wspomnień. Argon siedział już na progu, drapiąc jedną łapą drzwi.
- Wow, jak tu ładnie - powiedziała Jane, przyglądając się otoczeniu. Faktycznie, budynek stał na zielonej polance okraszonej białymi kwiatkami i  otoczonej ze wszystkich stron wysokimi drzewa. Słychać było cichutki szum strumyka.
Podszedłem do drzwi i przekręciłem stary kluczyk w zamku, by je otworzyć.
- Zapraszam - uśmiechnąłem się, otwierając dziewczynie drzwi. Wszedłem do budynku za nią. - Zaprowadzić cię od razu do pokoju, w którym będziesz spała? Czy najpierw wolisz coś zjeść, albo cokolwiek innego?

< Jane?>

piątek, 24 lutego 2017

Od Samanthy cd. Jaspera

Ze snu wyrwało mnie dosyć głośne pikanie alarmu. Chwilę zajęło mi, aby dojść do siebie i ogarnąć sytuację. Wyciągnęłam rękę w kierunku szafki nocnej i nacisnęłam przycisk wyłączający ten okropny jazgot. Spojrzałam na zegarek- kilka minut po ósmej. Wstałam pospiesznie, bo jeszcze nie byłam spakowana, a przecież byliśmy umówieni na dziesiątą. Pościeliłam łóżko i skierowałam się do łazienki aby wziąć szybki prysznic. Zimna woda rozbudziła mnie ostatecznie. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko kawy, która już powoli parzyła się w ekspresie. Ja tymczasem wrzucałam pośpiesznie ubrania do walizki i skoczyłam do sklepu znajdującego się przy moim bloku po coś dobrego do jedzenia. Zanim się obejrzałam było już wpół do jedenastej. Zdziwiłam się nieco, bo Jasper zazwyczaj się nie spóźniał. Stwierdziłam jednak, że może coś mu wypadło i usiadłam przed telewizorem, aby nieco umilić sobie oczekiwanie na mężczyznę. Upływ czasu poczułam, kiedy zdałam sobie sprawę, że właśnie kończę drugi czterdziestominutowy odcinek serialu. Zaniepokoiłam się nieco i próbowałam zadzwonić do Jaspera. Odpowiedziała mi automatyczna sekretarka. Albo mnie zlewa, albo faktycznie coś się stało, a jako, że nie jestem osobą bezczynnie siedzącą w miejscu, postanowiłam to sprawdzić. Zadzwoniłam po taksówkę, która czekała pod moim mieszkaniem już po pięciu minutach. Podałam kierowcy adres i wyruszyliśmy. Całą drogę układałam sobie plany i najgorsze scenariusze. Myślałam, co powiem, o co zapytam, próbowałam wymyśleć czego się mogę spodziewać. Z transu wyrwał mnie miły staruszek.
-Dalej nie przejadę, droga jest zablokowana. Poradzi sobie pani pieszo?- spytał ciepłym głosem.
-Tak, dziękuję.- odpowiedziałam zdezorientowana.
Zapłaciłam kierowcy za jazdę i wysiadłam z pojazdu. Moim oczom ukazało się pełno wozów strażackich i policyjnych. Od razu poczułam uderzenie gorąca rozchodzące się po moim ciele. Dom Jaspera znajdował się za zakrętem, ale zza drzew otaczających osiedle widziałam unoszące się, lekko szare kłęby dymu. Przyspieszyłam kroku po chwili już biegnąc. Na chodniku mijałam policjantów, którzy rozmawiali z jakimiś ludźmi. Było ich coraz więcej i więcej, aż w końcu zrozumiałam dlaczego. W miejscu domu, w którym mieszkał mężczyzna nie było nic oprócz gruzów. Zaparło mi dech w piersiach i poczułam, jak robi mi się słabo. Podbiegłam do grupki ludzi stojących przy taśmie policyjnej odgradzającej szczątki budynku i stanęłam jak wryta. Nie pozostało nic, dosłownie nic. Moje serce biło jak oszalałe, słyszałam wręcz krew dudniącą w moich uszach. Jeszcze raz wykręciłam numer do Jaspera- wciąż cisza. Adrenalina w żyłach sprawiła, że nie zważając na konsekwencje prześlizgnęłam się pod żółtą taśmą i popędziłam w kierunku miejsca katastrofy. Byłam zamroczona, nie słyszałam nic wokół, jedynie własny przyspieszający oddech. Po chwili poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga. Próbowałam się wyrwać, ale mój przeciwnik był znacznie silniejszy.
-Czy pani oszalała?!- ryczał mi do ucha, ale słowa zdawały się jakby nie robić na mnie wrażenia- Co pani wyprawia? Proszę natychmiast stąd wyjść albo będę zmuszony wyprowadzić panią siłą!
-Co…co tu się właściwie stało? Czy ktoś jest ranny? Co z człowiekiem, który tutaj mieszka?- zalewałam go lawiną pytań
-Powtarzam, proszę stąd odejść, tu nie jest bezpiecznie.- odparł zimnym tonem
-Czy on przeżył? Żyje?!- wciąż powtarzałam roztrzęsiona.
-Naprawdę, niech pani idzie, nie jestem uprawniony do udzielania takich informacji, niech pani spyta kogoś z policji.- powiedział prowadząc mnie w kierunku odgrodzonych ludzi- Lepiej, żebym pani tu więcej nie spotkał.- rzekł, po czym puścił mnie i odwracając się odszedł.
Szukałam wzrokiem pracowników, którzy nie byli zajęci robieniem zdjęć do akt, czy odkopywaniem gruzów. Nikogo takiego nie udało mi się jednak znaleźć. Kucnęłam i oparłam głowę na rękach, a z oczu mimowolnie popłynęły mi łzy. Wtem zobaczyłam przed sobą parę nóg.
-Wszystko dobrze?- spytał mężczyzna w policyjnym mundurze- Potrzebuje pani pomocy?
-Tak…nie, właściwie nie…chociaż-plotłam bez sensu- Proszę mi powiedzieć, co tu się wydarzyło.
-Sami jeszcze tego nie wiemy. Wezwała nas jedna z sąsiadek pana Pine’a. To się stało w nocy, ale nie znamy dokładnych okoliczności.
-A co z mężczyzną, który tu mieszka? Wszystko z nim w porządku?- spytałam pełna nadziei.
Odpowiedziała mi tylko cisza. Człowiek udzielający mi informacji patrzył na mnie z politowaniem w oczach.
-Niech pan mówi!- wydarłam się, a ludzie stojący obok równocześnie odwrócili głowę w naszym kierunku.
-Jeszcze go nie znaleźliśmy. Być może w ogóle nie było go w domu w czasie zawalenia. Strażacy wciąż odkopują gruzy, działamy jak najszybciej możemy…
Znowu zrobiło mi się słabo. Policjant wciąż coś mówił, ale przestałam go słuchać. Wyglądałam jak ogłuszona, otumaniona. Usiadłam na krawężniku i gapiłam się na wszystko pustym wzrokiem. Serce nie przestawało mi dudnić, a mój oddech stawał się coraz płytszy. Chwilowo moją uwagę przykuło poruszenie gapiów i jakieś krzyki dochodzące z oddali.
-Zrobić miejsce, miejsce!- ryczał jakiś mężczyzna
-Proszę się odsunąć, natychmiast!- wtórował mu drugi
W tej samej chwili podjechała karetka. Wstałam i podeszłam w jej kierunku. Moim oczom ukazała się para ratowników, która niosło kogoś na noszach. Dopóki się nie zbliżyli nie wiedziałam kto to. Po chwili jednak zrozumiałam, że wieźli Jaspera. Leżał przykryty kocem termicznym, a na szyi założony miał kołnierz. Twarz miał we krwi. Jeden z ratowników podawał mu tlen. Pobiegłam za nimi wciąż zadając im te same pytania.
-Co z nim? Żyje?- bezsilnie rzuciłam w ich kierunku
Nikt mi nie odpowiedział, mężczyźni byli zajęci pakowaniem noszy do karetki. Kiedy byli już w środku jeden z nich, chyba widząc jak żałośnie wyglądam, zwrócił się do mnie:
-Kim pani jest? Kimś z rodziny?
-Nie, ale..-próbowałam mu odpowiedzieć, ale mi przerwano
-W takim razie nie jedzie pani z nami. Wszystkie potrzebne informacje zostaną pani udzielone w szpitalu.- rzucił zamykając mi przed nosem drzwi pojazdu.
Odsunęłam się na chodnik, aby ułatwić wyjazd karetki i szybko przekalkulowałam w głowie jak najłatwiej będzie się dostać na miejsce. Ulice pewnie były pozamykane, więc taksówki odpadały, autobusy tak samo, bo pewnie zmieniono im trasy. Szpital znajdował się dwa kilometry stąd, nie była to jakaś zabójcza odległość, więc postanowiłam, że pokonam ją pieszo. Po dwudziestu minutach szybkiego marszu stałam przed ogromnym budynkiem. Weszłam do środka i podeszłam do pani stojącej przy rejestrze.
-Przepraszam, niedawno przywieziono tu człowieka, wydobyty spod gruzów, nazwisko Pine. Gdzie mogę go znaleźć?- spytałam wciąż roztrzęsiona
-Rodzina?- odrzekła do mnie starsza kobieta.
-Tak-skłamałam. Wiedziałam, że inaczej nie wpuścili by mnie dalej- Jestem jego siostrą.
Kobieta zlustrowała mnie wzrokiem, po czym otwarła dużą księgę i palcem szukała nazwiska, które jej podałam.
- Czwarte piętro, sala 425.
Podziękowałam jej i podeszłam do windy. Kiedy przyjechała wsiadłam do niej i nacisnęłam odpowiedni przycisk. Jazda w górę trwała kilkanaście sekund, ale dla mnie było to wieczność. Choć już się trochę uspokoiłam, to dalej się bałam, a moje ręce trzęsły się jak nigdy w życiu. Usłyszałam piknięcie i drzwi się otworzyły. Sala, w której leżał Jasper znajdowała się tuż naprzeciwko, więc daleko nie musiałam szukać. Przed nią stało dwóch mężczyzn w białych fartuchach debatujących między sobą. Podeszłam niepewnie i spytałam:
-Przepraszam bardzo, czy mogę się dowiedzieć co z pacjentem, który leży w tej sali?
Lekarze popatrzyli po sobie, po czym jeden z nich odparł:
-Stracił dużo krwi i ma prawdopodobnie lekki wstrząs mózgu, lecz jego stan jest stabilny. Póki co jest wciąż nieprzytomny, ale niedługo powinien się obudzić. Jeśli pani chce, może go pani odwiedzić, tylko proszę nie siedzieć tam zbyt długo. Pacjent potrzebuje odpoczynku.
Pokiwałam głową i podziękowałam lekarzom. Niepewnie uchyliłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Dopadł mnie ten charakterystyczny szpitalny zapach sterylności. Cała sala była biała, a po lewej stronie znajdowało się łóżko, na którym leżał Jasper. Podeszłam do niego i odetchnęłam z ulgą. Wciąż wyglądał jak siedem nieszczęść, ale przynajmniej wiedziałam, że nic mu nie grozi. Przysunęłam fotel stojący w rogu pokoju bliżej łóżka i rozsiadłam się na nim. Złapałam mężczyznę za rękę czekając, aż się obudzi, choć wiedziałam, że może to potrwać dosyć długo.

<Jasper?>

piątek, 17 lutego 2017

Od Sui Cd Aron

Rozmawiało mi się z nimi naprawdę miło, szkoda jednak że jedynie o pracy. Cóż, z drugiej strony nie miałam po prawdzie o czym rozmawiać, bo nie znałam życia poza pracą.
Kiedy zostałam, z Aronem sam na sam złożyłam elegancko dłonie z przodu i opuściłam nieśmiało głowę rumieniąc się nieco.
Uśmiechnęłam się, delikatnie kiedy przygotowałam sobie wypowiedź.
-To Ja powinnam podziękować, tym przypadkowym spotkaniem nie tylko poprawiliście mi nastrój z "dobrego" na "bardzo dobry", ale również urozmaiciliście mi dzisiejszy dzień, który niechybnie skończyłby się dobre czterdzieści minut temu i wróciłabym do pracy nad książką. -Schyliła lekko głowę, we wdzięcznym geście. -Mało się odzywałeś podczas rozmowy, mam nadzieje, że Cię nie zanudziłyśmy ?  -Zapytałam, sama się dziwiąc że takie słowa wypadły z moich ust, nie planowałam się o to pytać. Choć w istocie, zauważyłam jego małomówność.
-Nie, nie zanudziłyście. Miło się słucha opinii specjalisty, który jest na miejscu zdarzenia. -Powiedział z uśmiechem.
Cofnęłam się o krok i dygnęłam.
-Nie sądziłam, że jestem tak poczytna i że ktoś zwraca uwagę na moje nazwisko pod artykułami. -Dodałam, podnosząc oczy na jego twarz uśmiechnęłam się kącikiem ust. W trakcie rozmowy, o kilku koncertach padły informacje o tym, iż On pisał teksty utworów. Rzadko się zajmowałam, takimi sprawami - nie przepadałam, za chodzeniem po koncertach, trudno się temu dziwić. -Następnym razem, polecę koledze, by wspomniał o Tobie w artykule, który będzie pisał o "Daimo of prince". -Widząc jego spojrzenie, schowałam głowę bardziej w ramionach opuszczają spojrzenie. -Nie mam na myśli nic złego, po prostu... Po prostu uważam, że osoby pracujące na "zapleczu", są często pomijane. W mojej ocenie jest to nie fer, a ludzie powinni wiedzieć kto stoi za sukcesem "znanych osób".  -Wytłumaczyłam swoje słowa, wyciągając z małej torebki dopiętej do paska sukienki wizytówkę i podałam mu. -Jak będziesz w nastroju by opowiedzieć o swojej pracy, daj znać to umówię Cię z kolegą. -Dygnęłam z godnie na starą modę, żegnając się z Aronem. -Miłego dnia.
I poszłam do siebie, trochę dziś się w moim życiu wydarzyło...nie planowanych rzeczy, mimo to uśmiechnęłam się. Dawno nie bawiłam się, Tak dobrze.
Z lubością zdjęłam z siebie sukienkę i w czymś luźnym przygotowałam posiłek, nucąc coś zastanawiałam się, czy nie zaadoptować jakiegoś zwierzaka typu rybka czy żółwik. Kiedy jednak mój wzrok padł na prawie wyschniętą rosiczkę, stwierdziłam, że to nie jest najlepszy pomysł...

<Aron ? >

Od Jane Cd. Hayden

Uderzając paznokciami w udo, rozmyślałam nad przedstawieniem, które odegra Hayden. Czy będzie to dramat, czy romans, wiedziałam, że będzie powalające. Od tego mężczyzny z daleka biła pewność siebie, charyzma i eksperiencja w swoim zawodzie. Potrafił niezwykle dobrze grać, co dawało się zauważyć na co dzień. Wzięłam głęboki oddech i kolejny już raz w przeciągu ostatnich dwudziestu minut spojrzałam na wyświetlacz swojego telefonu. Wskazywał on godzinę 9:47, więc pozostało mi jeszcze trzynaście minut do próby Haydena. Wysiadłam z autobusu na następnym przystanku i skierowałam się w stronę teatru.
Stanęłam przed wielkimi drzwiami i popchnęłam je delikatnie, dzięki czemu moim oczom ukazał się długi korytarz, mocno oświetlony promieniami słońca, wpadającymi przez otwarte okiennice.
Podeszłam do ochroniarza, licząc na pomoc w odnalezieniu odpowiedniej sali, jednak ten zajęty był uzupełnianiem czegoś w komputerze, więc zdana byłam na siebie.
Rozejrzałam się bezradnie dookoła, a mój wzrok zatrzymał się na drzwiach z napisem Próby spektakli. Uśmiechnęłam się pod nosem, wchodząc do pomieszczenia. Ukazał mi się średniej wielkości pokój, z wieloma krzesłami ustawionymi przed ogromną platformą. Usiadłam na jednym z nich, obserwując poczynania aktorów. Nie było wśród nich Haydena, więc naszły mnie podejrzenia, że weszłam do nieodpowiedniej sali, jednak po krótkiej chwili na scenie pojawiła się poszukiwana przeze mnie osoba. Hayden ubrany był w czarny garnitur wraz z białym krawatem. Podczas przedstawienia nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, był niezwykle pociągający. Zresztą on również, za każdym razem, gdy wygłaszał jakąś kwestię, patrzył się prosto na mnie, co mogłam usprawiedliwić sobie nieobecnością na sali nikogo, prócz aktorów i mnie.
Sztuka zakończyła się w mgnieniu oka, przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie spojrzałam na zegarek, który wskazywał piętnaście minut po jedenastej. Aktorzy ukłonili się, a ja zaczęłam klaskać, co zostało skwitowane radosnymi śmiechami i kilkoma uszczypliwymi komentarzami. Hay dyskretnie uśmiechnął się do mnie i zaprosił gestem na scenę. Momentalnie się rozpromieniłam i energicznym krokiem pokonałam dzielącą nad odległość.
- Jak ci się podobało? - spytał, kiedy byłam już wystarczająco blisko, aby zagłuszyć gwar panujący wokół nas.
- To było niesamowite - przyznałam, rozglądając się dookoła. - Pomyśleć, że jeszcze przed chwilą rozgrywała się tu scena masowego morderstwa. - Hayden parsknął pod nosem na moją uwagę, zwracając na siebie uwagę kilku osób, przez co spuściłam głowę i zarumieniłam się. Niezwykłe, że miałam odwagę podejść do obcego mężczyzny, aby zapytać się o psa, ale kiedy kilka osób zwróci ku mnie wzrok od razu się peszę.

Hayden? 

Od Jaspera cd Samantha

-O tej porze fajerwerki niewiarygodne! -odparła spoglądając na mnie
-Zapłaciłem komuś za puszczenie o tej godzinie - uśmiechnąłem się
-A szefa jak przekonałeś żeby dał ci numer?- zapytała
-hmm jak to było poszedłem z kumplem co jest w FBI i zagroził mu że może zamknąć restauracje - uśmiechnąłem się
- Jesteś naprawdę wpływowy - zaśmiała się
- Tak ci sie zdaje... kolega tylko oddał mi przysługę bo miał dług - odparłem
Gdy fajerwerki ustały wstaliśmy i ruszyliśmy w kierunku osiedla na którym mieszkała Sam.
Stanęliśmy przed drzwiami mieszkania Samanthy. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
Wziołem rękę Samanthy i pocałowałem ją.
-Do jutra - odparłem
- Do jutra - powiedziała i weszła do mieszkania
Wróciłem pod kawiarnie i wsiadłem do auta. Wróciłem do domu. Zacząłem się pakować. Napisałem sms'a do Samanthy że przyjadę po nią o 10.00. PO chwili zauważyłem że zgasły światła w całym domu. Próbowałem zapalić ale nic z tego. Nagle ktoś zaczął ostrzeliwać dom na dole. Padłem na ziemie i szybko wyjąłem z pod szafki nocnej broń i ją naładowałem. Przewróciłem łóżko by posłużyło mi za ochronę. Gdy usłyszeli przewracające się łóżko zaczęli górę ostrzeliwać. Skupili ogień na moim pokoju. Ja przeczołgałem się po schodach na duł. Doczołgałem się do okna i spojrzałem przez nie. W krzakach za ulicą i latarnia było chyba z 12 ludzi z kałachami. Po chwili 4 z nich wyciągnęli bazuki. Szybko doczołgałem sie do łazienki i nacisnąłem przycisk dzięki któremu otworzyły sie tajne drzwi. Musiałem być szybki. Szybko weszłam i zamknąłem drzwi. Zszedłem do schronu i zamknąłem cięższe drzwi. Usłyszałem słabe dźwięki burzącego się domu. W schronie miałem wszystko jedzenie, wodę lekarstwa broń. Która wystarczyła by na wiele lat. Nagle poczułem sie słabo. Spojrzałem na swoją koszulę , która zabarwiała się na czerwono.
-Szlag...
Podszedłem do zlewu i szybko rozebrałem koszule. Rozpaliłem palnik i podgrzałem nóż. Wyciągnąłem kule i szybko przyłożyłem gorący nóż. Zacisnąłem pięść jak i zęby. Wsadziłem nóż do wody by ostygł i położyłem się na ziemi. Miałem małe rany na buzi.. i ciele. nie dość że siniaki z misji..Przecięta warga szczypała. Patrzyłem w sufit a raczej beton. Wiedziałem tylko że nie ma tu zasięgu. Mój dom to ruina... może chociaż auto oszczędzili. Na szczęście przy sobie mam kartę kredytową i telefon ale one tu mi się nie przydadzą. Teraz trzeba poczekać. Zrobiło mi sie słabo. Zbyt dużo krwi straciłem.... Zemndlałem

Samantha? Sory że krótkie ale to tak specjalnie

Od Aarona Cd. Sui

Wszedłem powoli do biura. Była godzina szósta rano, a ja jako jeden z pierwszych budziłem wytwórnię do życia. Dziś miałem wyjątkowo dużo pracy, a dzień niestety mi się stosunkowo do niej nie wydłużył. Czasem zastanawiałem się dlaczego ludzie mówili, że mi zazdroszczą. Nie mieli czego. Ich wyobrażenia o pracy twórcy tekstów było zupełnie mylne. Wielokrotnie słyszałem, że to musi być niesamowita praca bo poznaję tylu sławnych piosenkarzy. ,,Musisz być wśród nich kimś ważnym skoro kupują twoje kawałki.'' Tymczasem ja zapieprzałem jak wół, a to moi przełożeni zbierali nagrody i pochwały. Wygrane konkursy należały nie do piosenki, a zespołu/ wykonawcy.
Zająłem miejsce za swoim biurkiem i uruchomiłem komputer. Spojrzałem na tarczę zegarka, który miałem na lewym nadgarstku. Za jakieś trzydzieści minut do pokoju wpadnie moja współpracowniczka i najlepsza przyjaciółka JiMin. Do tego czasu miałem okazję odrobinę ogarnąć stertę papierów, które jakimś magicznym sposobem wyrosły na blacie przez noc. Otworzyłem pierwszą teczkę i zacząłem przeglądać kartki co jakiś czas zawieszając wzrok na dłużej przy ciekawszym zdaniu.
Usłyszałem huk, a zaraz po nim do biura weszła JiMin. Jak zwykle w rękach trzymała dwa kubki gorącej kawy. Zamknęła drzwi uderzając w nie biodrem i podeszła do mnie. Postawiła mi napój pod rękami i sięgnęła do swojej torebki. Już po chwili przede mną leżały zapakowane w pojemniczek kanapki i kilka czekoladowych ciastek, które kusiły mnie bardziej niż życiodajny - o tej godzinie - płyn.

( JiMin)
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/bd/94/0c/bd940c4650f850a82d6e15587e19f14f.jpg

- Dzień dobry - przywitała się zasiadając naprzeciw mnie, na swoim miejscu.
- Hej - mruknąłem uzupełniając papiery.
- A ty co taki nie w humorze? Coś się stało?
- Ty się zjawiłaś i nastrój do pracy szlag trafił.
Roześmialiśmy się po czym dziewczyna trzasnęła mnie teczką po głowie. Wyjęła ze swojej bezdennej torebki telefon i puściła k-pop na cały regulator. Po chwili w całym pomieszczeniu czuć było zapach jej perfum, którymi psiknęła mi na włosy co skwitowałem morderczym spojrzeniem. Teraz nasz dzień pracy rozpoczął się na dobre.
***
- Ja zmykam. Mam dziś jeszcze spotkanie z pewnym miłym kelnerem z kawiarni niedaleko mojego mieszkania - JiMin uśmiechnęła się szatańsko i zatrzepotała rzęsami.
- Jasne. Nie ma sprawy.
Nie mogłem dziś narzekać, że mi nie pomogła bo byłoby to kłamstwo. Ji uwijała się niczym mrówka pisząc tekst i wypełniając papiery przez kilka godzin. Ja robiłem oczywiście to samo jednak z tekstem szło mi gorzej. Coś mi się ostatnio popsuło i niestety moja wena poszła się je*ać. Miałem z tego tytułu ogromny problem z jednym z klientów, który upominał się o piosenkę już drugi dzień. Westchnąłem zrezygnowany i wygasiłem komputer. Było blisko dziewiętnastej, a ja siedziałem w wytwórni jako jeden z ostatnich. Trzynasty luty miał to do siebie, że każdy chciał iść do domu wcześniej pozostawiając sobie pracę na piętnastego. Poszedłem w ich ślady i już po dwudziestu minutach byłem pod drzwiami swojego mieszkania. Odkluczyłem je i wszedłem do środka. Ściągnąłem swoje buty, a skurzaną kurtkę powiesiłem na wieszaku. Jak co wieczór od razu poszedłem do łazienki gdzie zmyłem lekki makijaż, który zasłaniał moje cienie pod oczami. Po wykonaniu tej czynności wziąłem ciepły prysznic. Kończąc wycierać swoje ciało usłyszałem donośny dzwonek mojej komórki. Ignorując urządzenie poszedłem do kuchni z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Z lodówki wyjąłem twarożek. Już po chwili siedziałem ubrany w bokserki i luźny t-shirt przeglądając najnowsze wiadomości, które zawarte zostały w Internecie. Spędziłem tak jakieś trzy godziny. Wyłączyłem KakaoTalk patrząc na zegarek. Jutro miałem wolne, a co za tym idzie mogłem sobie dłużej pospać. Kiedy miałem już gasić lampkę nocną koło mojego łóżka komórka dała o sobie znać. Chwyciłem telefon i sprawdziłem wiadomość:
,, Jutro walentynki więc co powiesz na kino? Albo kawiarnia?”
Uśmiechnąłem się na treść sms’a. JiMin zawsze wyciągała mnie gdzieś w ten ,,cudowny’’ dzień. Chodziliśmy po mieście śmiejąc się i wygłupiając niczym dzieci. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że nie byliśmy już dziećmi. Często też po walentynkach dostawaliśmy dużo pytań czy jesteśmy już razem? Ubaw przy odpowiadaniu mieliśmy przedni ponieważ zawsze mówiliśmy niezgodnie i ludzie głupieli nie wiedząc czy to prawda, czy nie.
,, Kino, a potem ciacho i kawa???’’
,, Tyłek mi urośnie TT_TT’’
,, Tobie nigdy!’’
,, <33333”
Tak oto mój długi sen poszedł się je… No wiecie. Odłożyłem telefon na szafkę.
***
Było blisko ósmej gdy do mojej sypialni wpadła Ji z ogromnym uśmiechem na ustach. Uśmiechem szatana. Szybko otworzyła okno na oścież i zdarła ze mnie kołdrę, którą byłem szczelnie owinięty.
- Co ty wyprawiasz? Zdurniałaś do reszty – wydarłem się na nią drżąc z zimna.
- Wstawaj. Za piętnaście minut w kuchni.
Poinformowany o planie na najbliższe minuty udałem się do łazienki, aby się ogarnąć. W międzyczasie zanotowałem w pamięci, żeby wymienić zamki w drzwiach, albo zabrać dziewczynie klucze. Stwierdziłem, że druga opcja będzie mniej kłopotliwa i podkreśliłem oczy czarną kredką. Założyłem na siebie czarne jeansy, koszulę i sweter, z którego wystawał kołnierzyk śnieżnobiałego materiału. Na nadgarstku zapiąłem swój srebrny zegarek i dołożyłem ulubioną bransoletkę. Wyrobiłem się w czasie idealnie ponieważ gdy wyszedłem z łazienki Ji właśnie nakładała dżem na gofry.
***
Po udanym seansie zgodnie z planem poszliśmy do kawiarni. Jakież było nasze zdziwienie gdy w kilku lokalach pod rząd nie znaleźliśmy wolnego miejsca. Zaczynałem się powoli denerwować. Nigdy nie mieliśmy problemów tego typu, a dziś jak na złość wszyscy wybrali kawiarenki, restauracje i im podobne, żeby spędzić czas. Kiedy już mieliśmy zrezygnować z ciasta i iść do domu natrafiliśmy na pusty stolik. Chcieliśmy go zająć, ale przed nami jak z pod ziemi wyrosła białowłosa kobieta. Spojrzałem na nią zdziwiony gdy zakryła sobie usta dłonią. Coś było ze mną nie tak? Miałem coś na twarzy? Może kredka do oczu mi się rozmazała?
- Czy ty jesteś Aaron Morthensen? Ten pisarz tekstów?
- A ty to Sui Yowane? – Teraz pytanie zadała JiMin.
- Tak. Znasz mnie?
- Jesteś dziennikarką, która dość często pojawia się przy jakiś skandalach lub na galach – odparła spokojnie moja przyjaciółka jakby było to oczywiste od zawsze.
Siedząc przy stoliku z dwoma kobietami ciągle nie mogłem pozbierać do kupy tego jak to się stało. Od słowa do słowa Ji zaproponowała wspólną kawę i ciastko, a Sui się zgodziła. Tak oto spędziliśmy kolejną godzinę na rozmowie o gwiazdach i ich skandalach. Białowłosa okazała się naprawdę miłą osobą o ciekawym podejściu do życia. Niestety jak to zwykle bywa w życiu każdy z nas musiał iść do siebie i opanować swoje sprawy. Do mojej współpracownicy zadzwonił jej nowy chłopak i dziewczyna czmychnęła szybciej niż struś przed kojotem. Tak oto szedłem teraz z dziennikarką odprowadzić ją do domu.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Miło było cię poznać na żywo, a nie tylko czytać twoje artykuły.
Sui???

czwartek, 16 lutego 2017

Od Samanthy cd. Jaspera

Siedziałam w wannie i próbowałam się relaksować i ten jedyny i dosyć rzadko zdarzający się wolny dzień, gdy mój telefon zadzwonił. Numer, który się wyświetlił nie był zapisany w mojej pamięci, więc odebrałam niepewnie. W zasadzie to nieczęsto odpowiadam na połączenia od nieznajomych, ale w ostatnim czasie trochę rzeczy się wydarzyło i stwierdziłam, że nie ma co zwlekać. Rozmówcą okazał się być nie kto inny jak Jasper. Nie powiem- zdziwiło mnie to trochę, bo niby skąd mógł mieć mój numer. „Ten człowiek widział się z burmistrzem, dla niego nie ma rzeczy niemożliwych, głupia”- pomyślałam. Umówiliśmy się i zakończyłam połączenia. Odłożyłam telefon na ziemię, po czym zanurzyłam głowę w wodzie. Trwało to kilka sekund, nienawidziłam, gdy wlewała mi się do uszu. Wynurzyłam się wypuszczając powietrze, po czym chwyciłam za ręcznik i wyszłam z wanny. Założyłam na siebie szlafrok, po czym poszłam do sypialni i włączyłam laptopa. Na ekranie pojawiła się informacja, że dostałam maila. Zalogowałam się na pocztę i otworzyłam nową wiadomość.

Dobra robota, spisuj się tak dalej, a daleko zajdziesz, Sam. Za niedługo znowu się odezwę.
~D.

Usunęłam to tak szybko, jak otworzyłam, przeklinając jednocześnie pod nosem. O spokoju mogłam zapomnieć. Jednak nie to jest teraz najważniejsze. O 17 byłam umówiona i nic mi tego nie popsuje. Wstałam i udałam się z powrotem do łazienki, aby wysuszyć włosy. Pomalowałam też rzęsy i ubrałam się w zwiewną, kwiecistą sukienkę. Czas leciał nieubłaganie, więc zadzwoniłam po taksówkę. W tym czasie wrzuciłam do torebki portfel i zbiegłam na dół, aby od razu wsiąść do pojazdu. Czekałam może trzy minuty na kierowcę. Gdy podjechał zapakowałam się do żółtego auta i wskazałam taksówkarzowi kierunek jazdy. Korki o tej porze są dosyć duże, więc podróż przeciągnęła się o kilkanaście minut. Jako, iż byłam już i tak spóźniona, a od kawiarni dzieliło mnie kilka kroków to wysiadłam i postanowiłam przejść się pieszo. Zajęło mi to zdecydowanie mniej czasu niż gdybym jednak została w pojeździe. Wchodząc do kawiarni próbowałam doszukać się wzrokiem mężczyzny. Siedział przy stoliku i wpatrywał się w okno. Podeszłam i przysiadłam się do niego witając się z szerokim uśmiechem. Cieszyłam się, że wrócił cały i zdrowy. Po chwili kelner przyniósł filiżankę z kawą dla Jaspera i położywszy ją na blacie zwrócił się do mnie:
-Życzy sobie pani czegoś?
-Poproszę to samo.-powiedziałam wskazując głową na kawę, którą pił mój towarzysz.
Pracownik zapisał sobie to w małym notesiku i oddalił się, aby przygotować napój.
-Mam nadzieję, że nie czekasz za długo- odparłam
-Nie, skądże.
-Wszystko poszło zgodnie z planem na misji?- spytałam. Ciekawość często brała u mnie górę.
-Powiedzmy- stwierdził z uśmiechem.
I na tym temat się skończył. Nie chciałam z niego dużo wyciągać, bo wiem, że nie jest to przeżycia, które chciało by się wspominać. Będzie chciał to sam powie. Siedzieliśmy ponad godzinę i gawędziliśmy o różnych sprawach. W międzyczasie zjedliśmy też po kawałku sernika z owocami, który był pyszny. Nim się obejrzałam minęła dwudziesta i nadeszła najwyższa pora, aby się zbierać.Uregulowaliśmy rachunek i opuściliśmy lokal kierując się w stronę mojego osiedla. Szliśmy dosyć wolnym krokiem, wtedy najlepiej się rozmawia.
-Nasz wypad dalej aktualny?- spytałam
-Jak najbardziej.- odparł z uśmiechem- Chyba, że ci się odwidziało.
-Nie, no co ty- zaśmiałam się- Jakieś konkretne plany?
-Bądź spakowana jutro. Resztę zobaczysz sama- odpowiedział
-Tajemniczo
Mrugnął tylko do mnie okiem, po czym spojrzał na zegarek. Przyspieszył trochę kroku i skręciliśmy w boczną alejkę prowadzącą na niewielką polanę. Nieco się zdziwiłam, bo zboczyliśmy z trasy prowadzącej do mnie. No ale nic, nie protestowałam, bo byłam ciekawa co wymyślił. Doszliśmy na miejsce, a moim oczom ukazało się niewielkie wzniesienie wśród pustej przestrzeni trawy, na które mężczyzna już się wdrapywał. Dołączyłam do niego po czym oboje usiedliśmy po turecku. Jasper ponownie spojrzał na zegarek, a następnie przeniósł wzrok na niebo wypatrując czegoś.
-Czekamy na coś?- spytałam zdezorientowana
-Zobaczysz- odpowiedział z nutką ekscytacji w głosie.
No i po chwili zobaczyłam, a co za tym idzie też usłyszałam. Kolorowe, rozbłyskujące kształty na niebie, którym towarzyszył dźwięk wystrzeliwania. Nigdy nie widziałam, aby w tym mieście organizowali pokazy fajerwerków. Cóż, najwyraźniej jeszcze wielu rzeczy nie wiedziałam. Wokół nas zaczęli gromadzić się przechodnie wzdychając z zachwytu. A ja siedziałam wpatrzona jak dziecko w górę, opierając brodę na kolanach.

<Jasper?>

środa, 15 lutego 2017

Od Jaspera cd Samantha

- Jak zawsze - dalej sie tuliliśmy gdy nagle zatrąbił facet z taksówki
Odsunęliśmy się a ja się uśmiechnąłem. Wziąłem swój żołnierski plecak i zamknąłem drzwi domu.
- To za 2 tygodnie - uśmiechnąłem sie i zapakowałem plecak i wsiadłem.
Dojechałem do jednostki w 1 godzinę. Poszedłem się przebrać w mundur. Generał miał mi pokazać mi mój oddział, który składał się podobno z najlepszych. Stałem za drzwiami, ale nadal było słychać co mówi generał.
- Będzie wami dowodził syn najlepszego z komandosów. Sam jest najlepszy. W głuszy umiałby zastawić pułapki na wrogów bez broni! Wy w porównaniu do niego jesteście nikim słyszycie NIKIM!
Generał Mosson był bardzo ostry. Sam mnie sprawdzał na egzaminie. I niestety jako jedyny zdałem..
Podziwiał mojego ojca bo był jego najlepszym przyjacielem.
- Przedstawiam wam Pułkownika Pine'a
Wszedłem przez drzwi a żołnierze salutowali mi. Stali na baczność ubrani w mundury.
-Oddaje was w jego ręce - spojrzał na mnie- masz dokumenty o misji?
- Tak wszystko już wiem - odparłem
Generał wyszedł a żołnierze przestali salutować.
- Dobrze czeka nas poważna misja musimy wrogowi wykraść plany bez nich nie będziemy mieli taktyki jak ich zniszczyć
Tydzień nam zajęło przygotowanie planu.. Założyliśmy wszystko co potrzebne kamizelki okulary wszystko. Helikopter już miał odpalone silniki. Mieliśmy mikrofony i słuchawki dzięki, którym porozumiewaliśmy się. Wysialiśmy do helikoptera,który zawiózł nas do lasu i wylądował na łące. Wyszliśmy szybko. niedaleko był cel stary budynek w którym były dane na komputerze. Ale był jeden haczyk pilnowali jego. Wszyscy szli za mną osłaniając boki i tyły.
Z krzaków ujrzałem wejście. Strzegło go 2 strażników. Poprosiłem o snajperkę i zestrzeliłem ich po cichu. Weszliśmy i wszyscy obstawiali coś drzwi schody wszystko. Postrzelaliśmy. Więc musieli sie dowiedzieć, że jesteśmy musieliśmy sie pośpieszyć. Szliśmy schodami i byliśmy czujni.
Zastrzeliliśmy wszystkich co stanęli nam na drodze. W końcu znaleźliśmy drzwi za którymi był komputer. Na pewno ktoś go strzegł. Na drzwiach nasz specjalista przyczepił ładunek wybuchowy. Po czym cofnęliśmy się na bezpieczną odległość i nacisnąłem guzik zapalający. Weszliśmy i wszystkich rozwaliliśmy. Nasz specjalista od komputerów szybko zajął się nim. Ja patrzyłem w okno zadziwiająco cicho tu było. Rozumiem dom opuszczony w sercu lasu.. ale za łatwo poszło....
Po chwili usłyszłem pikanie.
- WON STĄD !
Szybko zabrałem za fraki Rex'a który robił przy komputerze i wszyscy wyszli i kierowali się do wyjścia. Ja tylko odliczałem ile nam zostało. Nagle Rex krzyknął.
- Pen drive z planami został !
Podniosłym Rexa i już sam biegł. Ja popędziłem po Pen drive. Wiedziałem że ryzykuje, ale bez tych planów moglibyśmy przegrać. Zabrałem szybko pen drive i  zauważyłem basen. Wyskoczyłem przez okno do basenu. Wtedy dom wybuchł. Ściągnąłem za ciężką kamizelkę.  Wynurzyłem się dopiero wtedy gdy wszystko ucichło. Wyszedłem i nabrałem oddechu. Dobrze że pen drive był w nieprzemakalnych spodniach... Szybko znalazłem drogę do miejsca helikoptera i tam poszedłem.
W oddali słyszałem krzyki żołnierzy.
- Pułkownik zginął i to przez ciebie Rex czemu nie wziąłeś Pen driva !- odpowiedział Topór
Każdy z nich miał jakieś przezwisko... ja niestety nie..
-Nie mamy planów do tego pułkownik zabity nie nadajemy się na żołnierzy! To miała być łatwa akcja!- odparł Betha
Wyszedłem z krzaków cały poobijany w siniakach i mokry. Wszyscy zaczęli się na mnie patrzeć.
A po chwili na siebie. Podeszli do mnie i kazali mi się oprzeć na nich.
- Dobrze ę nic panu nie jest - Odparł Betha
- Ale to przeze mnie pan jest w takim stanie a my nie mamy planów -odparł Rex
- mamy pen drive - wyjąłem z kieszeni wbudowanej specjalnie.
- Jesteśmy uratowani - wziął go Rex uradowany
Helikopter przyleciał i wsiadaliśmy do niego wróciliśmy do bazy. Generał przywitał nas z lądowiska. Wezwał też medyków. Wysiadłem i zasalutowałem.
- Misja wykonana generale
- Wyglądasz jak ścierwo medycy się tobą zajmą- odparł szorstko
- Nalegam ser by nic mi nie robili czuje się dobrze tylko kilka siniaków
- To oni ocenią pułkowniku- odparł i odebrał od Rex'a pen drive.
Medycy położyli mnie na noszach.
- Dobra robota Rex - odparłem
Medycy zabrali mnie do bunkru lekarskiego. Tam przebadali i stwierdzili małe otwarte ranki jak i wiele siniaków. Powiedzieli że na razie mam zostać tak nakazał Generał i mam u niego się stawić w hangarze. Więc ubrałem się i poszedłem do hangaru zapukałem i wszedłem.
- Wiesz czemu tu jesteś ?- zapytał
- chodzi o Pen drive?
Uśmiechnął się pod nosem.
- Nie tylko siadaj- pokazał skórzane krzesło naprzeciwko niego.
Spojrzał z prawej na zdjęcie swoje i mojego ojca.Bardzo byli zżyci. Nie raz mój ojciec ratował go a on jego. Byli jak bracia z dwóch różnych rodzin.
- Twój ojciec był świetnym żołnierzem zawsze go podziwiałem. Umiał zrobić broń z niczego.. był bystry i mądry. Tak samo jego syn jest świetnym komandosem do spraw specjalnych
Uśmiechnąłem się lekko.
- Tydzień przygotowań... tydzień jechania tam i z powrotem.. misja się udała. Możesz wracać do domu - odparł
-Dziękuje
Zamówiłem taksówkę i zacząłem się pakować. Przyszła do mnie Rose takie miała przezwisko jedyna z naszego oddziału dziewczyna. Siadła na łóżku i dała nogę na nogę.
- To co teraz jakiś melanż do rana hmm ?
- Nie to nie w moim stylu - oparłem dalej sie pakując
-No to chociaż może pójdziemy na jakąś kolacje ?- uśmiechała się
- jestem już umówiony - odparłem
- hmm -przyjrzała się czy nie kłamie - jak byś sie rozmyślił - wsadziła mi karteczkę do kieszeni - zadzwoń - i poszła
Wzdychnąłem ciężko i facet od taksówki pomógł mi zabrać wszystkie rzeczy. Wsiadłem do taksówki i facet ruszył. Podałem mu adres. Dojechaliśmy wieczorem. Wniosłem wszystkie rzeczy do domu i padnięty poszedłem od razu spać. Jak zwykle ten sam koszmar.... Mój ojciec ja skrępowani. Nad ojcem swoi mój klon i strzela mu w głowę. Później pod chodzi do mnie uśmiechnięty i mnie też zabija. Ciągle to się powtarza. Obudziłem się spocony wstałem i szybko poszedłem pod prysznic. Chłodny prysznic z rana zawsze mnie pobudzał. Ubrałem się w czyste ciuchy i pościeliłem łóżko.
Zszedłem na dół i zrobiłem sobie ciepłą kawę. Wziołem swoje walizki i plecak wojskowy i poszedłem na górę. rozpakowałem rzeczy a te śmierdzące dałem do pralki. Rozciągnąłem się i zacząłem robić przysiady, pompki, brzuszki i podnoszenie ciężarów.Gdy skończyłem umyłem sie znów i ubrałem w czyste ciuchy. Popsikałem się perfumem  i wyszedłem z domu. Poszedłem do salonu aut.
-Dzień dobry panu - odezwał się miły sprzedawca - czego pan szuka konkretnie ?
-Jakiegoś jeepa tak do 280 tysięcy
Facet gry usłyszał tą cenę podskoczył.
- A może Aston Martin DBS ?- uśmiechnął się szeroko
- Nie nie chcę mieć szybkiego auta chcę by wytrzymywał podróże w góry
- hmm może Mustanga Gt500 ?
- Nie za dużo spala- odparłem
- Eh dobrze Doge Ram jest idealny - pokazał mi go
-Tak idealny biorę - odparłem
Poszliśmy podpisać umowę i facet dał mi kluczyki.Wsiadłem do niego by go obejrzeć z wewnątrz. Podgrzewane siedzenia. GPS , podkładki na napoje, skrytka, wielofunkcyjne radio i inne gadżety.
Ruszyłem nowym autem na jezdnie. Jechałem spokojnie. Zaparkowałem przed restauracją gdzie pracuje Samantha. Wszedłem i nie widziałem jej więc pewnie dziś ma wolne. Podszedłem do jednego kelnera i poprosiłem, że chce rozmawiać z szefem. Kelner pokazał mi jego gabinet. Wszedłem i już po 15 minutach wyszedłem . Wsiadłem do auta i zadzwoniłem pod numer wskazany przez szefa Samanthy.
-Tak słucham- odezwał się kobiecy głos
- Cześć Samantha to ja Jasper może spotkamy się?
- Skąd masz mój numer nie podawałam ci
-Aj to moje sposoby - uśmiechnąłem się nie wiem czemu
- Ok o 17 w Kawiarni - odparła
- Będę - spojrzałem rozłączając się na zegarek była 15 zdążę jeszcze zakupy do domu zrobić.
Zrobiłem zakupy i zdążyłem jeszcze pojechać do domu i rozpakować je. Pojechałem do kawiarni. Usiadłem i zamówiłem kawę.


Samantha? ( przepraszam ze takie krótkie :( )

poniedziałek, 13 lutego 2017

Od Ethana cd Letici

Gdy usłyszałem momentalnie zdrętwiałem. Bałem się koni... były duże.. jak ludzie mogą na nich jeździć!
-Em jak chcesz mogę cię pozabierać w parę fajnych miejsc -odparłem z lekkim uśmiechem lecz myśl o koniach dalej mnie przerażała - pozwiedzamy z dala od tego przeklętego miasta - odparłem
- Super może być ciekawie - uśmiechnęła się
- to spotkamy sie o 14 ok? - zapytałem
Uśmiechnęła się i wyszła. Chyba to oznaczało tak. Planowałem gdzie z nią pójść. Najpierw zaplanowałem by pójść do lunaparku. Później czy zachodzie słońca na pobliska plaże. Na jeden dzień to wystarczy. Wróciłem do swojego domu i kupiłem już bilety przez internet do lunaparku.
Poszedłem się myć i spać. Rano wstałem i szybko coś zjadłem. Była 12 ja zaspałem. Wsiadłem do auta i pojechałem zobaczyć plaże. Wybrałem miejsce gdzie z lunaparku przejdziemy się właśnie na plaże. Później wsiadłem znów do auta i pojechałem po Leticie.
Czekała przed stajnią. Ja nie zamierzałem wysiąść. Wsiadła i odparła
- muszę się przebrać i umyć
- spoko podwiozę cię do domu.
Podwiozłem ją a ona poszła się umyć. Ja szybko wyczyściłem z zapachu wóz.
Gdy ponownie wsiadła czekałem na nią.
- to gdzie jedziemy ? - zapytała
- tam gdzie ostatnio bawiłaś sie super - uśmiechnąłem się
- lunapark - uśmiechnęła sie gdy dojechaliśmy na miejsce.
Była 16, wysialiśmy i poszliśmy do kas. Pokazałem bilety i mogliśmy wejść.
- na pewno chcesz bo wiesz ostatnio o mało co nie zwymiotowałeś - zachichotała
- ee tam - uśmiechnąłem się
Jeździliśmy wszystkimi kolejkami. Kupiłem nam watę cukrową i poszliśmy do fotobudki zrobić zdjęcia. Zrobiłem najdziwniejsze i najśmieszniejsze miny. Później zaproponowałem by się przejść. Poszliśmy brzegiem plaży. Po chwili zobaczyliśmy :

- piękny zachód- odparła siadajac na piasku
Ja również koło niej usiadłem.
- piękne zakończenie dnia -odparłem

Leticia?

czwartek, 9 lutego 2017

Od Samanthy cd. Jaspera

-Brzmi nieźle- odparłam z uśmiechem.
Jednak wcale mi do śmiechu nie było. Dwa tygodnie nie są problemem, miną przecież w mgnieniu oka. Sam fakt, że Jasper musi wyjechać gdzieś, gdzie może zginąć napawał mnie pesymizmem. Nie znam może tego środowiska od kuchni, ale wiem, że wystarczy jeden zły ruch, krok nie w tę stronę co trzeba i można bardzo łatwo pożegnać się z tym światem. Mimo iż nie znamy się specjalnie długo to zaczynało mi zależeć na nim. Tak nagła strata byłaby dla mnie chyba zbyt mocnym ciosem. Jednak on był żołnierzem, służył krajowi i ja byłam w pełnie tego świadoma. Musiał wypełniać swoje obowiązki i nikt nie miał nic do gadania.
-Za ile wyjeżdżasz?- spytałam
-Za kilka dni. Minie jak z bicza strzelił, zobaczysz.- uśmiechnął się
„Wiem, dobrze to wiem”- przebiegło mi przez myśl. Ugryzłam się w język i postanowiłam zakończyć temat. Mamy jeszcze trochę czasu, nie ma sensu zamartwiać się na zapas. Chociaż znając siebie i tak będę to robić.
Resztę wieczoru spędziliśmy spacerując i rozmawiając na najróżniejsze tematy. Próbowałam zapomnieć chociaż na chwilę o perspektywie następnych tygodni, jednak cały czas siedziało to z tyłu mojej głowy. Od kiedy tak przejmuję się innymi? Sama siebie nie poznawałam. Kiedy zrobiło się już naprawdę późno ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę mojego mieszkania. Ulicy były puste, o tej porze mało kto wychylał już czubki nosów ze swoich domów. Czuć było wtedy jak wielką przestrzenią jest miasto. Dotąd zatłoczone drogi teraz ukazywały się w pełnej swej krasie, chwaląc się wielkością i dostojnością. Spacer minął mi nadzwyczajnie szybko, zapewne przez fakt, że miałam dobrego towarzysza. Jasper odprowadził mnie pod drzwi bloku i tam się pożegnaliśmy.
-Było naprawdę miło, dobrze się bawiłam.- odrzekłam z uśmiechem na ustach.
-Cała przyjemność po mojej stronie.-odparł
-Napisz mi, o której godzinie wyjeżdżasz, to przyjdę się pożegnać- rzuciłam.
-Dobrze. Dobranoc- powiedział uśmiechając się i kierując w stronę bramy.
Ja ledwo żywa wczłapałam się na górę i momentalnie usnęłam.
~*~
 Rano obudził mnie dźwięk budzika w telefonie. Po wyłączeniu go na ekranie wyświetliła mi się wiadomość od Jaspera, o którą go prosiłam. Zapisałam sobie datę w notesie i ruszyłam się ogarnąć. Szybki prysznic i mocna kawa to to, co z rana potrafi obudzić mnie najlepiej. No i jeszcze może stres, który udzielał mi się, gdy musiałam dostarczyć towar do klienta. Umówieni byliśmy na dziesiątą. Piętnaście minut przed siedziałam już w poczekalni biura, w którym pracował. Był chyba najgrubszą rybą, do której musiałam dotrzeć. Sam fakt, że powaga klientów rosła nie napawał mnie entuzjazmem. To znaczyło, że D. dopiero się rozkręcał. A Bóg jeden wie, do czego był on zdolny. Z zamyślenia wyrwała mnie sekretarka, która zaprowadziła mnie do gabinetu mężczyzny. Weszłam tam niepewnym krokiem, a kobieta zamknęła za mną drzwi. Odbiorca „przesyłki” siedział na skórzanym fotelu za ogromnym, drewnianym biurkiem. Zmierzył mnie wzrokiem i ręką zaprosił, abym usiadła na krześle naprzeciwko niego. Tak też zrobiłam. Wyjęłam z torby foliowy woreczek z narkotykiem i podałam mu. Mężczyzna szybko schował go do szuflady, a po chwili podał mi kopertę z pieniędzmi. Nie było to mała suma. Gdy ludzie mają już wszystko zaczyna im odbijać. Kończą się rzeczy, które można kupić, więc szukają innych rozwiązań, aby roztrwonić swój majątek. Ja byłam pośrednikiem w jednym z nich. Odliczyłam swoje 10%, które mi się należało, a resztę schowałam do torby.
-Interesy z panią to przyjemność.- odparł mężczyzna podając mi dłoń, którą uścisnęłam.
Gabinet opuściłam już nieco spokojniejsza. Nikt się nie zorientował, a ja mogłam spokojnie wrócić do swojego życia.
~*~
W dzień wyjazdu Jaspera chodziłam nieco zdołowana. Zauważyła to nawet moja sąsiadka, miła starsza pani, która dociekliwie próbowała odgadnąć, co mi jest. Wcisnęłam jej, że zmarła moja ciotka, aby się odczepiła. Pomogło. Około jedenastej poszłam na przystanek, aby złapać autobus, którym dostałabym się do domu mężczyzny. Przyjechał spóźniony o około dwie minuty. Wsiadłam do niego i skasowałam bilet. Jechał wyjątkowo długo, a ja cały czas nerwowo spoglądałam na zegarek bojąc się, że jednak nie zdążę. Po około dwudziestu minutach byłam na miejscu. Przed posiadłością Jaspera stała już taksówka z otwartym bagażnikiem, do którego jakiś mężczyzna pakował bagaże. Drzwi wejściowe były uchylone, więc ukradkiem weszłam do domu. Mężczyzna siedział w kuchni popijając ostatnie łyki kawy. Na mój widok wstał i uśmiechnął się.
-Dobrze, że cię zastałam, myślałam, że nie zdążę.- powiedziałam.
-Mam jeszcze chwilkę. Nie musiałaś się fatygować, za niedługo wrócę.-odparł
-Tak, wiem.-odrzekłam z zakłopotaniem- Ale chciałam.
Staliśmy przez chwilę patrząc sobie w oczy. Chciałam odwlec moment pożegnania jak dłużej tylko się dało. Po chwili jednak usłyszałam z ust Jaspera:
-Czekają na mnie. Muszę się już zbierać.
Pokiwałam głową i podeszłam bliżej niego. Splotłam ręce na jego szyi i opierając głowę na ramieniu przytuliłam się na do widzenia.
-Uważaj na siebie.-powiedziałam cicho do jego ucha.

<Jasper?>

środa, 8 lutego 2017

Dr. Jack Hodgins

Imię i nazwisko: Jack Hodgins
Głos: TJ Thyne in 'Bones'
Życie: 
  • Wiek: 25 lat
  • Płeć: Mężczyzna
  • Data Urodzin: 12.04 
  • Orientacja: Heteroseksualny
  • Praca: Entomolog  w Instytucie Badań 
Cechy Charakteru: Jak jest maniakiem nauki. Lubi się dokształcać i uczyć innych kryteriów nie tylko Entomologii. Nazywa siebie królem laboratorium i lubi się kłócić o miano króla z Zack'iem.
Był zakochany niegdyś w Angele, ale niestety rozstali się. Ale dalej pracują ze sobą. Jack dogaduje się z przyjaciółmi znakomicie. Uwielbia pracowanie w Instytucie. Jest bardzo przyjazny jak i uwielbia żartować. Choć nie zawsze są to śmieszne żarty. Cieszy się gdy morderca, który zabił ofiarę badaną zostanie złapany. Czasem wstaje lewą nogą i nie jest skory do gadania. Lecz do pracy owszem. Wtedy bardziej się skupia i są tego efekty. Uprawia sporty by nabrać kondycji. Również jest romantyczny. Jest również rodzinny kocha dzieci. Tajemniczy również jest skrywa wiele sekretów.
Czasem kłamie chodź źle późnej się z tym czuje. Kocha swojego towarzysza Drago. Uwielbia podróże a szczególnie w ciepłe kraje. Jest bardo aseksualny. Z nikim wcześniej nie był dopóki Angela go rozkochała w sobie. To była pierwsza jego miłość. Wiec teraz trudno będzie komuś zastąpić mu Angele... Ale jest otwarty na propozycje. Jest bardzo inteligentny co widać po oczach.
Gdy pracuje jego oczy pobłyskują z adrenaliny. Jest bardzo nieśmiały na początku znajomości.
Gdy był z Angela to ona dominowała. Ona zaciągała go w pracy do składzika i tam uprawiała z nim sex. Wiec w związku to ona dominowała. Jest bardzo bystry jak i uczuciowy. Może nie umie judo czy karate ale umie sie bić i obronić kogoś. Jest również bardzo uczuciowy jak na faceta.
Aparycja: Brunet o niebieskich oczach. Ma brązowe włosy. ubiera się jak luzak. Ma 1,76 metra wzrostu. Jest chudy lecz słabo wysportowany.
Partner: Nie widzi świata prócz robactwem. Więc wątpi by ktoś go pokochał.
Rodzina: 
  •  Jonathan Hodgins - znany Entomolog, który zdobył sławę i nagrody
  • Anne Hodgins - znana Antropolog, która zdobyła wiele nagród
  • Jeffrey Hodgins - nie znał go lecz dowiedział się że jest jego bratem
Historia: Rodzice go nie rozpieszczali. Wychował sie w laboratorium i tam do teraz pozostaje. Entomologia to jego całe życie. Jego historia nie jest za ciekawa. Był poniżany jako uczeń podstawówki jak i gimnazjum. Dopiero w liceum mógł się pokazać i zdać na wszystko. Ma wysokie IQ. Zdał na dobre studia i studiował wiele dziedzin. Teraz pracuje w instytucie. Jego rodzice oddali Jeffreya Hodginsa do zakładu zamkniętego, krótko przed narodzinami Jacka. Jego rodzice są bardzo wpływowi.Dom  dostał od rodziców na 18-stkę. Ma tam też laboratorium z najnowocześniejszym sprzętem.
Inne: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9]
- kocha badać robaki i pyłki, nasiona
-ma dystans do ludzi
-jest kiepski w nawiązywaniu znajomości
-gdy ktoś mu się podoba potrafi się jąkać
-jeździ konno w weekendy i w wolne
-pomaga też różnym fundacja
Zwierzak: Drakstar , Olimp , Drago
Kontakt: Admiros [howrse.pl]
Mieszkanie: Jego rodzice są sławni więc jest jednym z bogaczy. Lecz woli się nie ujawniać. Zawsze drzwi do laboratorium są zamknięte.
[1] [2]-ogród [3]-dom [4]-łazienka 1 [5]-łazienka 2 [6]-hol [7]-kuchnia [8]-jadalnia [9]-salon [10]-sypialnia [11]-pokój gościnny [12]-pokój gościnny [13]-laboratorium [14]-auto by nikt go nie rozpoznał(że jest bogaczem)[15] -auto na okazje [16]- auto na okazje